Bruno JasieńskiBut w butonierceŚmierć Pana PremieraRapsod
1Eleganckie, otwarte landau
Z fantazyjnie filmową szybkością
Elastycznie tańczyło po nierównym bruku
Zaprzężone w dwa białe, rasowe ogiery.
5Pan Premier z wysokości pluszowej poduszki,
Oddając z lekka-grzecznie ukłony en gros,
Jak ktoś, kto ma cylinder i dobre maniery,
Myśli z przyjemnością:
— Świat jest, w zasadzie, piękny.
10I słońce jest piękne. Niewątpliwie… —
(Pan Premier jest, jak zwykle, po dobrym śniadaniu)
— I piękne są dziewczęta w wiosennych manteaux
Na swoich śpiewnych biodrach kroczące leniwie.
Np. ta blondynka — pulchna, jak ciasteczko… —
15(Pan Premier zakurzył buty przy wsiadaniu,
Otrzepuje je z lekka chusteczką)
— I jaka nadzwyczajna we wszystkim harmonia! —
(Pan Premier myśli filozoficznie)
— Przecież nie widzi chyba niewidomy!
20Przez to, że węglarz jest brudny i czarny,
Jaśniej i bielej wyglądają domy.
(Zdaje się nawet jakiś myśliciel już to rzekł.)
I czym by było np. resorne landau,
Gdyby nie było wcale trzęsących dorożek?
25Albo czy kwitłyby tak pięknie drzewa,
Gdyby zbrakło na świecie zwyczajnego… gnoju… —
(Pan Premier poetyzuje.
Jest dziś w wybornym nastroju.
Wiosna go olśniewa.)
30— I jak wobec tych pięknych rzeczy są komiczni
Wszyscy posłowie socjalistyczni
Z tym swoim brudnym ludem, którym ciągle straszą.
Oni są po pierwsze nie-e-ste-tycz-ni…
Tak przesiąkli kapustą i kaszą…
35Nie potrafią ocenić jak cudnym jest życie.
I w ogóle, gdy świat jest cały taki piękny, —
Bez wątpienia
Jest po prostu nieprzyzwoicie
Robić w nim jakieś zatwardzenia… —
40Hoppp…
Intermezzo.
Lekkie wstrząśnienie.
Szprycha zadziała koło w ciężarowym wozie.
Białe konie kłusowieją dalej.
45Pan Premier uprzytamnia sobie, że siedzi w powozie
I jedzie na posiedzenie.
Na poduszce, w skórzanym portfelu
Leży jego mowa,
Którą ma dziś wygłosić przed plenum.
50Rzecz niby, w zasadzie, nie nowa…
Dobrze jednak, że dziś jest w humorze,
To mu w takich razach dodaje tlenu.
Poza tym mowa mu się udała,
No… i teraz jest tak pięknie na dworze…
55Gdy przymknie oczy, bez mała
Zdaje mu się, że jest Wielkim Księciem
I jedzie gdzieś po miękkiej fiołkowej łące…
(I ludzie najtrzeźwiejsi mają swe poezje…)
— Jednak to wszystko jest strasznie męczące… —
60Myśli Pan Premier z dystyngowanym ziewnięciem,
Z którym mu jest bardzo do twarzy…
— Dzisiaj w Sejmie 3 interpelacje,
Nie licząc samych wniosków nagłych…
Ten pasztet wczoraj na kolację
65Na intencję holenderskiej misji
Był stanowczo cokolwiek nieświeży…
Poza tym interview 8 dziennikarzy
W sprawie nowej państwowej emisji…
(Strasznie ciekawy naród — ci Polacy…)
70Potem bankiet u Ministra Zdrowia
Z 50-ej okazji urodzin…
Wszystko to, jeśli się zmierzy, —
Wypadnie na pewno 12 godzin pracy.
Robotnicy krzyczą ośmiu godzin!
75Zobaczyliby ile mamy ich my, Ministrowie!
Ale to ich nie obchodzi… —
Tymczasem słońce świeci tak różowo…
Na ulicach bieleją kasztany…
Pan Premier nie wie co się dzieje z jego głową
80Jest zupełnie słońcempijany.
Budzi się w nim odwieczny u człowieka kult Rha.
Stara się myśleć nad swoją mową.
Na porządku jest kwestia agrarna.
Mowa jest stanowczo non plus ultra.
85Mocna. Zwięzła. Lapidarna.
Przy tym kwiecista i patriotyczna.
Wynalazł nawet piękną cytatę z Verhaerena…
Jutro już będą o tym czytać sojusznicy…
W Sejmie można liczyć na poparcie.
90Zrobi się mały rwetes na lewicy…
Zresztą, mówiąc otwarcie,
Zważywszy pro i contra pewnym jest, że chociaż…
Ryży, uciekający robociarz
W granatowej, połatanej bluzie…
95Smutne niebieskie oczy — sen o eskimosie…
Pan Premier czuje jakiś dziwny swąd…
Coś go kręci w nosie…
Musi kichnąć…
— Zaraz… aale skąd?… —
Białe szalone konie, całe w krwi i w pianie,
Ponoszące na oślep ulicą
Zaplątanego w lejcach siwego stangreta…
Ktoś krzyczący przeraźliwie — Ooooo!! —
105Ktoś drugi wystraszony, spłaszczony przy ścianie.
I czarne, roztrzaskane na drzazgi landau…
Ludzie.
Otoczyli.
Krzyczeli.
110Machali rękami.
Znalazł się pompatyczny, zaspany constabel
Popychali się. Pchali. Wzdychali.
Wyciągnęli czarne palto z nogami
I z czymś mokrym, zamiast głowy…
115Wszystko było fashionabl.
Ktoś pobiegł dzwonić po pogotowie.
Ktoś opowiadał jakąś dziwną okoliczność…
— Proszę się nie tłoczyć, Panowie. —
Powiedział poważnie okręgowy
120I zaczął rozpychać publiczność.
Stali. Ubolewali. Wzdychali.
Kołysali domyślnie głowami…
A jeśli?..
Przyjechała karetka —
125Podnieśli.
Kapało na ziemię.
Dużo lepkiej, brunatnawej krwi.
Jakaś dama fiołkowo-biała
Powiedziała: «Fi!»
130I zemdlała.
Wsadzili. Odjechali.
Każdy cisnął się. Każdy chciał zobaczyć z bliska.
Policjant urzędowym tonem, dla formy,
Poprosił nie robić zbiegowiska.
135Tramwaj ruszył z dzwonieniem, zgrzytaniem.
Potoczyły się dorożki, platformy.
Poszli ludzie. Pojechały landa.
Samochody. Karety. Mail-coache.
Długa kołopędna girlanda
140Po nieznanej, linijnej wytycznej…
Z akacji opadały białe, ciężkie płatki…
Na rogach dyskutowali jeszcze długo
O sytuacji politycznej.
W drukarniach układali nadzwyczajne dodatki…
145Została czerwonawa plama na asfalcie.
Konie ją rozniosły na kopytach.
Rozmazały ją koła, obcasy…
Chłopiec z cukierni lizał palce po biskwitach.
Państwo za wielką szybą jedli ananasy.
150Pani mówiła panu: — Jutro nie przyjadę… —
Przyszedł łysy, parszywy pies
I zaczął lizać
Lepką, słodko-kwaśną marmoladę.