Wesprzyj Wolne Lektury 1,5% podatku — to nic nie kosztuje! Wpisz KRS 00000 70056 i nazwę fundacji Wolne Lektury do deklaracji podatkowej. Masz czas tylko do końca kwietnia :)

Szacowany czas do końca: -
Zofia Nałkowska, Medaliony
  1. Ciało: 1 2
  2. Cmentarz: 1 2
  3. Dzieciństwo: 1
  4. Dziecko: 1
  5. Głód: 1
  6. Grób: 1 2
  7. Kat: 1
  8. Kondycja ludzka: 1 2 3 4 5
  9. Lekarz: 1 2 3
  10. Los: 1
  11. Łzy: 1
  12. Matka: 1
  13. Modlitwa: 1
  14. Natura: 1
  15. Niemiec: 1
  16. Nienawiść: 1
  17. Niewola: 1
  18. Obcy: 1
  19. Obraz świata: 1
  20. Ofiara: 1
  21. Okrucieństwo: 1 2 3 4
  22. Pieniądz: 1
  23. Podstęp: 1
  24. Polak: 1
  25. Praca: 1 2
  26. Przemiana: 1 2
  27. Przemijanie: 1
  28. Rodzina: 1
  29. Rozpacz: 1
  30. Samobójstwo: 1 2
  31. Samotność: 1 2 3
  32. Sierota: 1
  33. Siła: 1
  34. Społeczeństwo: 1 2
  35. Sprawiedliwość: 1
  36. Strach: 1 2 3
  37. Szaleniec: 1
  38. Szaleństwo: 1
  39. Śmierć: 1 2 3 4 5
  40. Śpiew: 1
  41. Świadectwo: 1
  42. Tęsknota: 1
  43. Trup: 1 2 3 4 5
  44. Ucieczka: 1 2 3
  45. Wiedza: 1
  46. Więzień: 1 2 3 4
  47. Wina: 1
  48. Wolność: 1
  49. Wspomnienia: 1
  50. Współczucie: 1
  51. Zabawa: 1 2
  52. Zbrodnia: 1 2 3
  53. Zbrodniarz: 1 2
  54. Zło: 1
  55. Zwierzęta: 1
  56. Żyd: 1 2 3 4

Informacja o dokonanych zmianach

I. Poprawiono błędy źródła: idącym do dalekich > idącym od dalekich; Imfling > Infling; Las Żuchowski > Las Rzuchowski.

II. Wprowadzono uwspółcześnienia w następującym zakresie:

Zmiany leksykalne, w tym ortograficzne, np.: zsypisko > usypisko; oglądali się > rozglądali się; kręte > kręcone; zestąpić > zstąpić.

Pisownia łączna/rozdzielna, np.: nadługo > na długo; nie mający > niemający; coraz > co raz.

Inne: domu wariackiego > domu wariatów.

Ze względu na charakter dokumentalny utworu i szczególny rodzaj narracji, składnia oryginału została zachowana, w odpowiednich miejscach w przypisach podano poprawną forme językową.

Interpunkcja została uwspółcześniona zgodnie z obowiązującymi zasadami.

Zofia NałkowskaMedaliony

Profesor Spanner

1

1

LekarzTego rana byliśmy tam po raz drugi. Dzień był pogodny, majowy, chłodnawy. Wiatr od morza szedł rześki, coś sprzed lat przypominał. Za drzewami szerokiej, wyasfaltowanej alei stał mur ogrodzenia, za nim ciągnął się rozległy dziedziniec. Wiedzieliśmy już, co przyjdzie nam zobaczyć.

2

Tym razem towarzyszyło nam dwóch starszych panów. Ci przyszli w charakterze „kolegów” Spannera[1] — obaj profesorowie, obaj lekarze i uczeni. Jeden wysoki, siwy, o twarzy szczupłej i szlachetnej, drugi równie duży, ale przy tym tęgi i ciężki. Jego pełna twarz wyrażała dobroduszność i jakby zatroskanie.

3

Ubrani byli dość podobnie i nie po naszemu, raczej prowincjonalnie — w czarne, długie, wiosenne palta z dobrej wełny. Na głowach mieli miękkie, również czarne kapelusze.

4

Skromny, nieotynkowany domek z cegły stał w rogu podwórza, na uboczu, jako nieważny pawilon dużego gmachu, w którym mieścił się Instytut Anatomiczny[2].

5

Naprzód zeszliśmy do rozległej, ciemnej piwnicy. W pochyłym świetle, idącym od dalekich, wysoko umieszczonych okien, Trupumarli leżeli jak wczoraj. Ich ciała, nagie, białokremowe, młode, podobne do twardych rzeźb, były w doskonałym stanie, mimo że czekały tu już od szeregu miesięcy na chwilę, w której wreszcie przestaną być potrzebne.

6

Leżeli już w sarkofagach, w cementowych, długich basenach z uniesionymi pokrywami — wzdłuż, jedni na drugich. Mieli ręce opuszczone wzdłuż ciała, nie złożone na piersiach według pogrzebowego rytuału. A głowy odcięte od torsów tak równo, jakby byli z kamienia.

7

W jednym z tych sarkofagów leżał na stosie umarłych znany już „marynarz” bez głowy — młodzieniec wspaniały, wielki jak gladiator. Na jego piersi szerokiej wytatuowany był kontur statku. Poprzez zarysy dwóch kominów przechodził napis wiary daremnej: „Bóg z nami”.

8

Mijaliśmy jeden za drugim baseny pełne trupów, a obaj cudzoziemscy panowie szli także i także patrzyli. Byli lekarzami i lepiej od nas rozumieli, co to znaczy. Na potrzeby Instytutu Anatomicznego przy uniwersytecie wystarczyłby zapas czternastu trupów. Tu było ich trzysta pięćdziesiąt.

9

Ciało, TrupDwie kadzie zawierały same głowy bezwłose, odcięte od tamtych ciał. Leżały jedne na drugich — twarze człowiecze, niby zesypane[3] do dołu ziemniaki — jak popadło: jedne bokiem, jak się leży na poduszce, inne obrócone w dół albo na wznak. Były żółtawe i gładkie, też świetnie zakonserwowane, też równiutko od karku odcięte, jak z kamienia.

10

W rogu jednej kadzi spoczywała na wznak ta nieduża, kremowa twarz chłopca, który, umierając, mógł mieć osiemnaście lat. Lekko skośne, ciemne oczy nie były zamknięte, tylko zaledwie spuszczone. Pełne usta, barwy tej samej co twarz, przybrały wyraz cierpliwego, smutnego uśmiechu. Brwi równe i wyraźne unosiły się ku skroniom jakby z niedowierzaniem. Oczekiwał w tej najdziwniejszej, przechodzącej jego pojęcie sytuacji na ostateczne orzeczenie świata.

11

Dalej były znowu baseny z umarłymi, a później kadzie z ludźmi przeciętymi na pół, pokrajanymi na części i odartymi ze skóry. W jednym tylko basenie leżały osobno i daleko nieliczne zwłoki kobiet.

12

Poza tym w podziemiu obejrzeliśmy jeszcze parę basenów pustych, zaledwie wykończonych, bez pokryw. Oznaczały, że zapas trupów, potrzebnych żyjącym, był niedostateczny, że istniał zamiar powiększenia całej imprezy[4].

13

Później z obu profesorami przeszliśmy do czerwonego domku i tam widzieliśmy na wyziębłym palenisku ogromny kocioł, pełen ciemnej cieczy. Ktoś obyty z terenem uchylił pokrywy i pogrzebaczem wyciągnął na wierzch ociekający płynem, wygotowany tors człowieczy, odarty ze skóry.

14

W dwóch innych kotłach nie było nic. Ale w pobliżu, na półkach oszklonej szafy, leżały rzędem wygotowane czaszki i piszczele.

15

Widzieliśmy też skrzynię, a w niej ułożone warstwami — oczyszczone z tłuszczu, spreparowane cienko płaty skóry ludzkiej. Na półce słoje z sodą kaustyczną[5], przy ścianie wmontowany w mur kocioł z zaprawą i duży piec do spalania odpadków i kości.

16

Wreszcie na wysokim stole kawałki mydła, białawego i chropowatego, i parę metalowych, powalanych mydłem foremek.

17

Nie wchodziliśmy już tym razem na strych po drabinie, by oglądać tam zalegające wysoko polepę[6] usypisko czaszek i kości. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę w tej części dziedzińca, gdzie widać ślady spalonych całkowicie trzech budynków, szczątki pieców metalowych typu krematoryjnego i bardzo licznych rur i przewodów. Wiadomo, że i czerwony domek podpalono już dwukrotnie. Za każdym razem jednak powstający pożar został dostrzeżony i ugaszony.

18

Wyszliśmy razem z profesorami, którzy od razu odłączyli się od nas i prowadzeni przez kogoś nieznajomego udali się w swoją drogę.

2

19

Przed Komisją[7] zeznaje człowiek młody, chudy i blady, o wyraźnych oczach niebieskich, przyprowadzony na badanie z więzienia. Niemający pojęcia, czego od niego chcemy.

20

Mówi z namysłem, poważnie i smutnie. Mówi jednak po polsku, tylko z akcentem obcym, cokolwiek grasejując[8].

21

Mówi, że jest gdańszczaninem. Był w szkole powszechnej, później skończył jeszcze sześć klas i zrobił maturę. Był ochotnikiem, był harcerzem. Na wojnie dostał się do niewoli i uciekł.

22

Pracował na ulicy przy śniegu, potem w fabryce amunicji. Też uciekł. Rzecz na ogół dzieje się w Gdańsku[9].

23

Niemiec zamieszkał u jego matki, gdy ojca zabrali do obozu koncentracyjnego. Ten Niemiec dał mu pracę w tutejszym Instytucie Anatomicznym. I tak dostał się do profesora Spannera.

24

Profesor Spanner pisał książkę o anatomii i wziął go na preparatora trupów. W uniwersytecie miał wykłady, taki kurs preparatorski dla studentów. Wydawał swoją książkę, dla tej książki pracował. Jego zastępca, profesor Wohlmann[10], też pracował — jednak nie może powiedzieć, czy dla jakiejś książki czy tak…

25

Trup, CiałoTa oficyna była wykończona w roku 1943 na Palarnię. Spanner wtedy postarał się o maszyny do oddzielania mięsa i tłuszczu od kości. Z kości miały być robione kościotrupy. W roku 1944 profesor Spanner kazał, żeby studenci odkładali tłuszcz z trupów osobno. Co wieczór po skończeniu kursów, jak studenci odeszli, robotnicy zabierali talerze z tłuszczem. Były też talerze z żyłami i z mięsem. Więc mięso wyrzucali albo palili. Ale ludzie w mieście skarżyli się policji, więc wtedy profesor kazał, żeby palili w nocy, bo za duży smród był.

26

Studenci mieli także powiedziane, żeby skórę całkiem czyściutko już odjąć, później tłuszcz czysto, później — według książki preparatorskiej — muskuły aż do kości. Tłuszcz wybierany przez robotników z talerzy później zostawał leżeć[11] całą zimę, a później, jak studenci wyjeżdżali, był przez pięć — sześć dni wyrobiony[12] na mydło.

27

Profesor Spanner zbierał również skórę ludzką. Mieli ją ze starszym preparatorem, von Bergenem wyprawiać i coś z niej robić.

28

— Starszy preparator von Bergen to był mój bezpośredni przełożony. Zastępcą profesora Spannera był doktor Wohlmann. Profesor Spanner był cywil[13], ale zgłosił się do SS[14] jako lekarz.

29

Gdzie jest teraz doktor Spanner, więzień nie wie.

30

— Spanner odjechał w styczniu 1945 roku. Jak odjeżdżał, kazał nam tłuszcz, zbierany w semestrze, dalej wypracować, kazał nam porządnie mydło i anatomię robić i sprzątać, żeby ludzko wyglądało. Receptu[15] nie kazał sprzątać, może zapomniał. Mówił, że wróci, ale już nie wrócił. Pocztę, jak wyjechał, posyłali mu do Halle an der Saale[16], Anatomisches Institut[17].

31

Siedzi, zeznając, na krześle pod ścianą, naprzeciwko okien, w świetle. Jest całkowicie widoczny — w swych zastanowieniach i namysłach, w usilnej chęci, aby dokładnie powiedzieć wszystko, jak było, by nie opuścić nic[18]. On jest jeden, a nas jest osób kilkanaście: członkowie Komisji, miejscowe władze, sądownicy[19].

32

Nadmiar gorliwości sprawia, że niekiedy bywa niejasny.

33

— Co to jest recept?

34

— Recept wisiał na ścianie. Asystentka, która była ze wsi, przywiozła stamtąd recept na mydło i wypisała. Nazywała się Koitek. Asystentka techniczna. Ona też wyjechała, ale do Berlina. Oprócz receptu była jeszcze notatka na ścianie. To napisał von Bergen. Ona dotyczyła zupełnego oczyszczenia kości do wyrobu kościotrupów. Ale kości się nie udały, zniszczyły się. Albo była za duża temperatura, albo za silny płyn — zatroszczył[20] się jeszcze tym dawnym kłopotem. — Mydło z receptu zawsze się udawało. Tylko raz się nie udało. To ostatnie, co leżało w Palarni na stole, ono nie jest udane. Produkcja mydła odbywała się w Palarni. Kierował produkcją sam doktor Spanner ze starszym preparatorem von Bergenem. Z tym, co jeździł po trupy. Czy jeździłem z nim? Tak jest. Jechałem tylko dwa razy. I do więzienia w Gdańsku też raz.

35

Trupy przywozili naprzód z domu wariatów, ale później nie starczyło tych trupów. Wtedy Spanner napisał wszędzie do burmistrzów, żeby trupów nie grzebać, tylko że przyśle po zwłoki Instyt. Przywozili ze Stutthoffu[21], z obozu, z Królewca[22] na śmierć skazanych, z Elbląga[23], z całego Pomorza[24]. Dopiero jak w gdańskim więzieniu wystawili gilotynę, to już było dosyć trupów…

36

Przeważnie to były trupy polskie. Ale raz byli i wojskowi niemieccy, ścięci w więzieniu podczas uroczystości. A raz przywieźli cztery czy pięć trupów i nazwisko było rosyjskie.

37

Trupy von Bergen przywoził zawsze w nocy.

38

— Co to była za uroczystość?

39

— Uroczystość była w więzieniu. Poświęcenie gilotyny. Zaproszony był szef Spanner i różni goście. Szef wziął starszego preparatora von Bergena i mnie. Dlaczego mnie wziął, nie wiem, bo nie byłem zaproszony. Goście przyjechali autami i przyszli piechotą. Weszli do tej sali. Ale my tam nie weszliśmy, tylko musieliśmy czekać. Myśmy już oglądali gilotynę i szubienicę do wieszania. To wtedy byli ci czterej wojskowi niemieccy skazani na śmierć. I podobno święcił ksiądz niemiecki.

40

Więzień, Kat, Śmierć, TrupWidziałem, jak wpuścili jednego więźnia. Kajdanki miał z tyłu, boso, czarne nogi, tylko spodnie, a tak był nagi.

41

Była fioletowa zasłona, za nią drugi pokój i prokurator. Starszy preparator rozmawiał później z katem i opowiadał. Więc słyszeli mowę prokuratora, szum, jakieś rozciąganie, tupanie, jakby ktoś biegał. I uderzyło żelazo. Kat meldował, że wyrok wykonany. A my już widzieliśmy, jak czterech trupów[25] wynieśli w trumnie otwartej.

42

Czy to był ksiądz przy tym poświęceniu, ja nie wiem. Ale mówili, że jeden wojskowy w mundurze to był ksiądz.

43

Na jeden raz to z tego więzienia von Bergen z Wohlmannem przywieźli sto trupów.

44

Ale później Spanner chciał trupów[26] z głowami. Nie chciał też rozstrzelanych, za dużo koło nich było roboty, zawsze zaśmiardły. Jeden na przykład niemiecki wojskowy przyszedł skazany na śmierć. Ten miał nogę złamaną i przestrzeloną. A był też i bez głowy. Wszystko naraz. Z zakładu wariatów to były trupy z głowami.

45

Spanner chował zawsze trupy na zapas. Bo jak później było za mało trupów, więc wtedy już musiał brać trupów[27] bez głów.

46

Ten wielki marynarz bez głowy jest z gdańskiego więzienia. Trupy przecięte wpół są dlatego, że całe nie chciały wejść do kotła, nie chciały się zmieścić.

47

Człowiek jeden da tłuszczu może z pięć kilogramów. Tłuszcz przechowywał[28] się w Palarni, w basenie kamiennym. Ile?

48

Myśli długo, chce być jak najbardziej dokładny.

49

— Jeden i pół cetnara[29].

50

Zaraz jednak dodaje:

51

— Tak było dawniej. Ale ostatnim razem było mniej. Jak już zaczęli cofać się do Rzeszy[30], to był może jeden cetnar…

52

O produkcji mydła miał nikt nie wiedzieć. Spanner zabronił mówić nawet studentom. Ale oni tam zaglądali, potem może jeden drugiemu powiedział, więc chyba wiedzieli… A nawet raz tak było, że do Palarni zawołali czterech studentów i z nimi razem gotowali. Ale na co dzień dostęp do produkcji miał szef, starszy preparator, ja i dwóch robotników, Niemców. Mydło gotowe brał doktor Spanner i on nim dysponował.

