Bruno JasieńskiBut w butonierceMiastoSyntezja
1.
1Noc zimna.
Zła.
Przejmująca. Czarniawa. Chłodnista.
Nie widać ani źdźbła.
5Deszcz leje, jak z cebra.
Na rogu policjant-statysta
Pod połę karabin podebrał,
Otulił się ceratowym płaszczem
Chodzi wolno, błyszczący, jak widmo,
10Deszcz mu spływa z kaptura na oczy.
Po twarzy go chlaszcze.
Moczy.
Bębni po ceracie woda.
Raz… raz… pach-pach-pach… raz…
15Woda…
Eh, czas!!
Psa wygonić szkoda!
Bieda nadałaż!
Bębni, bębni po ceracie woda.
20Brzęczy cicho podwiązany pałasz.
Deszcz… deszcz… deszcz… po butach chlupie…
Chodzi wolny, zziębnięty, miarowy,
Zatrzymując się przy każdym słupie
Posterunkowy.
25Z dalekiego czarnego zaułka
Zawarczało — zadudniło — zajękło.
Zabłysnęły dwa czerwone kółka.
Wynurzyło się spóźnione auto.
Pędzi, pędzi środkiem, jak burza.
30Przeleciało z hukiem po kałużach,
Obryzgało od butów do głowy,
Zostawiło w nosie swąd niezdrowy
I na wargach smak kwaśny, jak ocet.
Jeszcze z dala się trąbką rozlega…
35— Też diabeł dał to!
— Będzie się włóczył po nocy!
— Elegant!
A tam znów dwóch.
Wzięli się pod ręce.
40Zachlapani po brzuch.
Dobrze cięci.
Idą prosto środkiem —
Nie skręcą.
Brzuchy naprzód wypięli, jak tanki.
45Tylko patrzeć zrobią burdę.
Na rogu dom.
Jasno oświetlony.
Różowe firanki.
Ciepło. Przytulnie. —
50Burdel.
2.
Na dole w dużej, oświetlonej sali
Z pluszowych bordo mebli pokrowce zdjęte.
Dwaj młodzieńcy, jeden starszy
Czekali.
55Wszystkie panienki zajęte.
Siedzą mroczni. Milczą.
Noc ciemna. Dżdżysta.
Pali się elektryczny żyrandol.
Na pianinie student jurysta
60Gra powolnie, rozmarzająco
Farandolle…
I pada deszcz…
Eh, życie!..
3.
Jak grywałem ja ci, Stasiu,
65Griega, Mussorgskiego,
Powiedziałaś ty mi, Stasiu,
— Nie klej naiwnego. —
Oj, Stasiu, Stasiu,
Nie klej naiwnego.
70Jak czytałem ja ci, Stasiu,
Błoka z Tetmajerem,
Powiedziałaś: — Kup mi lepiej
Kapelusz z rajerem. —
Oj, Stasiu, Stasiu,
75Kapelusz z rajerem.
Jak uczyłem ja cię, Stasiu,
Składni, Geografii,
Powiedziałaś: — Chciałbyś darmo.
Każdy tak potrafi. —
80Oj, Stasiu, Stasiu,
Każdy tak potrafi…
4.
Za portierą,
Po schodkach,
Na górze
85Zabiegały przyśpieszone kroki…
Głosy… Głosy… Gwar… Rumot… Stąpania…
Co?.. Policja?.. Obława?.. Rewident?..
Niee. Nic, nic.
Maleńki incydent…
90Z pokojów wychylają się goście przygodni.
Przysłuchują się…
Skandal poczuli.
Na korytarzu stoi łysy staruszek
Bez spodni
95I krzyczy.
Dziewczyna rozczochrana, w koszuli,
Wtuliła się w kąt za schody —
Jęczy:
— Nie mogę już…
100— On mnie zamęczył… —
Staruszek zaspany
Mruga w świetle oczkami szklistymi od sadła
I krzyczy wkółko:
— Trzymajcie ją! Trzymacie!..
105— Ona mnie okradła!… —
— Co-o?.. Kto pana okradł? Gdzie pana okradli?!
— Pijany! Wariat!…
— U nas jeszcze nie było wypadku… —
Ucichło. Ucichło.
110W czarnej nocy gdzieś dzwonił telefon:
— Halloo! Dziewiąty komisariat… —
5.
Deszcz mży. Zacina.
Chłodny. Miarowy.
Moknie na rogu
115Posterunkowy.
Naciągnął kaptur.
Okrył się płaszczem.
Deszcz go natrętny
Po twarzy chlaszcze…
120I gwiżdże wiatr…
Z czarnego gardła ulicy,
Z samego spektrum
Z sykiem rozdarł ciemności
Żółty reflektor.
125Szeleści woda.
Wicher powiał.
Pędzi karetka pogotowia.
Wymościła światłem drogę.
Widno…
130Pędzi cicho, bez szelestu.
Węszy po ulicach,
Jak widmo.
Gdzie?.. Gdzie?.. Może tu?..
Tuu — tuu — tuu…
6.
135Znowu ucichło.
Deszcz lunął gęstszy.
Zegar na wieży wybił trzy.
W imię Ojca i Syna!!
A to co!?..
140Na skręcie ulic
Lampy migocą.
Lampy. Lampy. Lampy.
Wysypały zza węgła łańcuchem.
Białe. Oszalałe.
145Biegną gdzieś, uciekają gdzieś, lecą parami
Ulicami. Bulwarami.
Nie zakręcą ani razu.
