- Droga: 1
- Dzieciństwo: 1
- Grób: 1
- Ogień: 1
- Przyroda nieożywiona: 1 2
- Sen: 1 2
- Wspomnienia: 1
- Wzrok: 1
- Zwierzęta: 1 2
Uwspółcześnienia:
Pisownia łączna/rozdzielna: po za > poza; napozór > na pozór; zdala > z dala; zdaleka > z daleka; nawskroś > na wskroś; zlekka > z lekka; niewiadomo > nie wiadomo; po przez > poprzez.
Fleksja: tem > tym; samem > samym; każdem > każdym; czem > czym; wonnem > wonnym; którem > którym.
Interpunkcja, np.: i złotych i owych > i złotych, i owych
Inne zmiany: ciemno-purpurowych > ciemnopurpurowych.
Bolesław LeśmianŁąkaWspomnienie
1
Gdym zaniedbując całą resztę świata,
W znajome pole szedł
[1] razem z pastuchem
Krów, co bezładnym swych rapci
[2] rozruchem
5Niską przed nami nieciły kurzawę,
Ściągając na się
[3] wybiegły nad trawę
Deszcz much zielonych i złotych, i owych
Samotnie skrzących, ciemnopurpurowych,
Co dogadzając przemyślnemu skrzydłu,
10Wpadają nagle w samo ślepie bydłu,
Zapatrzonemu w dal, jak w swą oborę.
W brunatne pręgi i te same cienie
Lip na murawie, i żółtych motyli
15Nagłe w powietrzu skrzydeł rozdwojenie,
I nagły w trawę zlot, gdy do badyli
Nóg się czepliwych przytwierdzają schwytem —
I przykucnięte nad stawu błękitem
Kaczki, co naszą zaoczywszy
[4] trzodę,
20Niezgrabnie, piersią zsuwały się w wodę —
I tłumy wróbli, co z głuchym łoskotem
Sfruwały z płotu, aby tuż pod płotem
W długi się szereg rozsypać na trawie.
25Na niewidziane znając drogę całą,
Bo odbywałem ją zarówno w sobie,
Jak poza sobą. Dziś wierzę, iż w grobie,
Gdy z mymi snami sam na sam zostanę,
Znów ją odbędę, znów na niewidziane,
30W tym samym słońcu, jak we śnie przystało.
Szliśmy więc dalej, brnąc w słonecznym złocie
I ocierając zerwanym w przelocie
Łopuchem
[5] mokre, przepocone czoło.
A gdyśmy wreszcie tłumnie i wesoło,
35Olśnieni ciszą i połyskiem trawy,
Na otworzyste
[6] wkroczyli pastwisko,
OgieńWnet rozniecone dla własnej zabawy,
Bezpożyteczne na pozór ognisko,
Co niewidzialnym pod słońce płomieniem
40Drgało, za każdym widoczniejąc drgnieniem,
Kładłem żołędzie i wiśniowe liście,
Ażeby skwiercząc, dymiło się wonniej.
O, jakże kwiatom bywało przejrzyście
W mych oczach, gdzie się odbiły przestronniej,
45Niżli w tej wodzie, co ciekła strumykiem
Przez nasze palce, gdyśmy w niej maczali
Chleb, w kostki tępym krajany kozikiem
[7]!
Tak spożywałem go: ze wzrokiem w dali,
Jakby na zawsze, utkwionym — odruchem
50Warg swych zajęty, wsłuchany półuchem
W chrapliwe, senne i parne oddechy
Krów, co mozolnie przeżuwały zioła,
Tej ociężałej doznając uciechy,
Która im każe nie patrzeć dokoła
55W nic, jeno
[8] przed się znieruchomić
[9] pyski,
Ociekłe śliną i pachnące mlekiem.
Szła z dala, jakby wiek mijał za wiekiem,
Nie czyniąc zmiany, nie tykając wcale
60Pilnie ku słońcu roziskrzonych kwiatów,
Ani świegotu skowronka w upale
Południejących nieustannie światów,
Na których błękit wsparł się mimochodem.
Naówczas
[10] wpodłuż
[11] kładłem się na trawie,
65Ażeby badać skrycie i ciekawie
Znajomą łąkę, oglądaną spodem,
Co rozumiejąc, czym jest taka chwila,
Sama przede mną swą gęstwę rozluźnia,
By mi ukazać, jak się cień motyla
70Tuż za skrzydłami po kwiatach opóźnia,
I jak bąk w futro odziany tygrysie
Na złotym jaskrze
[12], olbrzymiejąc
[13], skrzy się,
Coraz to z innej zachodząc go strony —
I jak przez maku czerniawą purpurę
75Żuk, w wonnym wnętrzu chytrze zatajony,
Prześwieca plamą ruchliwą i ciemną —
Jak chwiejna żaba, wznosząc ślepie bure
W żółtej obwódce ku niebu, woń ziemną
Pochłania krótkim a szybkim oddechem,
80Co jej podgardle w miech
[14] wzdyma białawy,
A pysk pozornym koślawi uśmiechem,
Jak boża krówka
[15] na kończynie trawy
Z trudem swe skrzydła ku słońcu wyzwala,
Rozpoławiając sztywnego korala
85Pancerz, zbyt mocno na karku zemknięty —
Jak na włochatym, szorstkim liściu mięty,
Wzdłuż rubinami wysadzana szczelniej
Lśni gąsienica, wspinając się dzielnie
Na tylnych łapkach, i dalszy kierunek
90Węszy swym pyskiem, z którego wycieka
Płyn bursztynowy, jarząc się z daleka —
I jak wypełzły skądciś
[16] na rabunek,
Pod kaszką
[17], niby pod strzechą ze srebra,
Wisi w powietrzu, chwiejąc się na strony,
95Pająk brzuchaty, na wskroś prześwietlony,
Żem widział z lekka zaznaczone żebra,
Niby misternie przeplatane cienie.
A pod tych istnień zgiełkiem i natłokiem
Czułem pierś ziemi i jej roztętnienie
100Pod moją piersią, zdławioną urokiem.
SenI zdało mi się, że na sny radosne
Lęgnę się w słońcu wraz z tłumem owadów,
Dziw pierworodny, co z podziemnych sadów
Wypełznął, węsząc żer oczom na wiosnę!
105I zdało mi się, że wokół i wszędzie
Z głową tak samo, jak moja, upalną,
Leżą w tym samym, co i ja, obłędzie,
Czynne w milczeniu tęsknotą chóralną,
Snem jednoczesnym objęte istoty,
110Ukryte w trawie aż po czub swój złoty,
Olbrzymie, cudne, miłosne, złowieszcze,
Co zgodnie dysząc, w łąkę patrzą chórem
I widzą twarz mą nie wiadomo w którym
Królestwie istnień, nieznaną im jeszcze,
115Lecz do ich twarzy podobną z brzemienia
Słońca na oczach, pełnych zapatrzenia.
I poprzez kwiaty rozmyślałem w trawie,
Czyli je spotkam tam — w świecie na jawie,
Kiedy przybiorą kształt ludzki i lice
[18],
120Aby zachować naszą tajemnicę…
I czy tych braci, co dzisiaj pokotem
[19]
Mój sen zalegli
[20], jako płaz przy płazie,
Gdzieś poza łąką spotkanych przelotem
Poznam po oczu odmiennym wyrazie?