53

— Mydło gotowe?… No, jak się zrobi; ono naprzód jest miękkie, no to musiało ostygnąć. Wtedy musieliśmy pokrajać… I Spanner zamknął mydło na klucz. Tam było nie samo mydło, maszyna tam stała. Chodziliśmy w pięciu. A inni musieli prosić o klucz, gdy chcieli wejść.

54

— Dlaczego to był sekret?

55

Nad tym zastanawia się dłużej. Pragnie odpowiedzieć wedle najlepszej swej wiedzy.

56

— Może się Spanner bał albo co… — rozważa w skupieniu. — Moja myśl jest taka, że gdyby się ktoś dowiedział cywilny w mieście, to może by był z tego jaki bałagan…

57

Mogło się zdawać, że i tu rozwieszona jest między nami a nim jakaś „fioletowa zasłona”. Nie było na niego sposobu.

58

I ktoś zapytał wreszcie:

59

— Czy nikt wam nie powiedział, że robienie mydła z tłuszczu ludzkiego jest przestępstwem?

60

Odparł z zupełną szczerością:

61

— Tego nikt nie powiedział.

62

To jednak daje mu do myślenia. Nie od razu odpowiada na dalsze pytania. Wreszcie robi to bez niechęci.

63

— Owszem, przyjeżdżali różni do Instytutu i do Spannera. Profesor Klotz, Schmidt, Rossmann do niego przyjeżdżali. Był raz minister zdrowia w Instytucie Higieny i minister oświaty, też był gauleiter[31] Forster[32]. Jako rektor całej Akademii Medycznej przyjmował ich profesor Grossmann[33]. Niektórzy byli, jak ten dom jeszcze nie stał, więc oni zwiedzali tylko Anatomię, badając, jaka jest Anatomia, czy czego może brak. A chociaż już była Palarnia, no, to mydło zostało zawsze po czterech, pięciu dniach sprzątane[34]. Nie mogę mówić, czy widzieli to mydło. Mogli widzieć. I w czasie inspekcji recept zawsze wisiał. Więc jak czytali, to chyba wiedzieli, co tam gotują.

64

— Tak, szef kazał mnie robić to mydło z robotnikami. Dlaczego mnie? Nie wiem. O Spannerze, jak tak zamykał mydło, to sam myślałem, że on robi jakieś szaberstwo[35]. Gdyby miał pisać w swojej książce o mydle, toby nam tak nie zabronił o tym mówić. Może on sam przyszedł na tę ideę[36], żeby robić mydło z resztek? Chyba nie dostał na to polecenia, bo wtedy by się nie musiał sam starać o recept…

65

Z tych rozważań nie wynika żadna pewność.

66

— Co studenci?… Tak jak my. Każdy się bał tym mydłem myć na początku… Obrzydzenie było do tego mydła. Zapach miało niedobry. Profesor Spanner bardzo się starał, żeby ten zapach ustał. On pisał do chemicznych zakładów, żeby przysyłali olejki. Ale zawsze czuć było, że to nie takie mydło.

67

— Owszem, mówiłem w domu… Z początku nawet jeden kolega widział: miałem dreszcz, że można się tym myć. W domu mama też się obrzydzała. Ale się dobrze mydliło, więc go używała do prania. Ja się przyzwyczaiłem, bo było dobre…

68

Na jego chudej, wybladłej twarzy pojawia się wyrozumiały uśmiech.

69

— W Niemczech, można powiedzieć, ludzie umieją coś zrobić z niczego…

3

70

Po południu wezwaliśmy obu starych profesorów-lekarzy, kolegów Spannera, na przesłuchanie. Rozmowy odbyły się w obrębie terenu ich pracy, w pustej salce jednego z gmachów szpitalnych.

71

Wina, Wiedza, Kondycja ludzka, Zbrodnia, Zbrodniarz, SpołeczeństwoObaj — badani z osobna — oświadczyli, że o istnieniu budynku, mieszczącego ukrytą fabrykę mydła, nie było im nic wiadomo. Oglądali ją tego rana po raz pierwszy i widok ten wywarł na nich wstrząsające wrażenie.

72

Obaj — badani z osobna — oświadczyli, że Spanner, człowiek najwyżej czterdziestoletni, był w zakresie anatomii patologicznej powagą naukową. O jego stronie moralnej nie mogli nic powiedzieć, znając go od niedawna i rzadko widując. Wiedzieli tylko, że należał do partii.

73

Każdy, zeznając, siedział z dala od nas na odosobnionym krześle, z wyraźnym przygnębieniem na twarzy. Każdy siedział, nie zdjąwszy swego czarnego palta, czarny kapelusz przytrzymując ręką na kolanach.

74

Obaj mówili roztropnie i z ostrożnością. Obaj, mówiąc, wszystko brali pod uwagę. Gdańsk o tej majowej porze był jeszcze pełen Niemców, ulicami przeciągały zastępy jeńców niemieckich, obsypywanych kwiatami przez ich kobiety. Ale władze były polskie, a w garnizonie stały wojska sowieckie.

75

Na zapytanie, czy znając Spannera z jego działalności naukowej, mogli byli przypuścić, iż jest to człowiek zdolny do wyrabiania mydła z ciał umarłych skazańców i jeńców, każdy jednak odpowiedział inaczej.

76

Ten wysoki i szczupły, o siwej głowie i rysach szlachetnych, po dłuższym namyśle oświadczył:

77

— Tak, mogłem był to przypuścić, gdybym wiedział, że taki otrzymał rozkaz. Było bowiem wiadomo, że był karnym członkiem partii.

78

Drugi — ten tłusty, ciężki i dobroduszny, o cerze różowej i wiszących policzkach — także namyślał się długo. I po namyśle — wszystko niejako zważywszy w swym sumieniu — odpowiedział:

79

— Owszem, mogłem to przypuścić. Z tego mianowicie powodu, że Niemcy przeżywały wówczas wielki brak tłuszczów. Więc wzgląd na stan ekonomiczny kraju, na dobro państwa, mógł go do tego skłonić.

Dno

80

To co pani naprzód opowiedzieć? — zastanawia się przez chwilę. — Sama nie wiem.

81

Matka, Łzy, SamotnośćJest siwa, raczej ładna, zaokrąglona i miękka. Jest bardzo zmęczona. Przeszła takie rzeczy, w które nikt by nie uwierzył. I ona sama nie uwierzyłaby także, gdyby nie to, że to jest prawda.

82

O nic jej nie chodzi, tylko o życzliwość. O to, żeby ludzie byli dla niej życzliwi, bo dużo przeszła i jest matką, która straciła dwoje dzieci. Nie wie na pewno, czy umarły. Ale od dawna nic nie wiadomo, co z nimi jest.

83

Syn dotąd nie wrócił z niewoli. A ci koledzy, którzy wracają, mówią, że go nie widzieli. A córka…

84

To jest daleko cięższa sprawa, od której zawlekają[37] się łzami jej łagodne, szare, duże oczy. Łatwo jej o te łzy, które występują, a później nikną, nie spływając wcale na policzki.

85

O mężu też nic nie wie. Ostatni raz ludzie widzieli go w obozie w Pruszkowie[38]. Ale to był już starszy człowiek. Starszy, chociaż od niej młodszy o trzy lata.

86

Jest zupełnie sama i ludzie powinni by mieć dla niej jakąś życzliwość. Starsi, co ją tu pamiętają, owszem. Ale młodzi o tym tylko myślą, by im nie weszła w drogę.

87

Okrucieństwo, Lekarz— To co pani naprzód opowiedzieć? — powtarza, przymykając oczy ze zmęczenia. — W Ravensbrück[39] nas, owszem, męczyli. Znęcali się zastrzykami, wyrabiali na kobietach praktyki, otwierali rany… I to ich doktorzy robili, inteligencja. Ale tam byłyśmy niedługo, tylko trzy tygodnie. Stamtąd zabrali nad do innego lagru[40], do fabryki amunicji.

88

— Córka też. Owszem. Właśnie wszędzie byłam z córką. Razem nas od pierwszej chwili zaaresztowali. Aż dopiero wracając, zgubiłyśmy się w drodze. Zatrzymali ją i jeszcze parę dziewcząt zatrzymali. Może było z dziesięć tych dziewcząt…

89

WspomnieniaMówi głosem przyciszonym mnóstwo słów szybkich, drobnych, sypiących się łatwo i smutno. Wspomnień o córce jest dużo. Była dobra, była ładna, była zdolna. Uczyła dzieci, należała do organizacji. Syn także. Bały się zawsze, gdy wracał późno do domu, długo po godzinie policyjnej. Rzucał piaskiem o szybę; spuszczały mu sznur i tak wchodził przez okno, żeby się dozorca nie dowiedział. Drżała ze strachu, że ktoś wreszcie musi to zobaczyć, że to się wyda.

90

Jego też wzięli, ale nie razem z nimi. Jego wzięli z powstania. Ostatnią kartę[41] napisał w styczniu do rodziny. O matce i siostrze wiedział, że już dawno są w Niemczech.

91

-Więzień, Okrucieństwo– Przed obozem byłyśmy dwa miesiące na Pawiaku[42]. Co tam wyprawiali, jakie robili zbrodnie na ludziach! Zastrzyki, ściąganie krwi dla żołnierzy… I dopiero wieszali albo brali na rozstrzał[43]. Nigdy nie wzięli zdrowego człowieka na rozstrzał, tylko z nim przedtem wszystko zrobili.

92

Jest widoczne, że wiele przemilcza.

93

— Wiem, bo u nas w kuchni gotowali mężczyźni, to nam opowiadali. Mówili też o tych szczurach… Więźniowie sami musieli rano wynosić trupy z pakamery[44]. Miały ręce i nogi związane, wyjedzone wnętrzności. Niektórym jeszcze biło serce.

94

Znów pomyślała o czymś, czego nie mogła powiedzieć. Nieznaczna zmarszczka rysowała się na jej gładkim czole — od tego wewnętrznego widzenia.

95

— Mnie tak nie męczyli, tyle tylko, że mnie bardzo bili — rzekła wreszcie.

96

I znów posypały się jej przyciszone, szybkie, drobne słowa.

97

— Strasznie mnie bili, żebym powiedziała, kto przychodził, co tam u mnie robili, kiedy niby to była lekcja tańca i moja córka grała na fortepianie. Bili mnie gumową pałką… Jak zasłoniłam twarz rękami, to mi tą pałką wybili palce. O tu, jeszcze widać. Jak co robię, to mię tu jeszcze boli.

98

Pokazywała ręce z guzami, pulchne, nieduże ręce, zniszczone twardą pracą.

99

— Strasznie się bałam, że coś powiem, jak mnie za bardzo bolało, jak mi się robiło mdło. Ale jakoś sobie postanowiłam, jakoś tak się zawzięłam i nie powiedziałam nic.

100

Westchnęła z ulgą i dodała poufnie:

101

— A oni u nas się uczyli i mieli kije zamiast karabinów. Mój syn ich uczył.

102

Otrząsnęła się. Tymi pulchnymi, zniekształconymi rękami przesunęła po oczach i powiedziała tak:

103

Więzień, Głód, Praca, Kondycja ludzka— A teraz pani opowiem, jak byłyśmy w tej fabryce amunicji. Tam miałyśmy co dzień dwanaście godzin pracy przy maszynach.

104

Spałyśmy w lagrze. Ten nowy lagier[45] nazywał się jakby Bunzig. Stamtąd było przeszło dwie wiorsty[46] do fabryki. Budzili nas o trzeciej w nocy, nie było światła, po ciemku słałyśmy łóżka, piłyśmy czarną kawę bez cukru i jadłyśmy prędko ten chleb. Od czwartej do wpół do szóstej był apel na dworze. Zimno, deszcz albo śnieg, wszystko jedno. Potem było pół godziny drogi do fabryki, tak żeby zdążyć na szóstą. Obiad dawali nam w fabryce. To była zupa z liści czy z czegoś, nie umiem wytłumaczyć, brukiew suszona czy coś takiego. Rano i wieczór czarna kawa bez cukru i do tego dziesięć deka chleba na cały dzień. Naprzód dawali piętnaście deka, a później już tylko dziesięć; no, to był taki kawałek. Więc byłyśmy wciąż głodne. Straszny był głód.

105

Przeważnie robiłyśmy kule do dział, do samolotów i przeciwlotnicze. To była ciężka praca, ciągle w dymie i gorącu. Jak która nie wyrobiła swojej ilości, to byłyśmy katowane.

106

— Jak? Proszę pani, w tym lagrze były bunkry; tak osobno, z daleka. Bardzo zimne, trochę w ziemi, jak piwnica. Jeżeli która źle posłała łóżko albo kubek po kawie źle umyła, bo nie było wody i było przecież ciemno, wtedy musiała iść do bunkru[47]. Albo musiała stać dwanaście godzin na mrozie czy na deszczu. Gestapówki[48] chodziły, pilnowały i śmiały się z nas, że marzniemy. Jakeśmy się do siebie przyciskały dla ciepła, to biły albo wyznaczały za karę bunkier. Więc trzeba było stać na tym zimnie, daleko jedna od drugiej. Sukienki miałyśmy letnie; nie nasze, nie. Nasze nam odebrali. Były i pasiaki, były i takie zwyczajne, rękawy do łokci, gołe nogi. Na plecach miałyśmy naszyte krzyże na ukos.

107

Przez ten czas dwa razy ogolili mi głowę do skóry i tak musiałam iść na mróz. Nic nie wolno było włożyć na głowę, zaraz bili. Chodaki nam dali drewniane. Tylko na palcach było przybite trochę płótna papierowego, żeby się trzymały. Takie miałyśmy sine nogi, Boże kochany, jakby kto farbką pomalował.

108

To zimno to strasznie było wytrzymać. I po drodze, i w fabryce przy maszynach słabsze wszystkie umierały. Trupy składali tam do bunkrów. I do tych samych bunkrów właśnie zamykali za każde najmniejsze przewinienie; jeść nie dali, nie pozwolili się niczym okryć, całą noc na gołej ziemi. Dopiero rano wołali na apel, a po apelu znów do bunkru, bez żadnego jedzenia. Jeść im nie wolno było podać, stały na apelu osobno, żeby się która z nimi chlebem nie podzieliła. Esmanki[49] bardzo tego pilnowały…

109

Zawahała się, zamyśliła. Znów tu coś trudne było do powiedzenia.

110

— Jednak coś jadły — powiedziała ciszej. — Raz jedna ruszyła ustami. I jedna miała zakrwawione paznokcie. Proszę pani, to było strasznie karane! Ale one tam w nocy jadły mięso z tych trupów!

111

Teraz zamilka na dłuższą chwilę. Namyśliła się, jakby coś jeszcze chciała dodać. Ale nie mogła. Otrząsnęła się.

112

— Esmanki były zadowolone, jak myśmy umierały — ciągnęła pewniejszym głosem, jakby przezwyciężyła pokusę. — Kiedy kobiety umierały, stojąc na apelu, i przewracały się na ziemię, esmanki nie wierzyły, śmiały się, kopały je, że udają. Kopały je, gdy one nieraz od kwadransa już nie żyły. Trzeba było tak stać obok, nie wolno było się ruszać, nie wolno było dać żadnej pomocy, nic.

113

Jak która zachorowała, to też mówiły, że udaje. Też wrzucały do bunkru, żeby tam przy trupach umierała. A mężczyźni mieli jeszcze gorsze bunkry, całe pod ziemią. Musieli tam stać w ten ziąb po kolana w wodzie.

114

Siedziała bez ruchu, namyślała się, co by jeszcze powiedzieć. I nagle się ożywiła.

115

— Jeszcze pani coś powiem, to będzie ciekawe. Jak nas, proszę pani, wzięli wtedy z Pawiaka (to bardzo ciekawe będzie), to nam dali po bochenku chleba i pojechałyśmy do Ravensbrück w wagonach bydlęcych. Po sto nas załadowali do wagonu, jedna ciasno stała koło drugiej.

116

Ani wody, ani możności wyjścia, wszystko tak na stojący, na nogach[50]. I tak spałyśmy na stojący, nie mogłyśmy usiąść z samej ciasnoty. I tak jechałyśmy siedem dni.

117

Kondycja ludzka, Współczucie, StrachPo drodze nas postawili na bocznym torze. Pociąg stał trzy godziny. Wtedy zaczęłyśmy wszystkie wyć do wody[51] nieludzkimi głosami. Bo wieźli nas w tym zaplombowanym wagonie w upał, byłyśmy mokre od potu, czarne na twarzy od kurzu, ubranie na nas śmierdziało, nogi miałyśmy ubabrane w gnoju. Więc zaczęłyśmy wyć jak zwierzęta.

118

Wtedy przyszedł niemiecki oficer od drugiego[52] pociągu, który wiózł rannych żołnierzy, i kazał wagon otworzyć. Ale nas konwojowali Ukraińcy. I powiedzieli, że nie wolno, że to jadą bandyci. Wtedy on zawołał drugich oficerów, bo był ciekawy, co tam jest. Odplombowali wagon i wtedy nas zobaczył.