Raz — dwa — trzy! Raz — dwa — trzy!
Idzie mazur.
150Para za parą! Para za parą!
En avant!
Eh, zimno!
Przeleciały armią szybką, stulicą
Nad zziębniętą ogłupiałą ulicą.
155Zarzuciły łyse głowy
Na bakier.
Żegna się w trwodze posterunkowy
I spóźniony fiakier.
Popędziły dalej w tańcu
160Wywijany, długi łańcuch,
Ulicami.
Zaułkami.
Bulwarami.
Zapędziły się na most nad rzekę.
165W wodzie szarej i sinej
Przeglądają łysiny.
Lampy. Lampy. Lampy…
Na moście stał jeden,
Trzymał się rampy,
170Wymiotował w czarną wodę żółte bluzgi.
Blask mu oświetla żółty profil starczy…
Pod mostem woda bulgoce.
Przewala się. Jęczy.
Wzdycha i warczy.
175Woda.
7.
Na piaszczystym nadbrzeżu stłoczyły się lampy.
Każda 300 świec.
Zaroiły się lampy.
Wiec.
180Na brzegu mokną sieci zatknięte na wiosła.
Tam, dalej nieco,
Kilku ludzi. Z latarniami.
Policjant.
Pochyleni nad czymś czarnym, bezkształtnym.
185Świecą.
Co?…
Woda przyniosła.
Męty…
Kobieta. Twarzy nie rozpoznać.
190Zzieleniała. Cuchnąca. Tragiczna.
Brzuch wydęty.
Ciężarna. W dziewiątym miesiącu.
Z ubrania fabryczna.
Odwrócili głowy chłopi,
195Rybacy.
— Nowina!…
— Mało to się kurw topi…
8.
Zimny deszcz.
Sina rzeka.
200Woda.
Jęczy. Bulgoce. Narzeka.
Zerwała śluzy.
Wzdyma się. Przybrała groźna.
Toczy z pluskiem czarne bańki.
205Po brzegach, bokiem,
Migają domy. Czarne. Pokrzywione.
Gruzy.
Szczerzą zęby ślepych okien.
U Czarnej Mańki
210Widno.
Zalatuje harmonia. Wesoło.
Deszcz ścieka…
Eh, dola!…
Płacze, beczy harmonia z daleka.
215Przyśpiewuje.
— Poszła dzjeucha do miasta.
— Um-ta-ta. Um-ta-tà-ta-ta.
— Powróciła brzuchata.
— Um-ta. Um-ta. Um-ta-ta-tà.
220— Oj ty wodo, wodo czarna,
— Śmiertelne kochanie.
— Oj przytulisz ty mnie, wodo,
— Na ostatnie spanie!
— Um-ta. Um-ta. Um-ta-ta-tà.
225— Na ostatnie spanie…
9.
Deszcz tnie miarowy.
W szyby wodą pluje.
Chodzi, chodzi na rogu posterunkowy,
Co się zatrzyma — nasłuchuje…
230Nic.
Okna zapuściły sztory.
Tam, w hotelu,
Światło całą noc się pali.
Ktoś chory.
235Po doktora posyłali.
Przez okno widać czasem wysmukłą szatynkę.
Ciemny, głuchy cały parter…
Na trzecim piętrze światełko. —
Starszy pan zwabił do siebie 7-ioletnią
240dziewczynkę
I gwałci ją na fotelu.
Dziecko ma oczy szeroko rozwarte…
Na rogu posterunkowy chodzi
Tam i na powrót. Tam i na powrót.
245I patrzy w czarne okna.
Zza węgła podpatruje go złodziej.
Deszcz pada.
Mokną…
Ciemno. Cicho. Czarno.
250Nikt się nie ozwie, nie zbudzi.
Pracuje, pracuje w nocy
MIASTO — FABRYKA LUDZI.
Przewracają się w łóżkach podlotki.
Straszno. Zaparło dech.
255Śni im się pierwszy, taki słodki,
Taki bolesny grzech.
Czernieją okna. Wszystko śpi.
Szaaa!… Czyjeś kroki za bramą…
Po burdelach, hotelach, po chambre garnie
Tysiącem tłoków w rytmie krwi
260Pracuje gigantyczne Dynamo.
Na kilometry sienników rozparło się Miasto —
Wielki, parzący się kurnik.
Będzie miał jutro robotę
Ze swoją armią krościastą
265Dyżurny lekarz skórnik.
Po poczekalniach, po lecznicach
Przepastnych, jak lejki,
Po ambulatoriach szpitali —
Długie, pstre, nieskończone kolejki,
270Jak wielka taśma słucka.
Czarny robociarz i biały bankier
Z bijącym sercem
Czekali.
— N-tak… Twardy szankier…
275— Sprawa ludzka…
10.
A deszcz pada.
Deszcz pada
Drobniutki.
Aksamitny.
280Błękitny.
Powietrzny.
Nad rynsztokiem siadły w szereg smutki.
Płaczą płacz swój odwieczny…
Ulicami chodzi cisza, chodzi.
285W czarne okna przez szyby zagląda.
W czarne okna, zamknięte, jak groby.
Wspina się na palców koniuszkach.
Twarz do szyb zapotniałych przyciska
I patrzy… —
290Białe rozczochrane łóżko.
Rozrzucone części garderoby.
Pod łóżkiem nieodzownie zwykły sprzęt złowonny…
Na spoconym czole prostytutki
Spoczęły w ciszy tingl-tanglu
295Palące usta Madonny.