119

Proszę pani! Jak nas zobaczył, jego oczy zrobiły się okrągłe, ręce o tak rozcapierzył ze strachu. Tak się nas przeląkł! Wyglądał jak dzik!

120

Dopiero za jakiś czas spytał się, czy która mówi po niemiecku albo po francusku. Wiele mówiło. No więc wtedy kazał nam przynieść wody i wypuścić nas na tor, żebyśmy się oporządziły. Natychmiast też kazał otworzyć męskie wagony. Ale tam było gorzej. Bo nas było tylko tysiąc pięćset kobiet, a mówili, że mężczyzn było ze cztery tysiące. Więc w każdym wagonie było ich po trzydziestu, po czterdziestu uduszonych na śmierć!

121

Uspokoiła się, już to najciekawsze powiedziawszy. Głosem znużonym, cicho kończyła swoje opowiadanie.

122

Szaleństwo, Szaleniec— Wtedy nas znów zaplombowali i do samego Ravensbrück już nas nikt nie otworzył. Żadna się nie udusiła, ale kilka zwariowało. Czy wyzdrowiały później? Nie. Nie wyzdrowiały. Zaraz pierwszego dnia je w Ravensbrück rozstrzelali.

123

Jak zwariowały, to rzucały się na nas, gryzły nas i szarpały. Jedna między nimi, która nic nie powiedziała na Pawiaku przy najgorszym badaniu, teraz krzyczała na głos nazwiska ludzi, wymieniała miejsca, gdzie jest zakopana broń w skrzyniach, w jakim lesie, na skrzyżowaniu dróg, w jakiej wsi. Mówiła, co tylko mogła sobie przypomnieć. Takeśmy się bały, że wszystkich zgubi. Ale oni już tego nie słuchali, tylko je jedną po drugiej zastrzelili.

124

Posmutniała.

125

— Strach mi, że nie zapamiętałam, jak się nazywały. Bo tam były wartościowe, zasłużone kobiety. Może ich teraz szuka rodzina, jak ja szukam moich dzieci. A ja nie mogę sobie przypomnieć, kto to był.

126

Widzi pani, widzi pani! Nawet Niemiec, i to się przeląkł, jak nas zobaczył. Cóż to dziwnego, że one nie mogły wytrzymać.

Kobieta cmentarna

127

Droga do cmentarza prowadzi przez miasto pod tamtym murem. Wszystkie okna i balkony — dawniej pełne uwięzionych, stłoczonych ludzi, wyglądających na świat zza muru — są dziś bezludne. W przejeździe już od dawna widać na jakimś drugim piętrze to samo okno, zawsze otwarte, a za nim obwisły gzyms z poczerniałą firanką, suchy kwiat w doniczce i też zawsze otwarte drzwiczki od taniego kredensu, stojącego pod ścianą pokoju.

128

Mijają miesiące i nikt nie podnosi gzymsu ani drzwiczek od kredensu nie zamyka.

129

CmentarzDroga na cmentarz[53] powoli z miejsca żywych zamienia się na miejsce[54] umarłych. Ale, objęte pustą architektoniczną ramą, to miejsce jeszcze nie całkiem wyjęte jest z obrębu życia. Bo oto słychać i oto widać.

130

Ponad najświeższą, młodziutką zielenią cmentarnych drzew — czarnymi chmurami wstępują ku górze kłęby dymu. Czasami przeszywa je długi płomień, jak wąska, czerwona, szybko migocąca szarfa na wietrze. Ponad wszystkim idzie przez niebo dalekie mruczenie aeroplanów.

131

Mijają miesiące i to nie zmienia się, to trwa.

132

ŚmierćZewsząd nadchodzą wiadomości o zgonach. Umarł P. w obozie, umarła K. na jakiejś małej stacji kolejowej, schwytana na ulicy i wywieziona. Ludzie giną na wszelkie sposoby, wedle wszelkich kluczów, pod każdym pretekstem. Wydaje się, że nie żyją już wszyscy, że nie ma się przy czym upierać, nie ma przy czym obstawać. Tyle jest wszędzie tej śmierci. W podziemiach kaplic cmentarnych trumny stoją rzędami i oczekują niejako w ogonku na czas swego pogrzebu. Śmierć zwyczajna, osobista, wobec ogromu śmierci zbiorowej wydaje się czymś niewłaściwym. Ale rzeczą bardziej wstydliwą jest żyć.

133

Nic z dawnego świata nie jest prawdziwe, nic nie zostało. Ludziom dane jest przeżywać rzeczy niejako ponad stan. Przerażenie staje pomiędzy nimi i odgradza ich od siebie. Jeden dla drugiego o każdej chwili[55] staje się sposobnością do śmierci.

134

Obraz świataRzeczywistość jest do wytrzymania, gdyż niecała dana jest w doświadczeniu. Albo dana niejednocześnie. Dociera do nas w ułamkach zdarzeń, w strzępach relacji, w echach wystrzałów, w dalekich dymach rozpływających się po niebie, w pożarach, o których historia mówi, że „obracają w perzynę”, chociaż nikt nie rozumie tych słów. Ta rzeczywistość, daleka i zarazem rozgrywająca się o ścianę[56], nie jest prawdziwa. Dopiero myśl o niej usiłuje pozbierać ją, unieruchomić i zrozumieć.

135

Idziemy jeszcze raz cmentarną aleją. Odbywa się teraz uroczysty raut wiosenny umarłych. Umarłych dawno już i śmiercią zwyczajną.

136

Mówią tylko swoje imię i nazwisko, mówią datę, rzadziej przypominają zawód swój i godności. Niekiedy w przejściu proszą półgłosem o westchnienie do Boga. Jest to niewiele. Są tam zawsze na tych samych miejscach i mówią wciąż to samo, odzywają się powściągliwie, skrępowani swoim konwenansem. Chcą tak zupełnie mało, nie narzucają się, nie zobowiązują nas do niczego. Zaledwie przypominają się pamięci, wystarcza im odrobina uwagi.

137

Zachęty dodaje niekiedy ktoś z najbliższej rodziny — niejako wprowadza i zarazem ośmiela. Jakaś bezimienna żona z dziećmi, „kładąca mężowi tę pamiątkę”, mówi kamiennym szeptem, że był najlepszy. Jakaś córka, ze swej strony od dawna już nieżyjąca, ślubuje zielonymi od mchu literami przywiązanie najukochańszej matce.

138

Ten jeden grób jest bez krzyża. Na cokole brązowego pomnika wypisano niezrozumiałe dziś słowa:

…PATRZĄC Z WYSOKIEGO STANOWISKA EWOLUCJI
W NIESKOŃCZONĄ OTCHŁAŃ PRZYSZŁOŚCI,
DOSTRZEGAMY TAM
NIE ROZPACZLIWE MROKI WIECZNEJ ŚMIERCI,
LECZ ŻYWIĄCE BLASKI
WIECZNEGO I WCIĄŻ POTĘŻNIEJĄCEGO ŻYCIA.[57]
139

Szpalerem umarłych nadciąga w tę stronę kobieta pielęgnująca kwiaty na grobach. Ma w rękach emblematy swej godności: miotłę i polewaczkę. Polewaczkę ustawia na płaskim kamieniu przy studni żelaznej i pompuje do niej wodę.

140

Natura, Zwierzęta, CmentarzNa tym miejscu, już bliskim ogrodzenia, cmentarz jest cały zatopiony zielenią[58], groby leżą jak krótkie zagonki granatowych albo żółtych bratków. Kwitną i pachną konwalie, już za chwilę kwitnąć będą bzy. W powietrzu zielonym woła wilga, jak wołała każdej wiosny tam, przy domu dzieciństwa. Myszka polna chodzi drobniutko między bratkami, wspina się na ich łodygi, coś zjada.

141

Na ciszę rozwartego szeroko nieba ponad cmentarzem co kwadrans wypływa od strony lotniska powolny aeroplan i zakreślając łagodny półokrąg, odchodzi poza mury getta. Nie widać rzucanych w ciszy bomb. Ale śladami jego przelotu po dłuższej chwili podnoszą się długie, wąskie zwoje dymu. Później dają się też widzieć płomienie.

142

Kobieta cmentarna napełniła polewaczkę i odchodzi z nią w stronę kwiatów. Jest to ta sama, z którą rozmawia się tu niekiedy o rzeczach śmierci[59].

143

W czasach grozy przychodzi się na cmentarz, jako na jedyne miejsce[60] spokoju i bezpieczeństwa, jak do ogródka przy domu rodzinnym. Jak pod najpewniejszy o tamtym czasie adres.

144

Zachwiała i tą moją pewnością.

145

Grób— Tutaj groby są lepsze — mówiła wtedy. — Tutaj groby są lepsze, bo tu jest sucho. Ciało leży i nie psuje się, tylko się wysusza. Tam na dołku, gdzie jest mokro, miejsca są tańsze. Tam tylko dwie trumny jedna na drugiej mogą leżeć.

146

Miała usposobienie łagodne i czułe. Przy tym była kompetentna, mogła zawsze służyć radą, a nawet pociechą. Była pełna i biała, niczym nie przejmowała się zanadto, na wszystko mając wyrozumienie[61].

147

— A tu jest wyżej — mówiła. — Tutaj jedną umarłą jak wykopali, to nic wcale nie była zmieniona. Mąż ją kazał wykopać. Była młoda kobieta i pochowana była w białej sukni. To i tę suknię miała na sobie całkiem białą. Jakby ją wczoraj pochowali.

148

Nie było zrozumiałe, czemu ją kazał wykopać. Wytłumaczyła to tak:

149

Samobójstwo— Wykopali ją na sprawę, bo zaskarżył doktorów w szpitalu, że jej nie dopilnowali. Ona po urodzeniu pierwszego dziecka wyskoczyła przez okno i zabiła się na miejscu. I nie było nad nią, jak się należy, opieki. Więc ją wykopali i zawieźli do szpitala na sekcję. A później przywieźli ją z powrotem i pochowali. Ale już nie miała na sobie białej sukni, tylko niebieską.

150

Pochowali ją, ale też nie na długo. Nie minęło trzech miesięcy[62], jak znowu wyjmowali trumnę.

151

— Dlaczego?

152

— Dlatego, że ten mąż jej się powiesił i trzeba go było pochować. Pogłębili i wymurowali grób. I teraz tutaj leżą razem pochowani.

153

Jak właściwie skończyła się sprawa przeciw doktorom, też jasne nie jest. Widocznie jednak nie zaspokoiła pretensji młodego małżonka, skoro ucieczki przed swym cierpieniem szukał w śmierci.

154

Później przyszedł czas, gdy na cmentarz spadały pociski. Posagi i medaliony potłuczone leżały wzdłuż alei. Groby z otwartymi wnętrzami ukazały w pękniętych trumnach swych umarłych.

155

Ale kobieta cmentarna wobec tej sprawy również zachowała wrodzony spokój.

156

— Nic im nie będzie — powiedziała. — Nie umrą przecież drugi raz.

157

PrzemianaTeraz jednak, gdy oto wróciła znowu po wodę, widać, jak jest zmieniona.

158

— Co pani jest? Czy pani chorowała?

159

Jej okrągła biała twarz poczerniała i schudła, czoło ma pomarszczone, jakby od ciągłego wysiłku, oczy błyszczą jak w gorączce.

160

— Nie, nic mi nie jest takiego — mówi pochmurnie. — Tylko że ludzie wcale tutaj nie mogą żyć.

161

Nawet jej głos jest niepewny, drżący i przyciszony.

162

— Mieszkania mamy wszyscy zaraz koło muru, to u nas wszystko słychać, co się u tamtych dzieje. Już teraz każdy wie, co to jest. Do ludzi strzelają po ulicach. Palą ich w mieszkaniach. Po nocach krzyki takie i płacz. Nikt nie może ani spać, ani jeść, nikt nie może wytrzymać. Czy to jest przyjemnie tego słuchać?

163

Rozejrzała się, jakby mogły ją słyszeć groby pustego cmentarza.

164

Polak, Niemiec, Żyd— To także przecież ludzie, więc ich człowiek żałuje — wyjaśniła. — Ale oni nas nienawidzą gorzej niż Niemców.

165

Zdawała się urażona mymi słowami naiwnej perswazji.

166

— Jak to, kto mówił? Nikt nie potrzebował mówić. Sama wiem. I każdy pani powie to samo, kto ich zna. Że niechby tylko Niemcy wojnę przegrały, to Żydzi wezmą i nas wszystkich wymordują… Pani nie wierzy? Nawet same Niemcy to mówią. I radio też mówiło…

167

Wiedziała lepiej, do czegoś jej była potrzebna ta wiara.

168

Poprawiła polewaczkę na kamieniu przy studni i na nowo pompować zaczęła wodę. Gdy skończyła, podniosła głowę, jeszcze nadąsana. Zmarszczyła czoło i niespokojnie zamrugała oczami.

169

— Nie można wytrzymać, nie można wytrzymać — powtórzyła.

170

Trzęsącymi rękami zaczęła wycierać sobie twarz z łatwych łez.

171

Rozpacz, Samobójstwo, Ofiara— Najgorsze jest to, że dla nich nie ma żadnego ratunku — mówiła cicho, jakby wciąż bojąc się, że kto usłyszy. — Tych, którzy się bronią, oni zabijają na miejscu. A tych, co się nie bronią, wywożą samochodami tak samo na śmierć. Więc co oni mają robić? Podpalają ich w domach i nie dają im wyjść. To matki zawijają dzieci w co tam mają miękkiego, żeby ich mniej bolało, i wyrzucają z okna na bruk! A później wyskakują same… Niektóre skaczą z najmniejszym dzieckiem na rękach…

172

Podeszła bliżej.

173

— Z jednego miejsca od nas było widać, jak ojciec wyskakiwał z takim mniejszym chłopcem. Namawiał go, ale ten chłopiec się bał. Stał już na oknie i jeszcze się łapał za ramę przed tym ojcem. I czy go ojciec zepchnął czy jak — tego nie było widać. Ale obaj zarazem, jeden za drugim spadli.

174

Znowu zapłakała i drżącymi rękoma wycierała twarz.

175

— I nawet jak tego nie widać, to my słyszymy. To słychać tak, jakby coś miękkiego klapnęło. Plask, plask… Wciąż tak wyskakują, wolą wyskoczyć, niż się za życia spalić w ogniu.

176

Nasłuchiwała. W miękkim nawoływaniu się ptaków cmentarnych rozeznawała dalekie głosy ciał upadających na kamienie. Dźwignęła polewaczkę i odeszła z nią w stronę żółtych i granatowych bratków na grobach. Niebem nadpływał nowy samolot od strony lotniska i wielkim zakolem zdążał ponad mury getta.

177

Rzeczywistość jest do zniesienia, gdyż jest niecała wiadoma. Dociera do nas w ułamkach zdarzeń, w strzępach relacji. Wiemy o spokojnych pochodach ludzi idących bez sprzeciwu na śmierć. O skokach w płomienie, o skokach w przepaść. Ale jesteśmy po tej stronie muru.

178

Kobieta cmentarna widziała to samo i słyszała. I dla niej jednak rzecz tak przeplotła się z komentarzem, że zatraciła swą rzeczywistość.

Przy torze kolejowym

179

Należy do tych umarłych jeszcze jedna, ta młoda kobieta przy torze kolejowym, której ucieczka się nie udała.

180

Daje się poznać już dziś tylko w opowiadaniu człowieka, który to widział i który nie może tego zrozumieć. I żyje też już tylko w jego pamięci.

181

UcieczkaWiezieni długimi pociągami w zaplombowanych wagonach do obozów zniszczenia uciekali niekiedy w drodze. Ale niewielu się na taką ucieczkę ważyło. Wymagało to odwagi większej, niż tak bez nadziei, bez sprzeciwu i buntu jechać na pewną śmierć.

182

Ucieczka udawała się niekiedy. W ogłuszającym łoskocie pędzącego towarowego wagonu nikt z zewnątrz nie mógł usłyszeć, co w środku się dzieje.

183

Jedynym sposobem było wyłamanie desek z podłogi wozu. W ciasnocie stłoczonych ludzi, zgłodniałych, cuchnących i brudnych, rzecz zdawała się prawie niewykonalna. Trudno było się nawet poruszyć. Zbita masa ludzka, miotana rwącym rytmem pociągu, zataczała się i kołysała w dławiącym zaduchu i ciemności. Jednak nawet ci — zbyt słabi i lękliwi — którzy nie mogli marzyć o ucieczce, rozumieli, że innym trzeba to ułatwić. Odchylali się, przywierali do siebie, unosili powalane nawozem stopy, by otworzyć drogę do wolności innym.

184

Podważenie deski z jednej strony już było początkiem nadziei. Trzeba ją było oderwać zbiorowym wysiłkiem. To trwało godziny. A wtedy zostawała do oderwania druga i trzecia deska.

185

Najbliżsi pochylali się nad wąskim otworem i cofali z lękiem. Trzeba było zebrać się na odwagę, by — próbując rękami na przemian i nogami — wypełznąć przez wąską szczelinę ponad łomotem i zgrzytem żelastwa, w wichrze dmącego spodem powietrza, ponad przemykającymi podkładami — dopaść osi i w tym uczepie przepełznąć rękami do miejsca, w którym skok dawałby prawdopodobieństwo ratunku. Wypaść pomiędzy szyny lub poprzez koła na brzeg toru — różne były sposoby. A później oprzytomnieć, stoczyć się niewidzialnie z nasypu i uciekać w obcy, nęcący ciemnością las.

186

Ludzie wpadali pod koła i często ginęli na miejscu. Ginęli, uderzeni wystającą belką, kantem zasuwy, rzuceni pędem o słup sygnału czy przydrożny kamień. Albo łamali ręce i nogi, wydani w tym stanie na wszelkie okrucieństwo wroga.

187

Tym, którzy ważyli się zstąpić w huczącą, rozpędzoną, łomoczącą czeluść, było wiadomo, na co idą. I wiadomo było tym, co zostali — chociaż z zasuniętych drzwi ani z wysokiego okienka nie było sposobu się wychylić.

188

Kobieta leżąca przy torze należała do odważnych. Była trzecią z tych, którzy zstąpili w otwór podłogi. Za nią stoczyło się jeszcze kilku. W tej samej chwili nad głowami podróżnych rozległa się seria strzałów — jakby coś wybuchało na dachu wagonu. I zaraz strzały umilkły. Ale jadący mogli teraz patrzeć na ciemne miejsce po wyrwanych deskach jak na otwór grobu. I jechać spokojnie dalej w stronę własnej śmierci, która czekała ich u kresu drogi.

189

Pociąg od dawna zniknął w ciemnościach ze swym dymem i łoskotem, naokoło był świat.

190

Człowiek, który nie może zrozumieć i nie może zapomnieć, opowiada to jeszcze raz.

191

Gdy się rozwidniło, kobieta, ranna w kolano, siedziała na zboczu rowu kolejowego, na wilgotnej trawie. Ktoś zdołał uciec, ktoś dalej od toru, pod lasem, leżał bez ruchu. Uciekło kilku, zabitych było dwóch. Ona jedna została tak — ani żywa, ani umarła.

192

Gdy znalazł ją, była sama. Ale powoli zjawiali się ludzie w[63] tym pustkowiu. Nadchodzili od strony cegielni i ode[64] wsi. Stawali lękliwie, patrzyli z oddalenia — robotnicy, kobiety, jakiś chłopiec.

193

Co chwila tworzył się niewielki wianuszek ludzi, którzy, stojąc, rozglądali się niespokojnie i prędko odchodzili. Przychodzili inni, ale też nie zatrzymywali się dłużej. Rozmawiali z cicha między sobą, wzdychali, jakoś się naradzali, odchodząc.

194

ŻydRzecz nie nasuwała wątpliwości[65]. Jej kręcone, krucze włosy były rozczochrane w sposób zbyt wyraźny, jej oczy przelewały się zbyt czarno i nieprzytomnie pod opuszczonymi powiekami. Do niej nie odezwał się nikt. To ona zapytywała, czy ci, co leżą pod lasem, nie żyją. Dowiedziała się, że nie żyją.

195

Był biały dzień, miejsce otwarte, z dala zewsząd widoczne. Ludzie zwiedzieli się już o wypadku. Czas był wzmożonego terroru. Za danie pomocy lub schronienia groziła pewna śmierć.

196

Jednego młodego człowieka, który stał dłużej, później odszedł na parę kroków i znowu wrócił, poprosiła, by przyniósł jej z apteki weronalu[66]. Dała pieniądze. Odmówił.

197

Chwilę leżała, zamknąwszy oczy. Znów usiadła, poruszyła nogą, ujęła ją w obie ręce, usunęła[67] z kolana spódnicę. Ręce miała zakrwawione. Ten wyrok śmiertelny na nią, uwięzły w jej kolanie, tkwił tam jak gwóźdź, którym przybita była do ziemi. Leżała długo i spokojnie, oczy zbyt czarne mocno zakryła powiekami.

198

Gdy je wreszcie odsłoniła, zobaczyła wokół siebie nowe twarze. Ale ów młody człowiek jeszcze stał. Wtedy poprosiła, by kupił jej wódki i papierosów. Wyświadczył jej tę przysługę.

199

StrachGromadka na zboczu nasypu ściągała uwagę. Wciąż ktoś nowy się przyłączał. Leżała pośród ludzi, ale nie liczyła na pomoc. Leżała jak zwierzę ranne na polowaniu, które zapomniano dobić. Była pijana, drzemała. Nieprzeparta była ta siła, która odgradzała ją od nich wszystkich pierścieniem przerażenia.

200

Mijał czas. Stara wieśniaczka, która była odeszła, zdążyła wrócić. Była zdyszana. Podeszła blisko, wyjęła spod chustki ukryty blaszany kubek mleka i chleb. Nachyliła się, pospiesznie włożyła to w ręce zranionej i zaraz odeszła, by tylko z daleka popatrzeć, czy wypije. Dopiero kiedy zobaczyła idących od miasteczka dwóch policjantów, zniknęła, zasłaniając twarz chustką.

201

Inni rozeszli się też. Tylko ten jeden małomiasteczkowy frant[68], który przyniósł wódki i papierosów, dotrzymywał jej wciąż jeszcze towarzystwa. Ale ona nie chciała już od niego nic więcej.

202

Policjanci podeszli poważnie zobaczyć, co to jest. Zrozumieli sytuację, naradzali się, co mają zrobić. Zażądała, by ją zastrzelili. Umawiała się o to z nimi półgłosem, byle nie dawali nigdzie znać. Nie byli zdecydowani.

203

Odeszli i oni, rozmawiając, przystając i znów idąc dalej. Nie było wiadomo, co postanowią. Ostatecznie nie zechcieli jednak spełnić jej żądania. Zauważyła, że poszedł z nimi ten uprzejmy młody, który podawał jej ogień do papierosów zapalniczką niechcącą się zapalić. I któremu powiedziała, że jeden z tych dwóch zabitych pod lasem to jej mąż. Wydawało się, że ta wiadomość była mu[69] nieprzyjemna.

204

Spróbowała napić się mleka, ale po chwili w zamyśleniu odstawiła kubek na trawę. Przetaczał się ciężki, wietrzny dzień przedwiosenny. Było chłodno. Za pustym polem stało parę domków, z drugiej strony kilka niedużych, chudych sosen zamiatało gałęziami niebo. Las, do którego mieli uciec, zaczynał się dalej od toru, poza jej głową. To pustkowie było całym światem, który oglądała.

205

Młody człowiek wrócił. Znowu popiła wódki z butelki, a on podał jej ognia do papierosa. Lekki, ruchomy zmierzch nasuwał się na niebo od wschodu. Na zachodzie kłębki i smugi chmur wstępowały bystro ku górze.

206

Nowi ludzie przystawali, wracający z roboty. Dawniejsi objaśniali tych nowych, co się stało. Mówili tak, jakby nie słyszała ich wcale, jakby jej już nie było.

207

— To jej mąż tam leży zabity — mówił kobiecy głos.

208

— Uciekli z pociągu w ten lasek, ale strzelali za nimi z karabinu. Zabili jej męża, a ona tu sama została. W kolano ją trafiło, nie mogła dalej uciekać…

209

— Żeby to z lasu, toby ją było łatwiej gdzie wziąć. Ale tak, na ludzkich oczach, nie ma sposobu.

210

To mówiła stara kobieta, która przyszła po swoją blaszaną kwartę[70]. W milczeniu popatrzyła na mleko rozlane w trawie.

211

Tak więc nikt nie zapragnął zabrać jej stąd przed nocą ani wezwać doktora, ani dowieźć do stacji, skąd mogłaby pojechać do szpitala. Nic takiego nie było przewidziane. Szło już tylko o to, aby tak lub inaczej umarła.

212

Gdy otworzyła oczy o zmierzchu, nie było przy niej nikogo, prócz dwóch policjantów, którzy wrócili, i tego jednego, który już teraz nie odchodził wcale. ŚmierćZnowu powiedziała, by ją zastrzelili, ale bez wiary, że to zrobią. Obie ręce położyła na oczach, żeby już nic nie widzieć.

213

Policjanci jeszcze wahali się, co mają robić. Jeden namawiał drugiego. Tamten odrzekł:

214

— To ty sam.

215

Ale usłyszała głos tego młodego:

216

— No to dawaj pan mnie…

217

Drożyli[71] się jeszcze i spierali. Spod uchylonej powieki zobaczyła, jak policjant wyjął rewolwer z futerału i podał nieznajomemu.

218

Ludzie, małą grupką stojący dalej, widzieli, że nachylił się nad nią. Usłyszeli strzał i odwrócili się ze zgorszeniem.

219

— Już mogli lepiej wezwać kogo, a nie tak. Jak tego psa.

220

TrupGdy się zrobiło ciemno, wyszło z lasu dwóch ludzi, żeby ją zabrać. Z trudem odnaleźli to miejsce. Myśleli, że śpi. Ale gdy jeden wziął ją pod plecy, zrozumiał od razu, że ma do czynienia z trupem.

221

Leżała tam jeszcze całą noc i poranek. Aż przed południem przyszedł sołtys z ludźmi i kazał ją zabrać i zagrzebać razem z tamtymi dwoma, zabitymi przy torze kolejowym.

222

— Ale dlaczego on do niej strzelił, to nie jest jasne — mówił opowiadający. — Tego nie mogę zrozumieć. Właśnie o nim można było myśleć, że mu jej żal…

Dwojra Zielona

223

Nieduża kobieta z czarną przepaską na oku stanęła przy ladzie. Jej równie drobny i cokolwiek dziwny towarzysz z czarnymi wąsikami zażądał dla niej okularów.

224

— Przez parę lat ta pani nie nosiła okularów — powiedział znacząco i życzliwie.

225

— Dlaczego?

226

— Dlatego, że była w obozie.

227

Co do oka, to okazało się, że jest nieodpowiednie. Jest za duże i nie chce wejść. A po okulary trzeba jeszcze przyjść nazajutrz.

228

— Czy nie zechciałaby pani ze mną porozmawiać? Mogłybyśmy wstąpić tu obok do cukierni.

229

Zdziwiła się. Nie mogła iść do cukierni. Była zajęta. Musiała wracać do mieszkania, bo jest zamknięte, a klucz ma ona ze sobą. Do mieszkania, gdzie właśnie od dwóch dni znalazła zajęcie.

230

Idziemy tedy razem przez szeroką ulicę Pragi[72] i ciemną bramą przenikamy w podwórze wielkiej rudery o brudnych, poczerniałych ścianach z poodbijanym tynkiem. Głęboko w rogu, za oblazłymi z brunatnej farby drzwiami, zaczyna się mroczna sień.

231

— To jest na trzecim piętrze.

232

Drewniane schody idą pod górę nieprzerwanym ciągiem w ciemności. Trzeba się trzymać poręczy, uważnie macać podeszwami wyrwy w deskach, by nie upaść. Dopiero na pierwszym piętrze załamuje się ich ciągły bieg. Równy pomost podłogi wiedzie z powrotem do miejsca, w którym zaczynają się ponad tamtymi nowe schody i znowu jednym długim tchem sięgają piętra drugiego.

233

U wejścia na trzecią kondygnację stoimy chwilę przy oknie. Patrzymy w wielkie, odrapane, ciemne i brudne podwórze.

234

— Jakie pani ma zajęcie?

235

Samotność— Sprzątam i pilnuję mieszkania. Bo w tym mieszkaniu będzie żydowskie ambulatorium.

236

— Więc znalazła pani swoich ludzi? Ma pani opiekę i przyjaciół?

237

— Jestem sama — odpowiada spiesznie. — Jestem sama — powtarza jeszcze raz.

238

— Jednak ten pan, który odszedł, kupował dla pani okulary. I oko.

239

Na to z trudem przystała.

240

— Owszem, kupią mi oko. I nawet chcą wprawić zęby. — Zawahała się i ciężko wyznała: — Ale to nie jest rodzina.

241

Idziemy już ostatnią kondygnacją i znów wracamy równym pomostem, obwiedzionym drewnianą poręczą. W miejscu, gdzie na niższych piętrach są okna, na trzecim otwierają się wypełzłe, chwiejne drzwi oszklone. Wychodzą na napowietrzny ganek drewniany z poręczą, uczepiony muru, trzeszczący nad próżnią.

242

Zatrzymujemy się przy trzecich z kolei drzwiach, zamkniętych jak gdyby na okiennice.

243

— To tutaj — powiada.

244

Wyjmuje klucz i otwiera wetkniętą w skoble[73] olbrzymią kłódkę. Drzwi otwierają się na rozległe, puste mieszkanie. Jeden pusty, ponury pokój, z umytą podłogą, drugi też wysprzątany, z niskim pod ścianą legowiskiem. W trzecim stół pod ścianą, jedno i drugie krzesło.

245

— O, tutaj możemy rozmawiać. Niech pani siądzie.

246

Siadamy naprzeciwko siebie przy rogu tego stołu.

247

— Oni są dobrzy. Ale to nie jest rodzina — powtarza. — Nie ma nikogo. Mój mąż zabity w roku 43 na stacji Małaszewicze[74], osiem kilometrów pod Brześciem Litewskim[75]. W lagrze. Zabitych było tysiące, bo zabijali tak co dziesiątego, zabijali co parę dni. Nie, sama tego nie widziałam, ale o tym słyszałam. Bo tam nie byłam, byłam w Międzyrzecu[76]. I jedno wiem, że w 42 roku mój mąż był jeszcze żywy. Bo wtedy lotnik niemiecki wziął list do męża i była na ten list odpowiedź, że mój mąż się kłania. A później dowiedziałam się, że jest zabity.

248

Wstała i wpuściła ludzi, którzy przyszli naprawić w kuchni zlew.

249

— Mam trzydzieści pięć lat, tylko że tak wyglądam. Nie mam zębów, nie mam oka…

250

Wyszła za mąż, mając dwadzieścia trzy lata. Mieszkali w Warszawie przy ulicy Stawki[77]. Ona pracowała w fabryce, robiła na maszynie wełniane rękawiczki, on był szewcem. Naprzód też pracował w fabryce, później robił buty w domu. Owszem, było im dosyć ciężko. Dzieci nie mieli.

251

— Mąż się nazywał Rajszer, ale ja się nazywam Zielona. Bo nie miałam papierów i zapisali mi nazwisko ojca.

252

Po chwili zastanowienia dodała jeszcze:

253

— A na imię mam Dwojra[78].

254

W roku 39 bomby rozwaliły dom[79] na Stawkach. Stracili wszystko — rzeczy, ubrania. I przenieśli się do Janowa Podlaskiego[80].

255

Wetchnęła.

256

— Tam już nosiliśmy żółty trójkąt, sześć takich szpicy, palestyński znak. A dopiero później nosiliśmy opaski.[81] Oboje.

257

W październiku 42 roku już męża nie było, bo pracował w tym lagrze Małaszewicze. Wtedy całe miasto Janów Podlaski wysiedlili do Międzyrzeca. To był taki Judenstadt[82], tam byli wszyscy Żydzi z lubelskiego województwa. Co dwa tygodnie wywozili ludzi do Treblinki[83] koleją. Ta reszta, co została, była zamknięta w getcie. Inni ginęli, ona nie.

258

— Jak była akcja, to ja się zawsze schowałam. Siedziałam na strychu.

259

Rozpostartymi palcami obu rąk przesłoniła swą twarz. I patrzyła chwilę jednym okiem przez szpary między palcami.

260

— Czy to znaczy, że pani zakrywała sobie twarz rękami?

261

Uśmiechnęła się.

262

— Gdzie tam. Ja tylko pokazuję pani, że się tak zawsze chowałam.

263

Siedziała na strychu i myślała: „Teraz żyję, a za godzinę nie wiem, co będzie”. Ale inni ginęli, a ona nie.

264

— Raz się tak chowałam, jak była akcja, przez całe cztery tygodnie. Bez jedzenia.

265

To także, jak te rozcapierzone palce na twarzy, należało rozumieć w pewnym sensie metaforycznie.

266

— No, wzięłam parę cebulki i miałam tam manne kasze[84], więc to jadłam. Nie, nie gotowane. Skąd! Nie było przecież wody. Miałam też trochę kawy mielonej, zbożowej, to także jadłam surową tę kawę. Nic mnie nie bolało. Myślałam: „Umrę”. Byłam taka osłabła. Byłam sama jedna na świecie.

267

Raz usłyszałam, że był ruch na ulicy. Było to w grudniu 42 roku. Usłyszałam ruch, to wiedziałam, że już placówki nie pilnują. Więc zeszłam. Po akcji można było znowu chodzić w środku między drutami. Owszem, była jeszcze gmina żydowska[85]. Oni dawali trochę chleba.

268

Ale nie było ważne to całe życie nasze…

269

Miałam kilka koszuli[86], to sprzedawałam i kupiłam sobie chleb na jutro, na pojutrze.

270

Świadectwo, Zabawa, OkrucieństwoOko straciłam pierwszego stycznia 43 roku. Była taka zabawa u Niemców. Oni się bawili w Sylwestra. Zastrzelili sześćdziesiąt pięć ludzi. Z mojego domu to ja jedna zostałam, że jeszcze żyję. Strzelali na ulicy, na śniegu, o szóstej rano. Wchodzili do mieszkań. To ja chciałam uciekać, wyskoczyłam przez okno. Myślałam, że się zabiłam. I dostałam strzał w oko.

271

Jak do mnie strzelali, to tak czułam: „A może jeszcze żyję…”.

272

Zniżyła głos, mówiła poufnie:

273

— Pani powiem: ja chciałam żyć. Nie wiem, bo nie miałam męża ani rodziny, ani nikogo, i chciałam żyć. Oka nie miałam, byłam głodna i chłodna. I chciałam żyć. Dlaczego? To pani powiem: po to, żeby powiedzieć wszystko tak, jak pani teraz mówię. Niech świat o tym wie, co oni robili.

274

Myślałam, że będę żyła ja tylko jedna. Myślałam, że nie będzie na świecie ani jednego Żyda.

275

Zabrali mnie do szpitala. W oku nic nie czułam, tylko mnie więcej bolało tutaj: krzyż i nogi. Od stłuczenia. To mówiłam: „Dajcie mnie noża[87]”. Bo chciałam zrobić z sobą koniec. Już nie mogłam żyć. Oka nie miałam, nic nie miałam. Oko wypłynęło całe. Na uchu też miałam ranę. Mieli mnie prześwietlić. Ale samo się zagoiło.

276

Samotność, SpołeczeństwoJak już resztę nas zabrali, to już się nie chowałam. I sama poszłam za naszymi do tego Majdanka[88].

277

Grosza nie mam, jedzenia nie mam, oka nie mam. Żydów nie ma… To co miałam robić sama na tym strychu? Kawałek chleba[89] już też nie miałam. Jak mam umrzeć, to wolałam umrzeć razem z nimi, nie sama.

278

No to poszłam do Majdanka. Tam dawali chleba bardzo mało. I trochę zupy o dwunastej.

279

Czyśmy sobie wzajemnie pomagali? Bo ja wiem. Trochęśmy pomagali. Ale niedużo. Ach, pani wie, każdy ma swój kłopot; co może zrobić? Co dwa tygodnie była selekcja[90], taka przebierka. Co można zrobić?

280

Czy mnie bili? Owszem. Raz w Majdanku, esmanka Brygida, to ona mnie zbiła. Czym? Kija miała. Dostałam od niej po głowie. A za co?

281

Śmieje się z politowaniem.

282

— Bo ona tak chciała, nic więcej.

283

Wszystkie wtedy dostały. Bo jedna kapowa[91], taka führabtarina[92], powiedziała o jednej z nas, że ona robi geszeft[93]. Że coś kupuje. I za tę jedną wszystkie dostały. Ale oczy ona robiła geszeft? Ja nie wiem.

284

Uciec nie można było. Jedna panienka uciekła. To ją złapali i powiesili. Taki tam stał słup i hak… Było nas z dziesięć tysięcy na placu i musieliśmy wszystkie na to patrzeć.

285

Była spokojna, bardzo spokojna. Esman[94] spytał się, co ona chce przed śmiercią. A ona powiedziała: „Nic, nic, prędzej zrób, co chcesz”. Dwadzieścia lat miała, była delikatna.

286

Byli też dwaj bracia. Oni się później sami powiesili.

287

Wstała, żeby wypuścić robotników, którzy już skończyli swoją pracę. Ale wróciła zaraz i usiadała na swym miejscu.

288

— Raz przyszedł esman ze Skarżyska-Kamienna[95], szef Infling[96]. Powiedział: „Kto chce pracować, to pojedzie do pracy”. Umiałam pracować, to pojechałam. To była fabryka amunicji.

289

Niewola, PracaTam nie dostałam bicia ani razu. Ale tam też co raz była selekcja; jak już kto raz był w szpitalu, to go zabili. Kto miał zwolnienie od pracy, choćby parę dni przestał robić, już go zabili.

290

Ja miałam tylko jedno oko i zrobił mi się na tym oku taki jęczmień jak wrzód. No to byłam ślepa. Ale pracowałam, żadnego dnia nie opuściłam, po dwanaście godzin. Tydzień przez dzień, tydzień przez noc. I widzi pani, nie uwolniłam się, nie poszłam do doktora. Bałam się. Bo to była śmierć. Myślałam, że może przeżyję i tak, a może…

291

Uśmiechnęła się nieśmiało i wstydliwie.

292

— Widać znowu chciałam żyć.

293

Jeszcze coś sobie przypomniała.

294

— Teraz pani powiem, jak było z zębami.

295

Kiedy przyszłam do Skarżyska-Kamienna, tam dawali tylko trochę zupy. To byłam strasznie głodna.

296

Można było jedzenie kupić od robotników, którzy przychodzili pracować z miasta. Czasami sami coś dawali, ale prędzej trzeba było kupić. A ja nie miałam pieniędzy. To sama wyrwałam sobie złote zęby.

297

Czy wyrwałam sznurkiem? Nie. Tylko przez kilka dni ruszałam. Jak się dobrze ruszał, to już łatwo dał się wyrwać. Sam wyszedł. Za jeden ząb dostałam osiemdziesiąt albo osiemdziesiąt pięć złotych. I kupiłam sobie dosyć chleba.

298

Trzynaście miesięcy tak robiłam w Skarżysku. Jak się Ruski przybliżył do Skarżyska, to Niemcy całą fabrykę z nami przenieśli do Częstochowy[97]. I tam była znowu taka sama robota.

299

Siedemnastego stycznia przyszli Sowieci. Esmani uciekli szesnastego. W Częstochowie było piętnaście tysięcy Żydów. Zostało pięć tysięcy, resztę powieźli do Niemiec, kolejami. Nic na to nie można było zrobić. Były takie zapisy. Majster zapisywał i ludzi według zapisu brali.

300

Majstrzy nas pilnowali. Żeby jeszcze parę godzin Sowieci nie przyszli, byłoby po nas.

301

WolnośćByliśmy już ustawieni na ulicy. Ale Sowieci przyszli i majstrzy uciekli.

302

Czyśmy się ucieszyli, jak przyszli? Tak, cieszyliśmy się bardzo. Bośmy już nie byli za drutami, bośmy byli wolni. Witaliśmy ich, aleśmy ani nie krzyczeli, ani nic.

303

Westchnęła.

304

— Nie mieliśmy siły…

Wiza

305

ŻydNie mam niechęci do Żydów. Tak samo jak nie mam niechęci do mrówki ani do myszki.

306

Czeka przez chwilę, co na to powiem.

307

Siedzi ciężko. Jest duża i dosyć tęga. Nie rozstała się dotąd ze swym obozowym chałatem[98] w szare i granatowe pasy. Aż dotąd też ma włosy obcięte krótko przy głowie, jak mężczyźni. I na niej taką samą w szare i granatowe pasy czapeczkę.

308

PieniądzPrzyszła z wizytą. Siedzi na miękkim krześle w pokoju hotelowym. O nic nie prosi, niczego nie potrzebuje. Nie potrzebuje zwłaszcza pieniędzy. A te, które otrzymała w Opiece[99], pragnie co prędzej oddać komukolwiek, komu są bardziej potrzebne. W ostateczności chce je oddać choćby na przechowanie. Takim ją bowiem przejmują obrzydzeniem.

309

Ręką trzyma oparte o poręcz krzesła dwie duże drewniane kule.

310

— Dlaczego ja mówię o tej myszce — odpowiada, chociaż nie zapytałam jej o to. I uśmiecha się.

311

Uśmiecha się ładnie. Pokazuje przy tym dużo białych, młodych zębów. Jej oczy brunatne świecą się silnie, policzki są ciemne i rumiane.

312

Jest młoda, ale bardzo zeszpecona tymi za krótkimi włosami, zjeżonymi jak szczotka, tą czapką kuchcika i dużymi okularami na nosie.

313

— Bo raz z jedną mariawitką[100] obierałyśmy w kuchni blokowej kartofle. I w tych kartoflach znalazłyśmy gniazdko myszy. Gniazdko było w ziemniaku. Cały środek był wyjedzony, a one siedziały w łupce[101]. To były trzy myszki, młode, zupełnie jakby gołe. Takie brudnoróżowe. Ta mariawitka chciała je dać kotowi[102]. Ale ja nie pozwoliłam…

314

Waha się przez krótką chwilę.

315

— Bo powstała we mnie taka myśl: „A jak on będzie, ten kot, jadł te myszy?”.

316

I dodaje z niechęcią:

317

— Była we mnie taka ciekawość jak w gestapowcu[103]. Jak to będzie wyglądało?

318

Zastanowiła się dłużej nad tym szczególnym zjawiskiem. Popatrzyła jak gdyby wewnątrz siebie i westchnęła.

319

— Więc schowałam je na powrót do tej łupki i zasunęłam głęboko w słomę. Może matka je znajdzie i jakoś się uratują.

320

Obcy, Sierota, PrzemianaTak więc naprawdę nie ma niechęci do Żydów, mimo że sama jest chrześcijanką. Przeszła na katolicyzm jeszcze w początkach wojny, gdy bardzo się męczyła, oglądając tyle niesprawiedliwości i okrucieństwa. Myśl o mękach Pana Jezusa pomogła jej łatwiej to znieść.

321

RodzinaMiała polskie nazwisko i polskie papiery, w obozie była jako Polka, nie jako Żydówka. Nie wie dobrze, kto byli[104] jej rodzice, nie widziała ich nigdy. Zna tylko swoją babkę, która ją wychowała. Ale to nie jest ważne. Babka też zresztą już nie żyje.

322

Ta okoliczność wymaga także chwili zastanowienia.

323

— Nikim w ogóle nie pogardzam. Ale to nie jest ważne.

324

Ważna jest natomiast rzecz następująca:

325

— Pani wie, co to jest: iść na wizę[105]?

326

— Nie wiem.

327

— W obozie od samego rana esmanki wołały: „Idźcie na wizę! Idźcie na wizę”. A Jugosłowianki mówiły: „Iti na luku…”.

328

To było w październiku. Dnie bardzo zimne, mokro. Wszystkie kobiety z jednego bloku szły na wizę. I zostawały tam do wieczora. Bo blok musiał być czysty.

329

A wiza to jest łąka pod samym lasem, pod drzewami. Stały tam na zimnie przez cały dzień bez jedzenia i bez żadnej roboty. Blok musiał być czysty, sprzątanie i czyszczenie trwało kilka dni. A one tam stały. Nie wiem, ile ich mogło być. Wielka gromada. Niemcy pewno dlatego ich tak nienawidzili, że ich było tak dużo… Francuzki, Holenderki, Belgijki, dużo Greczynek. Te Greczynki były w najgorszym stanie. Polki i Rosjanki były silniejsze.

330

Stały wszystkie ciasno, jedna obok drugiej, chociaż miejsca było dosyć. Brudne, owrzodzone, ostrupiałe. Były między nimi chore i nawet umierające. Ich już wcale nie leczyli…

331

Mówi wciąż o nich, nie o sobie. Więc nie jest jasne, czy była tam z nimi czy też patrzyła z zewnątrz.

332

— Bo one były w obozie już siedem miesięcy, a my ledwie przyjechałyśmy ze świeżym transportem. Ale już zaraz na drugi dzień byłyśmy też na wizie. Wyglądały strasznie i właśnie najgorzej, że ich było tak dużo. Wiedziałam, że z nami będzie to samo.

333

Strach, ŚmierćNie mówi o tym, co cierpiała sama. Mówi wciąż tylko o nich.

334

— Nie bałam się. Wiedziałam, że umrę, więc się nie bałam.

335

Modlitwa, NienawiśćO sobie może powiedzieć to, że się zawsze modliła, gdy ją bili. Modliła się, żeby nie czuć nienawiści. Nic więcej.

336

Niewiele też ma do powiedzenia o swym kalectwie. Noga źle się zrosła, więc trzeba jeszcze raz zrobić operację, kość złamać i na nowo ją zestawić. Owszem, naturalnie, pójdzie do szpitala, ale nie zaraz. Przedtem musi niektóre swoje sprawy załatwić. Na przykład chciałaby jeszcze pojechać do Gdańska i zobaczyć morze. A także odwiedzić jedną koleżankę z obozu, która jest teraz w Poznaniu[106]. Właśnie dostała od niej list i wie, że będzie się mogła jej w czymś przysłużyć.

337

W jakich okolicznościach złamała nogę i czy wtedy także nie czuła nienawiści, nie wiadomo. W każdym razie do szpitala pójdzie dopiero później.

338

— Na wizę wyganiali przez cały tydzień każdego dnia. Stały tam wciąż bardzo ściśnięte, żeby się ogrzać. Wszystkie starały się być w środku dla ciepła, żadna nie chciała zostać na skraju. Schylały głowę i wciskały się między inne, jak mogły. Wciąż się to wszystko razem ruszało…

339

Niektóre były całe w ranach, a przecież się jedna do drugiej przyciskały. I coraz więcej ich umierało.

340

Cały tydzień tak je wyganiali. Aż do selekcji.

341

Kondycja ludzka— Jeden dzień był też zimny, ale w południe pokazało się słońce. Wtedy one wszystkie przesunęły się w tę stronę, gdzie słońca nie zasłaniały drzewa. Przesunęły się nie jak ludzie, tylko jakby jakieś zwierzątka. Albo jakby jakaś masa…

342

ŚpiewTego dnia właśnie Greczynki śpiewały hymn narodowy. Nie po grecku. One śpiewały po hebrajsku żydowski hymn… Śpiewały w tym słońcu bardzo pięknie, głośno i mocno, jakby były zdrowe.

343

Siła, Tęsknota— To nie była fizyczna siła, proszę pani, bo przecież one właśnie były najsłabsze. To była siła tęsknoty i pragnienia.

344

Na drugi dzień była selekcja. Przyszłam na wizę i wiza była pusta.

Człowiek jest mocny

345

Pałac, którego już nie ma, stał na samym skraju wzgórza, ponad rozległym widokiem na wiosenny kraj, gładki po horyzont, podzielony równo zielonymi polami.

346

Zbrodnia, PodstępPałac „roztrzasnął się”, jak mówi Michał P.[107]. Został wysadzony w powietrze w tym samym czasie, gdy w pobliskim słynnym Lesie Rzuchowskim[108] spłonęły cztery krematoria.

347

Był użyty jako dekoracja, jako wspaniała brama architektoniczna, wiodąca z życia do śmierci. Grał rolę metafory w tym obrzędzie, który odbywał się tu przez długi czas z nieodmiennym codziennym ceremoniałem. Ludzie, zmęczeni drogą, jeszcze żywi, jeszcze będący sobą, we własnych ubraniach podróżnych, mijali jedną i drugą bramę i wjeżdżali na wewnętrzny dziedziniec rezydencji. Z ciężarowego samochodu odpadały tylne drzwi, podróżni, pomagając sobie nawzajem, wstępowali tłumnie po stopniach schodów, mogąc jeszcze mniemać, że — według napisu nad wejściem — wchodzą do Zakładu Kąpielowego. Po pewnym czasie, przebywszy w poprzek wnętrze gmachu, ukazywali się na ganku po jego stronie przeciwnej już tylko w bieliźnie — niektórzy jeszcze z kawałkiem mydła i ręcznikiem w dłoni. Przynaglani do pośpiechu, uchylając się od uderzeń kolbami, wbiegali bezładnie po kładce w czeluść ustawionego tyłem do pałacu, wielkiego jak wagon meblowy, auta gazowego[109].

348

Drzwi hermetyczne zatrzaskiwały się z łoskotem. Teraz dopiero ludzie o innym przeznaczeniu, siedzący w piwnicach pałacowych, mogli usłyszeć wielki krzyk przerażenia. Zamknięci w pułapce wołali o pomoc, bili pięściami o ściany wozu. Po kilku minutach, gdy krzyki ucichły, maszyna odjeżdżała. O czasie właściwym[110] na jej miejsce przychodziła nowa.

349

PrzemijaniePałacu już nie ma. I nie ma tych ludzi. Na krawędzi wzniesienia pozostał płaski czworobok odmiennej roślinności, wypełzającej łodygami i liściem[111] spomiędzy drobnego gruzu, ograniczony przyziemnymi szczątkami murów. I został pod urwiskiem w dole wielki obszar widzianego świata — dalekie zielone pola, majowe drzewa nad łąkami, zachodzące na siebie błękitne smugi lasów na widnokręgu.

350

W słońcu zebrała się na miejscu dawnych ogrodów grupka ludzi. Każdy może powiedzieć, co się tu działo. Naokoło pałacu wystawili parkan drewniany, wysoki na trzy metry. Zobaczyć można było niewiele. Ale można było słyszeć, jak coś wywlekali, jak szczękały łańcuchy. W straszny mróz Żydów wyganiali w koszulach. Przed pałacem wciąż huczały wielkie maszyny i wykręcały do Rzuchowskiego Lasu. Krzyki ludzkie też było słychać.

351

— Ja mieszkałem w Ugaju, pracowałem u Niemców.

352

Tak mówi Michał P., młody, wielki Żyd atletycznej budowy, o małej głowie. Mówi niegłośno, spokojnie, ale jednak uroczyście, jakby recytował tekst święty.

353

— Zaprowadziłem do samochodu mojego ojca i moją matkę. Później zaprowadziłem moją siostrę i jej pięcioro dzieci, i mojego brata z żoną i z trojgiem dzieci. Chciałem pojechać ochotniczo z rodzicami, ale mi nie pozwolili.

354

Mieli do tego powody.

355

— Pracowałem wtedy przy rozłożeniu starej stodoły z polecenia Komitetu Żydowskiego[112] w Ugaju, więc nie byłem w spisie, kiedy wywozili Żydów z Koła[113].

356

Niektórzy się bali. Wtedy Siuda, żandarm wojskowy z polskich folksdojczów[114], powiedział im: „Nie bójcie się, zawiozą was na stację Barłogi[115], a stamtąd pojedziecie dalej na roboty”. Więc się nie bali. Niektórzy nawet sami chcieli jechać.

357

Żydów z Koła wywozili przez pięć dni. Na końcu wywieźli Żydów chorych, ale szoferom kazali jechać z nimi wolno i ostrożnie.

358

Na początku stycznia 1942 roku zabrali mnie w Ugaju razem z czterdziestoma innymi Żydami na posterunek żandarmerii. Na drugi dzień zajechał samochód ciężarowy z Izbicy[116] i w tym samochodzie było piętnastu Żydów z Izbicy. Załadowali nas razem z nimi i zawieźli do Chełmna[117]. Wszyscy w tym samochodzie to byli ludzie silni, zdolni do najcięższej pracy.

359

Wspaniałym gestem ręki ukazał miejsce, gdzie przez liście widać było gruzy.

360

— Tam pałac jeszcze stał. Byłem ciekawy, jak to wygląda. Ale nam patrzyć nie dali. Kiedy samochód wjechał w drugi dziedziniec, odsunąłem płachtę i zobaczyłem, że na ziemi leżą używane ludzkie łachmany. To już wiedziałem, co się dzieje.

361

Z samochodu przepędzili nas do piwnicy. Poganiali kolbami. Na ścianie było napisane po żydowsku: „Kto tu przychodzi, każdy ma śmierć”.

362

Na drugi dzień zawołali mnie na górę, żeby wynosić z drugimi ubrania. W dużym pokoju były rzucone na podłodze różne łachy mężczyzn i kobiet, palta i buty. To trzeba było przenosić do drugiego pokoju. A tam już leżało tego… Buty układaliśmy w osobną stertę. W tym pierwszym pokoju, gdzie rozbierali się Żydzi, stały dwa piece dobrze napalone. Było ciepło, żeby się chcieli łatwo rozbierać.

363

W piwnicy okna mieliśmy zabite deskami. Ale jak jeden drugiego podsadził, można było przez szparę coś widzieć.

364

ZbrodniaNiemcy wyganiali ludzi przez ganek tylko w bieliźnie. To oni nie chcieli wychodzić na mróz bez ubrania. Zobaczyli już, co jest, zaczęli się cofać. Wtedy Niemcy ich bili i wpędzali do auta.

365

Ci, co przychodzili do piwnicy z pracy na noc, powiedzieli, że w lesie zakopują ludzi uduszonych. Wtedy się podałem do pracy w lesie. Myślałem, że z lasu można uciec.

366

Zabrali nas trzydziestu do samochodu, zawieźli do Lasu Rzuchowskiego, dali łopaty i kilofy. O ósmej rano przyjechał pierwszy samochód z Chełmna. Kto pracował w rowie, nie wolno było obrócić się do samochodów, nie dali patrzyć. Ale widziałem. Niemcy — jak otworzyli drzwi — odskoczyli od auta. Ze środka szedł ciemny dym. W miejscu, gdzieśmy stali, nie czuć było żadnego zapachu.

367

Potem weszło do auta trzech Żydów i oni wyrzucali trupy na ziemię. W aucie leżały jedne na drugich, prawie do połowy wysokości. Niektóre trzymały się w objęciu. Takim, co jeszcze żyły, Niemcy strzelali w tył głowy. Po wyrzuceniu trupów auto odjeżdżało do Chełmna.

368

Potem dwóch Żydów podawało trupy dwóm Ukraińcom. Oni byli w ubraniu cywilnym. Wyrywali obcęgami złote zęby trupom, z szyi im ściągali woreczki z pieniędzmi, z rąk zegarki, obrączki z palców.

369

Obszukiwali trupy bardzo, aż do obrzydliwości.

370

Los, SprawiedliwośćDo tego czasu robili to we trzech. Ale akurat tego dnia jednego Ukraińca przy ładowaniu wepchnęli razem z Żydami do gazowego auta. Krzyczał, ale inni także krzyczeli, tak że się Niemcy nie połapali. I tak udusił się z tymi Żydami, co ich miał rewidować.

371

Jak auto przyszło do lasu, to tego Ukraińca rozpoznali i bardzo go chcieli odratować. Robili mu sztuczne oddychanie, ale już nie pomogło.

372

Niemcy sami nie rewidowali trupów, ale zawsze dobrze patrzyli Ukraińcom na ręce przy tej robocie. A co tamci znaleźli, Niemcy wkładali do osobnej walizki.

373

Bielizny z trupów już nie kazali zdjąć.

374

Po obszukaniu trupów kładliśmy je do rowu, na przemian, jednego głową przy nogach drugiego, bardzo ciasno, żeby się dużo zmieściło. Wszystkie obrócone twarzą do dołu. Im wyżej, tym rów był szerszy, pod wierzch mieściło się tak około siebie ze trzydzieści trupów. W trzech, czterech metrach rowu mieściło się tysiąc.

375

Do lasu przyjeżdżał dziennie trzynaście razy transport uduszonych, w jednym samochodzie szło na raz do dziewięćdziesięciu. Żydzi oczyszczali podłogę samochodu, jak co złotego znaleźli, też oddawali do walizki. Mydła i ręczniki odchodziły z powrotem do Chełmna.

376

Od początku namawiałem się z drugimi, żeby uciec. Ale ludzie byli za bardzo przygnębieni. Praca nasza trwała cały dzień, póki się nie ściemniło. Przy pracy bili nas, żeby to szło prędzej. Jak który za powoli pracował, to kazali się położyć twarzą na trupach i z rewolweru strzelali mu w tył głowy.

377

Żandarmi, którzy nas pilnowali w czasie służby, byli trzeźwi. Byli zawsze ci sami. Z nami nie rozmawiali. Czasem nam który rzucił do rowu paczkę papierosów.

378

Raz przyjechało do Lasu Rzuchowskiego trzech obcych Niemców. Rozmawiali z oficerami SS, oglądali razem zwłoki, śmiali się i odjechali.

379

Dziesięć dni przepracowałem. Las nie był wtedy jeszcze ogrodzony, pieców do palenia trupów też jeszcze nie było. Przy mnie duszono Żydów z Ugaju, Żydów z Izbicy, w piątek przywieźli Cyganów z Łodzi[118], w sobotę Żydów z łódzkiego getta. Jak Żydzi z Łodzi przyjechali, to między nami zrobili Niemcy selekcję; dwudziestu słabszych oddali do gazu, a wzięli na to miejsce nowych, mocnych Żydów z Łodzi.

380

Pierwszego dnia ci łódzcy Żydzi byli zamknięci w drugiej piwnicy i pytali się przez ścianę, czy dobry obóz, czy dają dużo chleba. Jak się dowiedzieli, co tu jest, to się przelękli i mówili: „A myśmy się sami zapisali do pracy…”.

381

Zamilkł na chwilę, coś w sobie ważył. Jego wielkie, kościste ciało ugięło się od wewnętrznego zmęczenia. Po namyśle powiedział tak:

382

— Jednego dnia, to był wtorek, z trzeciego samochodu, który przyjechał tego dnia z Chełmna, wyrzucili na ziemię zwłoki mojej żony i moich dzieci; chłopiec miał siedem lat, dziewczynka cztery. Wtedy położyłem się na zwłokach mojej żony i powiedziałem, żeby mnie zastrzelili.

383

Nie chcieli mnie zastrzelić. Niemiec powiedział: „Człowiek jest mocny, może jeszcze dobrze popracować”. I bił mnie drągiem, dopóki nie wstałem.

384

Tego wieczora powiesiło się w piwnicy dwóch Żydów. Chciałem się też powiesić, ale odmówił[119] mię człowiek pobożny.

385

UcieczkaWtedy ugodziłem się z jednym, żeby razem uciec w drodze. Ale właśnie na ten raz on pojechał drugim samochodem. Więc już powiedziałem sobie, że ucieknę sam.

386

Gdy wjechaliśmy w las, poprosiłem konwojenta o papieros[120]. Dał. Cofnąłem się, a inni go oblegli też o papierosy. Rozciąłem nożem płachtę przy szoferze i wyskoczyłem z samochodu.

387

Strzelali za mną, ale nie trafili. W lesie strzelał do mnie Ukrainiec na rowerze, też nie trafił. Uciekłem.

388

UcieczkaWe wsi schowałem się do stodoły i zakopałem głęboko w sianie. Rano usłyszałem, jak pod ścianą mówili chłopi, że Niemcy są we wsi i szukają Żyda, który uciekł. Po dwóch dniach, nic nie jedząc, wykradłem się ze stodoły. W drodze zaszedłem do chłopa… Nazwiska jego nie znam. Nakarmił on mnie, dał mi maciejówkę[121], ogolił, żebym wyglądał po ludzku. Od niego poszedłem do Grabowa[122] i tam spotkałem tego Żyda, z którym się umawiałem. On uciekł tego samego dnia z drugiego samochodu.

389

390

GróbPrzed odjazdem byliśmy w lesie Rzuchowskim, gdzie przy kopaniu ogromnych grobów zbiorowych pracował kiedyś Michał P. i gdzie rozpoznał zwłoki uduszonej swojej żony i dzieci.

391

Na rozległej polanie, w ramie niskich, ciemnych, gęsto rosnących sosen leżały smugi słabiej zarosłej, niskiej trawki. Nie było na nich zielonych gałązek wrzosu, łochiń[123] ani paproci. W jednym miejscu dół był rozkopany i w sypkim, brudnym piasku widać było kawałek ludzkiej stopy. W głębi, gdzie las był wyższy, pokazywano miejsce po spalonych krematoriach.

392

Dwie kobiety z tych okolic chodziły za nami po lesie. Zapoznawszy się z nami, pytały, czy Komisja nie mogłaby przyspieszyć ekshumacji. Były to matka i żona człowieka, który w samych początkach istnienia obozu był tu rozstrzelany. Znały miejsce, gdzie był ten grób.

393

Ktoś pokazywał znaleziony strzęp pudełka od zapałek z greckim nadrukiem, inny — wymyte przez deszcze papierki z cudzoziemskimi firmami aptek. Ktoś na miejscu dawnego krematorium znalazł dwie malutkie kosteczki ludzkie.

Dorośli i dzieci w Oświęcimiu

394

Jeżeli objąć myślą ogrom przyśpieszonej śmierci, jakiej miejscem – niezależnie od działań wojennych — stały się tereny Polski, to obok zgrozy najsilniejszym uczuciem, jakiego doświadczamy, jest zdziwienie.

395

Uduszono i spalono te nieprzebrane masy ludzkie w trybie najstaranniej przemyślanej, zracjonalizowanej, sprawnej i udoskonalonej organizacji. Nie wyrzekano się przy tym sposobów bardziej dowolnych, amatorskich, odpowiadających upodobaniom indywidualnym.

396

Nie dziesiątki tysięcy i nie setki tysięcy, ale miliony istnień człowieczych uległy przeróbce na surowiec i towar w polskich obozach śmierci[124]. Oprócz szeroko znanych miejscowości, jak Majdanek, Oświęcim[125], Brzezinka[126], Treblinka, raz po raz odkrywamy nowe, mniej głośne.

397

Ukryte pośród lasów i zielonych wzgórz, nieraz z dala od torów kolejowych, pozwalały na rozwinięcie systemów jeszcze bardziej uproszczonych i oszczędnych.

398

Tak znaleziono całe złoża umarłych, zagrzebane w Tuszynku[127] i Wiączynie[128] pod Łodzią.

399

Tak wystarczył jeden stary pałac w Chełmnie, położony na wzgórzu, z przepięknym widokiem na rozkołysany trawami i zbożami krajobraz, jeden na pół zrujnowany spichrz, jedna w pobliżu rozległa, ściśle oparkaniona parcela młodego sosnowego lasu, by osiągnąć cyfrę ofiar sięgającą miliona.

400

Wystarczył mały czerwony budynek z cegły obok Instytutu Anatomicznego we Wrzeszczu[129] pod Gdańskiem, by z ludzi zamordowanych wytapiać tłuszcz na mydło, a skórę ich garbować na pergamin.

401

Żydom aresztowanym we Włoszech, w Holandii, w Norwegii i w Czechosłowacji Niemcy obiecywali doskonałe warunki pracy w obozach Polski, uczonym zapewniano stanowiska w instytutach badań naukowych. Pewnej grupie Żydów darowano na własność bogate polskie miasto przemysłowe, Łódź. Przy tym zalecano im, by zabierali ze sobą tylko rzeczy najcenniejsze.

402

Gdy transport więźniów przybywał na miejsce przeznaczenia, ludzie wysiadali z wagonów na jedną stronę toru, walizki zaś zrzucano w wielkie stosy po stronie przeciwnej.

403

Ponadto w blokach mieszkalnych kazano im się wszystkim rozbierać przed wejściem do łazienki i ubrania starannie złożyć. Gdy stamtąd wyszli, nikt z nich ubrania swego nie odnalazł. Jednych wpędzano prawie nagich do komory gazowej lub do hermetycznych samochodów, w których podczas jazdy do krematorium dusili się gazem spalinowym. Inni otrzymywali w zamian łachmany, w których prowadzeni byli do pracy.

404

Jak w innych obozach, i w Oświęcimiu gromadziły się całe składy ubrań wełnianych, obuwia, kosztowności, przedmiotów osobistego użytku. Naładowane towarem pociągi odchodziły do Rzeszy. Brylanty zdemontowanych pierścieni wywożono w zakorkowanych butelkach. Wagonami szły całe skrzynie okularów, zegarki, puderniczki, szczoteczki do zębów — wszystko miało swoją wartość.

405

Utylizowanie spalonych kości na nawóz, tłuszczu na mydło, skóry na wyroby skórzane, włosów na materace — to był już tylko produkt uboczny tego olbrzymiego przedsiębiorstwa państwowego, przynoszącego w ciągu lat nieobliczone dochody.

406

Ta stała dywidenda płynęła z ludzkiej męczarni i ludzkiego przerażenia, a także z ludzkiego upodlenia i zbrodni; i stanowiła istotną ekonomiczną rację całej imprezy obozów. Ideologiczny postulat wytracenia ras i narodów służył temu celowi, stanowił jego usprawiedliwienie.

407

Od więźniów, powracających teraz do Polski z obozów niemieckich, z Dachau[130] i Oranienburga[131], dowiadujemy się nowych szczegółów, które uzupełniają naszą wiedzę o faktycznym stanie rzeczy. Okazuje się, że w Rzeszy całe zastępy specjalistów zajmowały się rozpruwaniem ubrań i obuwia, zwożonego z obozów polskich do centrali. W szwach odzienia, w podeszwach i pod obcasami trzewików znajdowali oni mnóstwo zaszytych złotych monet. Nie darmo po śmierci Himmlera[132] odkryto schowane w jego siedzibie pod Berchtesgaden[133] setki tysięcy funtów szterlingów w dewizach dwudziestu sześciu państw.

408

Przy zapoznaniu się z niezwykłym zjawiskiem Oświęcimia — zarówno na zasadzie materiału, który przyniosły zeznania świadków, jak przy naocznych oględzinach miejsca dramatu — uderza fakt bardzo celowego przystosowania systemu i urządzeń tego obozu do zadania mającego charakter dwojaki: polityczny i ekonomiczny, można by rzec — idealny i praktyczny.

409

Zadaniem politycznym było uwolnienie pewnych terenów od ich mieszkańców, by terenami tymi wraz z ich naturalnym i kulturalnym bogactwem niepodzielnie zawładnąć. Zadaniem ekonomicznym było, aby samo przeprowadzenie tego zamierzenia nie tylko nie przyniosło uszczerbku, nie powodowało żadnych kosztów, ale na odwrót: aby stało się zarazem źródłem, z którego można ciągnąć zyski — po pierwsze w postaci wykonanej przez więźniów pracy dla fabryk przemysłu wojennego, po drugie w naturze, to jest majątku zagarniętym po zmarłych.

410

Tak zamyślona i zrealizowana impreza była dziełem ludzi. Oni byli jej wykonawcami i jej przedmiotem. Ludzie ludziom zgotowali ten los.

411

Jacyż byli ci ludzie?

412

Przed Komisją Badania Zbrodni Niemieckich[134] przesunął się szereg byłych więźniów obozu, ocalałych od śmierci wbrew wszelkiej nadziei. Byli między nimi ludzie nauki, politycy, lekarze, profesorowie, stanowiący chlubę swoich narodów.

413

Każdy ocalał jeden spośród swoich najbliższych, każdy dowiedział się o śmierci swoich rodziców, swej żony albo dzieci. Ocaleli, wcale na to nie licząc.

414

Doktor Mansfeld[135], profesor uniwersytetu w Budapeszcie powiedział: „Tylko dlatego mogłem to przeżyć, że ani przez chwilę nie wierzyłem w ocalenie. Gdybym oddawał się złudzeniom, nie miałbym tego moralnego spokoju, który zachował mnie przy życiu”.

415

Lekarz, WięzieńZadaniem tych ludzi w obozie było niesienie pomocy innym wówczas, gdy sami co dnia ocierali się o śmierć, gdy na równi z innymi podlegali wszelkim odmianom udręczenia. Jako lekarze byli Niemcom potrzebni w obozie, to dawało im pewne możliwości ratowania ich ofiar.

416

Tak doktor Grabczyński[136], z Krakowa[137], objąwszy blok Nr 22[138], miejsce mordu i postrach kierowanych tam na „wykończenie” chorych, przeobraził go w szpital prawdziwy. Nie tylko otoczył ich opieką jako lekarz, nie tylko wyjednał dla nich lekarstwa i środki opatrunkowe, ale podstępem bronił ciężko chorych od zagazowania, ratował ich życie, zapewniając, że w ciągu pięciu dni będą zdrowi.

417

Ale i ci, którzy własnymi rękami wykonywali ten precyzyjny plan mordu i grabieży, byli także ludźmi. I ludźmi byli ci, którzy rozszerzali ramy rozkazów, którzy mordowali ponad przepisaną normę z amatorstwa[139].

418

Ze świetnych pod względem plastyki zeznań posła Mayera, który dwanaście lat swego życia spędził w obozach niemieckich, mamy pojęcie, jak wyglądali oprawcy z Oświęcimia.

419

Okrucieństwo, ZbrodniarzNajwiększym zbrodniarzem w obozie był August Glass, krępy i muskularny, przechadzający się co dnia po blokach kolebiącym się krokiem atlety. Ten upatrzone ofiary bił w nerki w ten sposób, żeby nie zostawić śladów, a śmierć następowała po trzech dniach.

420

Inny stawiał stopę na gardle człowieka i miażdżył mu krtań swym ciężarem.

421

Inny zanurzał głowę więźnia w kadzi, tak długo ją trzymając, póki nieszczęsny się nie udusił.

422

Jeden z najbardziej krwiożerczych blokowych, zawodowy złoczyńca, był bardzo wymagający przy apelu i za niedokładne wyczyszczenie ubrania lub butów uderzał gumą, zakończoną ołowiem, po głowie tak celnie, że na miejscu zabijał. Zależało mu na tym, by mieć na dzień piętnastu zabitych.

423

Jeszcze inny, wysoki na dwa metry, o długim nosie, długiej twarzy i wąskich oczach, z poruszającą się na szyi grdyką, z bardzo długimi rękami — codziennie tymi rękami dusił przed śniadaniem kilku więźniów, wybierając ich sobie na oko w różnych blokach podczas porannej przechadzki.

424

Kondycja ludzka, ZłoNiewątpliwie byli to ludzie, którzy mogli to robić, ale robić tego nie musieli. Zawczasu jednak uczyniono wszystko, by wydobyć z nich i uruchomić te siły, które drzemią w podświadomości człowieka i które — niezbudzone — mogłyby nigdy nie dojść do głosu.

425

Nadzwyczaj staranna selekcja i dobrze obmyślane systemy wychowawcze dostarczyły tego jedynego w dziejach zespołu ludzkiego, który odegrał do końca wyznaczoną sobie rolę.

426

Z zeznań posła Mayera wiemy, że w stadium początkowym partia Hitlera[140] powiększała swój stan czynny, werbując sobie wyznawców spośród szumowin społecznych. Byli tam przestępcy, mordercy i złodzieje, byli sutenerzy. Wychowanie nazistowskie otaczało ich wrodzone instynkty szczególną pieczą. Świadczy o tym wydana w Niemczech ustawa specjalna, wzbraniająca komukolwiek zarzucania członkom partii ich osobistej przeszłości. Wielu ludzi za przekroczenie tego zakazu siedziało w więzieniach.

427

Według zeznań profesora psychiatrii w Pradze, doktora Fischera, na specjalnych kursach, często dwuletnich, gdzie szkolono młodzież hitlerowską, odbywały się praktyczne ćwiczenia sadystycznego okrucieństwa.

428

Tenże profesor Fischer, wieloletni rzeczoznawca sądowy, twierdzi, że sadyzm w najmniejszym stopniu nie zmniejsza odpowiedzialności przestępców. Są to wszystko ludzie świadomi swych czynów i ponoszący za nie całkowitą odpowiedzialność.

429

Dzieci w Oświęcimiu wiedziały, że mają umrzeć. Do uduszenia w gazie wybierano mniejsze, nienadające się jeszcze do pracy. Selekcji dokonywano w ten sposób, że dzieci przechodziły kolejno pod prętem zawieszonym na wysokości jednego metra i dwudziestu centymetrów. Świadome powagi chwili, te mniejsze, zbliżając się do pręta, prostowały się, stąpały wyprężone na palcach, by zaczepić głową o pręt i uzyskać życie.

430

Dziecko, Dzieciństwo, Zabawa, Śmierć, ŻydOkoło 600 dzieci, przeznaczonych do uduszenia, trzymano w zamknięciu, nie mając jeszcze kompletu potrzebnego do wypełnienia kamery. Też wiedziały, o co chodzi. Rozbiegały się po obozie i chowały, jednak SS-mani[141] zapędzali je z powrotem do bloku. Słychać było z daleka, jak płakały i wołały o ratunek.

431

— My nie chcemy do gazu! My chcemy żyć!

432

Do jednego z doktorów zastukano nocą w okno jego lekarskiego pokoiku. Gdy otworzył, weszło dwóch chłopców zupełnie nagich, skostniałych na mrozie. Jeden miał dwanaście, drugi czternaście lat. Udało im się zbiec z samochodu w chwili, gdy podjeżdżał do komory gazowej. Lekarz ukrył chłopców u siebie, żywił ich, zdobył dla nich ubranie. Na zaufanym człowieku przy krematorium wymógł, że ten pokwitował odbiór dwu trupów więcej, niż otrzymał. Narażając się każdej chwili na zgubę, przechował u siebie chłopców do czasu, gdy mogli znów ukazać[142] się w obozie, nie wzbudzając podejrzenia.

433

Doktor Epstein[143], profesor z Pragi, przechodząc ulicą między blokami oświęcimskiego obozu w pogodny poranek letni, zobaczył dwoje małych dzieci — jeszcze żywych. Siedziały w piasku drogi i przesuwały po nim jakieś patyczki. Zatrzymał się przy nich i zapytał:

434

— Co tu robicie, dzieci?

435

I otrzymał odpowiedź:

436

— My się bawimy w palenie Żydów.

437

Wiosna — lato 1945 r.

Przypisy

[1]

Spanner, Rudolf (1895–1960) — członek NSDAP, patolog i profesor medycyny w gdańskim Instytucie Anatomii Akademii Medycznej; jeden z lekarzy odpowiedzialnych za produkcję „mydła z ludzi” przez nazistów w okresie II wojny światowej. [przypis edytorski]

[2]

Instytut Anatomiczny — chodzi o Instytut Anatomii Akademii Medycznej w Gdańsku, który znajdował się we Wrzeszczu (obecnie dzielnicy Gdańska). [przypis edytorski]

[3]

zesypane — dziś popr.: zsypane. [przypis edytorski]

[4]

impreza (daw.) — tu: przedsięwzięcie, zamysł, zamiar. [przypis edytorski]

[5]

soda kaustyczna — wodorotlenek sodu, służący m.in. do wyrobu mydła; substancja silnie toksyczna. [przypis edytorski]

[6]

polepa — podłoga z siatki i gliny. [przypis edytorski]

[7]

Komisja — chodzi o działającą w latach 1945–90 Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, w skład której wchodziła także Zofia Nałkowska. Zadaniem Komisji było prowadzenie dochodzeń w sprawie zbrodni popełnionych przez władze III Rzeszy w latach 1939–45 w Polsce, na obywatelach polskich w innych krajach okupowanych przez hitlerowców i na terenie Niemiec; ponadto zbieranie materiałów, dowodzących tych zbrodni, oraz ich analiza i publikowanie wyników. [przypis edytorski]

[8]

grasejować — wymawiać „r” z wibracją (jako „rh”, „z francuska”). [przypis edytorski]

[9]

Gdańsk — miasto powiatowe w płn. Polsce w województwie pomorskim, położone nad Morzem Bałtyckim. [przypis edytorski]

[10]

Wohlmann, Friedrich — niemiecki anatom, pracujący w czasie II wojny w gdańskim Instytucie Anatomii. [przypis edytorski]

[11]

zostawał leżeć — dziś popr.: zostawał, by leżeć. [przypis edytorski]

[12]

był (…) wyrobiony — dziś popr.: był (…) przerabiany na mydło. [przypis edytorski]

[13]

Profesor Spanner był cywil — dziś popr.: (…) był cywilem. [przypis edytorski]

[14]

SS a. Schutzstaffel — paramilitarna, początkowo elitarna niemiecka formacja nazistowska, podległa NSDAP, w 1947 r. zdelegalizowana i uznana za organizację zbrodniczą. [przypis edytorski]

[15]

recept (daw.) — recepta, przepis. [przypis edytorski]

[16]

Halle an der Saale a. Halle, a. Saale — powiatowe miasto w środkowych Niemczech, w kraju związkowym Saksonia-Anhalt. [przypis edytorski]

[17]

Anatomisches Institut (niem.) — Instytut Anatomiczny. [przypis edytorski]

[18]

by nie opuścić nic — dziś popr.: by nie opuścić niczego. [przypis edytorski]

[19]

sądownik — urzędnik sądowy. [przypis edytorski]

[20]

zatroszczył się (…) tym dawnym kłopotem — dziś popr.: zatroskał się (…). [przypis edytorski]

[21]

Stutthoff a. Sztutowo — polska wieś położona w województwie pomorskim, w powiecie nowodworskim, w gminie Sztutowo; w latach 1939–1945 znajdował się tutaj niemiecki obóz koncentracyjny KL Stutthof. [przypis edytorski]

[22]

Królewiec — obecnie Kaliningrad, miasto w Rosji, stolica obwodu królewieckiego; w 1933 r. w dzielnicy Królewca, Quednau, powstał jeden z pierwszych hitlerowskich obozów koncentracyjnych. [przypis edytorski]

[23]

Elbląg — obecnie polskie miasto powiatowe w województwie warmińsko-mazurskim; od 1940 istniał tu jeden, a następnie dwa podobozy obozu koncentracyjnego Stutthof oraz podobozy pracy przymusowej obozów jenieckich (stalagi), do Elbląga sprowadzano także polskich cywilnych robotników przymusowych. [przypis edytorski]

[24]

Pomorze — kraina historyczna na terenie Polski i Niemiec, u ujścia Reknicy, Odry i Wisły do Morza Bałtyckiego. [przypis edytorski]

[25]

czterech trupów — dziś popr.: cztery trupy. [przypis edytorski]

[26]

chciał trupów — dziś popr.: chciał trupy. [przypis edytorski]

[27]

brać trupów — dziś popr.: brać trupy. [przypis edytorski]

[28]

tłuszcz przechowywał się w Palarni — dziś popr.: tłuszcz przechowywało się. [przypis edytorski]

[29]

cetnar — jednostka masy stosowana w różnych krajach, zazwyczaj od 50 do 100 kg. [przypis edytorski]

[30]

Rzesza a. III Rzesza — potocznie używana nazwa państwa niemieckiego pod rządami Adolfa Hitlera i NSDAP w latach 1933–1945. [przypis edytorski]

[31]

gauleiter — naczelnik okręgu partii hitlerowskiej lub gubernator prowincji Rzeszy. [przypis edytorski]

[32]

Forster, Albert (1902–1952) — niemiecki polityk i zbrodniarz wojenny; od 1930 do 1945 gauleiter NSDAP w Gdańsku. [przypis edytorski]

[33]

Grossmann, Erich (1902–1948) — niemiecki lekarz, ideolog nazistowskiej eugeniki, profesor uniwersytecki, przywódca SS i senator ds. zdrowia publicznego w Wolnym Mieście Gdańsku. [przypis edytorski]

[34]

mydło zostało zawsze (…) sprzątane — dziś popr.: było sprzątane a. zostało sprzątnięte. [przypis edytorski]

[35]

szaberstwo a. szaber — kradzież rzeczy porzuconych w trakcie wojny lub katastrof naturalnych. [przypis edytorski]

[36]

przyszedł na tę ideę — tu: wpadł na ten pomysł. [przypis edytorski]

[37]

zawlekają się łzami jej (…) oczy — dziś popr.: zachodzą łzami (…). [przypis edytorski]

[38]

Pruszków — obecnie miasto powiatowe województwie mazowieckim, część aglomeracji warszawskiej; w sierpniu 1944 roku na terenie Pruszkowa okupanci niemieccy zorganizowali obóz przejściowy dla ludności cywilnej Warszawy i okolic. [przypis edytorski]

[39]

Ravensbrück — obecnie część niemieckiego miasta Fürstenberg/Havel w kraju związkowym Brandenburgia; w latach 1938–1945 istniał tu jedyny niemiecki obóz koncentracyjny przeznaczony początkowo tylko dla kobiet, KL Ravensbrück. [przypis edytorski]

[40]

lager a. lagier — niemiecki obóz koncentracyjny. [przypis edytorski]

[41]

karta — tu: karta a. kartka pocztowa. [przypis edytorski]

[42]

Pawiak — w latach 1939–1944 największe niemieckie więzienie polityczne na terytorium okupowanej Polski, zlokalizowane w Warszawie. [przypis edytorski]

[43]

rozstrzał (pot.) — rozstrzelanie. [przypis edytorski]

[44]

pakamera — pomieszczenie służące do przechowywania towarów, niewielki magazyn. [przypis edytorski]

[45]

lagier a. lager — niemiecki obóz koncentracyjny. [przypis edytorski]

[46]

wiorsta — dawna miara odległości. [przypis edytorski]

[47]

bunkru — dziś popr. forma D. raczej: bunkra. [przypis edytorski]

[48]

gestapówka — funkcjonariuszka gestapo, policji politycznej III Rzeszy. [przypis edytorski]

[49]

esmanka a. esesmanka — funkcjonariuszka SS. [przypis edytorski]

[50]

na stojący, na nogach — w źródle: (…) po nogach: do spr. z innym wyd. [przypis edytorski]

[51]

zaczęłyśmy (…) wyć do wody — dziś popr.: (…) wyć o wodę. [przypis edytorski]

[52]

oficer od drugiego pociągu — dziś popr.: (…) z drugiego pociągu. [przypis edytorski]

[53]

cmentarz — chodzi o warszawski Cmentarz Powązkowski, graniczący bezpośrednio z gettem; wzmiankowana niżej „rzeczywistość o ścianę” to rzeczywistość getta za murem cmentarnym. [przypis edytorski]

[54]

zamienia się na miejsce umarłych — dziś popr.: zamienia się w miejsce umarłych. [przypis edytorski]

[55]

o każdej chwili — dziś popr.: w każdej chwili. [przypis edytorski]

[56]

rozgrywająca się o ścianę — dziś popr.: (…) za ścianą. [przypis edytorski]

[57]

…PATRZĄC Z WYSOKIEGO STANOWISKA EWOLUCJI W NIESKOŃCZONĄ OTCHŁAŃ PRZYSZŁOŚCI, DOSTRZEGAMY TAM NIE ROZPACZLIWE MROKI WIECZNEJ ŚMIERCI, LECZ ŻYWIĄCE BLASKI WIECZNEGO I WCIĄŻ POTĘŻNIEJĄCEGO ŻYCIA. — ten tekst znajduje się na cokole pomnika nagrobnego ojca autorki, Wacława Nałkowskiego (1851–1911), polskiego geografa, pedagoga, publicysty i działacza społecznego; badacze podkreślają, że zdanie to stanowi esencję poglądów Nałkowskiego, zaznaczają również odniesienie do myśli Charlesa Darwina (1809–1882): „Wzniosły zaiste jest to pogląd, że Stwórca natchnął życiem kilka form lub jedną tylko, i że gdy planeta nasza, podlegająca ścisłym prawom ciążenia, dokonywała swych obrotów, z tak prostego początku zdołał się rozwinąć i wciąż rozwija nieskończony szereg form najpiękniejszych i najbardziej godnych podziwu” (O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego, Warszawa 1959, s. 515). [przypis edytorski]

[58]

zatopiony zielenią — dziś raczej: zatopiony w zieleni. [przypis edytorski]

[59]

o rzeczach śmierci — dziś raczej: o sprawach śmierci. [przypis edytorski]

[60]

przychodzi się na cmentarz, jako na jedyne miejsce — dziś raczej: przychodzi się na cmentarz, jako jedyne miejsce. [przypis edytorski]

[61]

na wszystko mając wyrozumienie — dziś raczej: dla wszystkiego mając zrozumienie. [przypis edytorski]

[62]

nie minęło trzech miesięcy — dziś popr.: nie minęły trzy miesiące. [przypis edytorski]

[63]

w tym pustkowiu — dziś raczej: na tym pustkowiu. [przypis edytorski]

[64]

ode wsi — dziś popr.: od wsi. [przypis edytorski]

[65]

Rzecz nie nasuwała wątpliwości — w tym akapicie autorka odnosi się do „rozpoznania” przez miejscowych Żydówki, która uciekła z transportu do obozu zagłady. Taka sytuacja budziła często strach (ze względu na możliwe represje ze strony okupanta), a niekiedy wręcz niechęć (bazującą na antysemityzmie). Zdarzały się jednak przypadki, gdy ludzie, narażając życie własne i bliskich, nieśli pomoc takim uciekinierom. [przypis edytorski]

[66]

weronal — lek nasenny i przeciwwymiotny. [przypis edytorski]

[67]

usunęła z kolana spódnicę — dziś raczej: zsunęła, odsunęła. [przypis edytorski]

[68]

frant (daw.) — człowiek miły, lecz przebiegły. [przypis edytorski]

[69]

ta wiadomość była mu nieprzyjemna — dziś raczej: (…) była dla niego nieprzyjemna. [przypis edytorski]

[70]

kwarta — blaszane naczynie litrowe. [przypis edytorski]

[71]

drożyć się — godzić się na coś z oporami. [przypis edytorski]

[72]

Praga — tu: dzielnica Warszawy położona na prawym brzegu Wisły. [przypis edytorski]

[73]

skobel — rodzaj metalowego zamknięcia, które blokuje się kłódką. [przypis edytorski]

[74]

Małaszewicze — polskie osiedle położone w województwie lubelskim, w powiecie bialskim, w gminie Terespol, ok. 9 km od granicy polsko-białoruskiej; od dawna znajduje się tutaj strategiczna stacja kolejowa, tzw. „suchy” port przeładunkowy kolei, a w czasie II wojny w pobliżu Małaszewicz funkcjonowało także jedno z największych lotnisk w Polsce. [przypis edytorski]

[75]

Brześć Litewski a. Brześć, a. Brześć nad Bugiem — obecnie miasto w południowo-zachodniej części Białorusi. [przypis edytorski]

[76]

Międzyrzec a. Międzyrzec Podlaski — polskie miasto w województwie lubelskim, w powiecie bialskim; w 1940 roku naziści utworzyli tutaj getto i zmusili do osiedlenia się w nim ok. 17 tys. Żydów z Międzyrzeca i okolic, później powstały tu również obozy jenieckie dla żołnierzy radzieckich, a następnie włoskich. [przypis edytorski]

[77]

Stawki — ulica w Warszawie, zamieszkiwana głównie przez Żydów, która w trakcie II wojny znalazła się w granicach getta. [przypis edytorski]

[78]

Dwojra a. Dwojre — to imię w jidysz i po hebrajsku oznacza „pszczoła”. [przypis edytorski]

[79]

W roku 39 bomby rozwaliły dom — chodzi o bombardowanie Warszawy podczas kampanii wrześniowej w 1939 r. [przypis edytorski]

[80]

Janów Podlaski — obecnie polska gmina wiejska w województwie lubelskim, w powiecie bialskim; gmina Janów Podlaski, o obszarze zbliżonym do dzisiejszego, została utworzona pod okupacją hitlerowską w 1940 roku w Kreishauptmannschaft Biala-Podlaska (w ówczesnym powiecie bialskim). [przypis edytorski]

[81]

Tam już nosiliśmy żółty trójkąt, sześć takich szpicy, palestyński znak. A dopiero później nosiliśmy opaski. — w trakcie II wojny Niemcy zmuszali Żydów do noszenia tego rodzaju oznaczeń. [przypis edytorski]

[82]

Judenstadt (niem.) — Miasto Żydowskie. [przypis edytorski]

[83]

Treblinka — polska wieś położona w województwie mazowieckim, w powiecie ostrowskim, w gminie Małkinia Górna; w trakcie II wojny w pobliżu stacji kolejowej Treblinka znajdował się niemiecki obóz pracy, a także niemiecki obóz zagłady (niedaleko wsi Wólka Okrąglik). [przypis edytorski]

[84]

manne kasze — dziś popr.: mannę kaszę. [przypis edytorski]

[85]

była jeszcze gmina żydowska — naziści zezwolili na funkcjonowanie w gettach gmin żydowskich, jednak ich uprawnienia i realne możliwości pomocy mieszkańcom były bardzo ograniczone. [przypis edytorski]

[86]

koszuli — dziś popr. forma D.: koszul. [przypis edytorski]

[87]

dajcie mnie noża — dziś popr.: dajcie mi nóż. [przypis edytorski]

[88]

Majdanek — a. Konzentrationslager Lublin, a. Vernichtungslager Lublin, a. Kriegsgefangenenlager Maydanek, a. KL Majdanek — nazistowski obóz koncentracyjny i jeniecki w Lublinie, funkcjonujący w latach 1941–1944. [przypis edytorski]

[89]

kawałek chleba (…) nie miałam — dziś popr.: kawałka chleba (…). [przypis edytorski]

[90]

selekcja — tu: Żydzi transportowani do obozów koncentracyjnych byli po przyjeździe dzieleni (przy pomocy m.in. lekarzy) na różne kategorie, wg ich potencjalnej „przydatności do pracy”, część z nich mordowano od razu po przybyciu; selekcje przeprowadzane były również w czasie późniejszego pobytu w obozie. [przypis edytorski]

[91]

kapowa — funkcja pełniona przez więźniarki w nazistowskich obozach koncentracyjnych, związana z nadzorowaniem grupy, tzw. komanda; męskim odpowiednikiem kapowej był kapo. [przypis edytorski]

[92]

führabtarina a. firabtaryna — funkcyjna więźniarka w obozie koncentracyjnym. [przypis edytorski]

[93]

geszeft (z niem.) — interes, handel (przeważnie nieuczciwy). [przypis edytorski]

[94]

esman a. esesman — funkcjonariusz SS. [przypis edytorski]

[95]

Skarżysko-Kamienna — powiatowe miasto w centralnej Polsce, w województwie świętokrzyskim; podczas II wojny przy tutejszej fabryce amunicji Hasag istniały trzy obozy Werk A, Werk B, Werk C, w których niewolniczą pracę wykonywali żydowscy więźniowie, na terenie zakładu zginęło około 35 tysięcy ludzi. [przypis edytorski]

[96]

Infling — esesman, komendant jednego z obozów w Skarżysku-Kamiennej. [przypis edytorski]

[97]

Częstochowa — polskie miasto powiatowe w województwie śląskim; istniejąca tutaj przed II wojną fabryka włókiennicza Peltzery w latach 1942–1943 została przejęta przez niemiecki koncern Hasag i przekształcona w fabrykę amunicji. [przypis edytorski]

[98]

chałat — tu: luźne, zniszczone okrycie, np. fartuch; zarazem symboliczne nawiązanie do tradycyjnego płaszcza, noszonego przez Żydów z Europy Wschodniej. [przypis edytorski]

[99]

Opieka — chodzi o instytucję opieki społecznej, reaktywowanej po II wojnie w ramach rządowego Resortu Pracy, Opieki Społecznej i Zdrowia. [przypis edytorski]

[100]

mariawitka — kobieta należąca do polskiej grupy wyznaniowej wyodrębnionej z Kościoła katolickiego; mariawitki koncentrowały się na edukacji świeckiej, a nie zakonnej, chcąc wychować przyszłe obywatelki, gospodynie i matki. [przypis edytorski]

[101]

łupka (reg.) — łupinka, skórka. [przypis edytorski]

[102]

kotowi — dziś popr. forma C.:kotu. [przypis edytorski]

[103]

gestapowiec — funkcjonariusz gestapo, policji politycznej III Rzeszy. [przypis edytorski]

[104]

kto byli jej rodzice — dziś popr.: kim byli jej rodzice. [przypis edytorski]

[105]

wiza — tu: słowo należy do gwary obozowej (np. w Majdanku określano tak udeptaną ziemię pomiędzy barakami), a jego znaczenie w Medalionach autorka wyjaśnia poniżej. [przypis edytorski]

[106]

Poznań — polskie miasto powiatowe, stolica województwa wielkopolskiego. [przypis edytorski]

[107]

Michał P. — jeden z rozmówców Nałkowskiej, dalej opisany przez autorkę jako „młody, wielki Żyd atletycznej budowy, o małej głowie”. [przypis edytorski]

[108]

Las Rzuchowski a. Las Chełmiński — niewielki kompleks leśny na obszarze gmin Dąbie oraz Koło, w powiecie kolskim; podczas okupacji funkcjonował tu tzw. „obóz leśny” (część hitlerowskiego obozu zagłady w Chełmnie), który był początkowo miejscem rozstrzelań i pochówku ofiar obozu w Chełmnie, a następnie naziści zlokalizowali w lesie krematoria. [przypis edytorski]

[109]

auto gazowe a. mobilna komora gazowa — samochód ciężarowy przystosowany do używania jako komora gazowa. [przypis edytorski]

[110]

o czasie właściwym — dziś raczej: we właściwym czasie. [przypis edytorski]

[111]

liściem — właśc.: listowiem. [przypis edytorski]

[112]

Komitet Żydowski — być może chodzi o Żydowski Komitet Narodowy (żydowską tajną organizację polityczną, założoną w 1942 r.), choć z kontekstu wynika raczej, że autorka ma na myśli gminę żydowską lub inną instytucję silnie uzależnioną od okupanta. [przypis edytorski]

[113]

Koło — polskie miasto powiatowe w województwie wielkopolskim; podczas II wojny naziści utworzyli tu getto dla licznej w Kole ludności żydowskiej. [przypis edytorski]

[114]

folksdojcz a. Volksdeutsche (niem.) — określenie stosowane do 1945 dla nazwania etnicznych Niemców i osób pochodzenia niemieckiego, zamieszkujących poza granicami Niemiec. [przypis edytorski]

[115]

Barłogi — polska wieś w województwie wielkopolskim, w powiecie kolskim; znajduje się tutaj stacja kolejowa położona przy linii Warszawa-Poznań. [przypis edytorski]

[116]

Izbica a. Izbica Kujawska — miejscowość (dawniej gromada) w powiecie kolskim. [przypis edytorski]

[117]

Chełmno — polskie miasto powiatowe w województwie kujawsko-pomorskim; w czasie II wojny znajdował się tutaj nazistowski obóz koncentracyjny. [przypis edytorski]

[118]

Łódź — polskie miasto powiatowe, stolica województwa łódzkiego; w trakcie II wojny było tutaj ogromne (drugie po warszawskim) getto żydowskie. [przypis edytorski]

[119]

odmówić (pot.) — tu: odwieść. [przypis edytorski]

[120]

papieros — dziś popr. forma B.: papierosa. [przypis edytorski]

[121]

maciejówka — męska okrągła czapka z paskiem nad daszkiem. [przypis edytorski]

[122]

Grabów — polskie miasto, położone w województwie łódzkim, w powiecie łęczyckim; w 1941 r. naziści utworzyli tutaj getto dla Żydów z pobliskiej Łęczycy, których podczas jego likwidacji rok później wywieziono do obozu zagłady w Chełmnie. [przypis edytorski]

[123]

łochinia a. łochynia — borówka bagienna. [przypis edytorski]

[124]

polskie obozy śmierci — chodzi o niemieckie obozy nazistowskie, znajdujące się na terytorium ówczesnej Polski. [przypis edytorski]

[125]

Oświęcim — polskie miasto powiatowe w województwie małopolskim; w trakcie II wojny znajdował się tutaj największy nazistowski obóz koncentracyjny, Konzentrationslager Auschwitz. [przypis edytorski]

[126]

Brzezinka — polska wieś położona w województwie małopolskim, w powiecie oświęcimskim; w czasie II wojny znajdował się tutaj nazistowski obóz koncentracyjny Birkenau, będący największą częścią obozu oświęcimskiego (Konzentrationslager Auschwitz). [przypis edytorski]

[127]

Tuszynek — polska wieś położona w województwie łódzkim, w gminie Tuszyn. [przypis edytorski]

[128]

Wiączyń — polska wieś położona w województwie łódzkim, w gminie Nowosolna; dziś popr. forma Ms.: Wiączyniu. [przypis edytorski]

[129]

Wrzeszcz — część Gdańska, położona na północ od Śródmieścia. [przypis edytorski]

[130]

Dachau — niemieckie miasto powiatowe w kraju związkowym Bawaria; podczas II wojny znajdował się tutaj nazistowski obóz koncentracyjny KL Dachau, Konzentrationslager Dachau. [przypis edytorski]

[131]

Oranienburg — niemieckie miasto powiatowe w kraju związkowym Brandenburgia; podczas II wojny znajdował się tutaj nazistowski obóz koncentracyjny Konzentrationslager Oranienburg. [przypis edytorski]

[132]

Himmler, Heinrich (1900–1945) — niemiecki polityk, działacz partyjny, wojskowy, zbrodniarz wojenny będący współautorem Holocaustu. [przypis edytorski]

[133]

Berchtesgaden — niemiecka gmina w kraju związkowym Bawaria; w latach 1934–1945 mieściła się tu ważna rezydencja nazistowska, Berghof. [przypis edytorski]

[134]

Komisja Badania Zbrodni Niemieckich właśc. Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce a. Główna Komisja Badań Zbrodni na Narodzie Polskim — działającą w latach 1945–90 Komisja, w skład której wchodziła także Zofia Nałkowska. Zadaniem Komisji było prowadzenie dochodzeń w sprawie zbrodni popełnionych przez władze III Rzeszy w latach 1939–45 w Polsce, na obywatelach polskich w innych krajach okupowanych przez hitlerowców i na terenie Niemiec; ponadto zbieranie materiałów, dowodzących tych zbrodni, oraz ich analiza i publikowanie wyników. [przypis edytorski]

[135]

Mansfeld, Géza (1882–1950) — węgierski lekarz, więzień obozu w Auschwitz. [przypis edytorski]

[136]

Grabczyński, Jan — polski lekarz, aresztowany w Sandomierzu w 1942 r. z powodu udzielania pomocy medycznej partyzantom; więzień obozu w Auschwitz. [przypis edytorski]

[137]

Kraków — polskie miasto powiatowe, stolica województwa małopolskiego. [przypis edytorski]

[138]

blok Nr 22 — wg niektórych źródeł był to blok Nr 21. [przypis edytorski]

[139]

amatorstwo — tu: zamiłowanie, przyjemność. [przypis edytorski]

[140]

Hitler, Adolf (1889–1945) — niemiecki polityk, ideolog narodowosocjalistyczny, działacz partyjny i wojskowy pochodzenia austriackiego; kanclerz Rzeszy (1933–1945), przywódca NSDAP, zbrodniarz wojenny. [przypis edytorski]

[141]

SS-man a. esesman — funkcjonariusz SS. [przypis edytorski]

[142]

ukazać się — dziś popr.: pokazać się. [przypis edytorski]

[143]

Epstein, Berthold (1890–1962) — pediatra i naukowiec, powołany jako lekarz do obozu koncentracyjnego w Auschwitz podczas II wojny światowej. [przypis edytorski]

15 zł

tyle kosztują 2 minuty nagrania audiobooka

35 zł

tyle kosztuje redakcja jednego krótkiego wiersza

55 zł

tyle kosztuje przetłumaczenie 1 strony z jęz. angielskiego na jęz. polski

200 zł

tyle kosztuje redakcja 20 stron książki

500 zł

Dziękujemy za Twoje wsparcie! Uzyskujesz roczny dostęp do przedpremierowych publikacji.

20 zł /mies.

Dziękujemy, że jesteś z nami!

35 zł /mies.

W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na opłacenie jednego miesiąca utrzymania serwera, na którym udostępniamy lektury szkolne.

55 zł /mies.

W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na nagranie audiobooka, np. z baśnią Andersena lub innego o podobnej długości.

100 zł /mies.

W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na zredagowanie i publikację książki o długości 150 stron.

Bezpieczne płatności zapewniają: PayU Visa MasterCard PayPal

Dane do przelewu tradycyjnego:

nazwa odbiorcy

Fundacja Wolne Lektury

adres odbiorcy

ul. Marszałkowska 84/92 lok. 125, 00-514 Warszawa

numer konta

75 1090 2851 0000 0001 4324 3317

tytuł przelewu

Darowizna na Wolne Lektury + twoja nazwa użytkownika lub e-mail

wpłaty w EUR

PL88 1090 2851 0000 0001 4324 3374

Wpłaty w USD

PL82 1090 2851 0000 0001 4324 3385

SWIFT

WBKPPLPP

x
Skopiuj link Skopiuj cytat
Zakładka Istniejąca zakładka Notka
Słuchaj od tego miejsca