Spis treści
Opowiadania chasydzkie i ludoweMiędzy dwiema góramitłum. Michał Friedman
1O rabinie z Brześcia i rabim z Białej zapewne słyszeliście, ale nie każdy z was wie o tym, że cadyk[1] z Białej, reb Noach był na długo przedtem wyróżniającym się uczniem w jeszywie[2] brzeskiego rabina. Kilka ładnych lat studiował w jeszywie, by nagle zniknąć. Odbył kilkuletni galut[3], po czym objawił się w Białej.
2Przyczyna opuszczenia przez niego jeszywy i zniknięcia na kilka lat była następująca:
3W ciągu kilku lat gorliwie i z zapałem studiował Torę[4], by w pewnej chwili stwierdzić, że jest zbyt sucha, gdyż przedmiotem jej zainteresowania są ujęte w sztywne ramy kwestie tego na przykład typu jak całokształt problematyki kobiet w aspekcie prawa, etyki oraz rozważania na temat zakazu spożywania mięsa razem z mlekiem lub prawa majątkowego. I wszystko jest w porządku. Są też chwile, kiedy do rabina i uczniów przychodzą ludzie z pytaniami.
4Przychodzi na przykład Reuwen, który wytacza proces Szymonowi. Rabin rozsądza ich. Rozstrzyga i wydaje orzeczenie. Czasem przychodzi służący, który prosi o rozstrzygnięcie jakiejś kwestii w jego osobistej sprawie. Czasem też przychodzi kobieta. Ma problem, z którym sama nie jest w stanie sobie poradzić. Wtedy Tora odżywa. Przestaje być suchym, martwym tworem. Nabiera sensu, uzyskuje znaczenie, nawet władzę w świecie.
5Bez tych pytań Tora jest tylko jakby ciałem bez duszy. To, co jest w niej napisane, znajduje się na samej powierzchni. Tak myśli Noach, który stwierdził, że Tora jest sucha. On instynktownie wyczuł, że nie jest Torą Życia. Jego zdaniem Tora powinna żyć! Kłopot z tym, że w Brześciu studiowanie kabały było surowo zabronione. Rabin w tym mieście był nieprzejednanym mitnagedem, czyli przeciwnikiem chasydyzmu. Ponadto był z natury wybuchowy i mściwy.
6Jeśli przyłapano kogoś na zaglądaniu do kabalistycznych ksiąg, jak Zohar czy Pardes, rabin wpadał w gniew. Nie żałował przekleństw i nie cofał się przed obłożeniem śmiałka klątwą.
7Przyłapanemu kiedyś na studiowaniu Zoharu zwolennikowi mistyki rabin polecił zgolić brodę i pejsy. Na dodatek polecił to uczynić gojowi.
8Co, myślicie, stało się potem z tym ogolonym nieszczęśnikiem? Wpadł w melancholię. Po pewnym czasie odszedł od zmysłów. Najdziwniejsze zaś jest to, że żaden cadyk nie mógł temu nieszczęśnikowi pomóc.
9Zadzierać z rabinem brzeskim to nie żarty.
10I mimo to przez długi czas rabi Noach z Białej nie mógł się zdobyć na opuszczenie jeszywy.
11Długo bił się z myślami, Sen, Zamek, Nauczyciel, Nauka, Uczeń, Błądzenie, Samotnośćaż pewnej nocy przyśnił mu się dziwny sen. Oto przyszedł do niego brzeski rabin i powiedział:
12— Chodź, Noachu, zaprowadzę cię do dolnego raju.
13Wziął go za rękę i zaczął prowadzić. Szli i szli, aż weszli do dużego pałacu, w którym nie było ani okien, ani drzwi. Z wyjątkiem, rzecz oczywista, drzwi, którymi weszli do pałacu. Już od progu uderzyła Noacha niezwykła jasność panująca w pałacu. A jasność tę powodowały ściany zbudowane z kryształu.
14I obaj idą naprzód i naprzód, i końca nie widać.
15W pewnej chwili brzeski rabin powiada do Noacha:
16— Trzymaj się mojej kapoty. W pałacu jest niezliczona ilość sal. Jeśli oderwiesz się od mojej kapoty, zabłądzisz i to na wieki.
17Rabi Noach więc posłusznie trzyma się kapoty brzeskiego rabina. Idą dalej i dalej. Na całej drodze nie ma ani jednej ławki. Ani jednego mebla domowego. Nie ma niczego. Puste sale. Zdumionemu rabiemu Noachowi brzeski rabin wyjaśnia:
18— Tu się nie siedzi. Tu się tylko idzie naprzód.
19Idą więc dalej, trzymając się razem. Przechodzą przez różne sale. Jedne większe od drugich. W każdej sali ściany świecą innym kolorem. Niektóre przeróżnymi, mieszanymi kolorami. I nikogo na drodze nie spotkali.
20Od długiego marszu rabi Noach się zmęczył. Zimny pot oblał jego ciało. Od bijącego ze ścian blasku zaczęły go boleć oczy. I raptem ogarnęła go wielka tęsknota. Tęsknota za Żydami, za przyjaciółmi. Za całym narodem żydowskim. A tu nie widać ani jednego Żyda.
21— Nie tęsknij i nie czekaj na nikogo — powiada do niego brzeski rabin. — Ten pałac przeznaczony jest tylko dla mnie i dla ciebie. Ty też zostaniesz kiedyś rabinem w Brześciu.
22I jeszcze większy lęk ogarnął rabiego Noacha. Zachwiał się, dotknął ręką ściany, żeby nie upaść. Wtedy poczuł ból. Poparzył sobie rękę, ale nie od ognia tylko od lodu. Krzyknął:
23— Rabinie, te ściany są z lodu, a nie z kryształu!
24Rabin z Brześcia jednak nie reaguje na jego krzyk. Milczy.
25— Wyprowadź mnie stąd — woła Noach. — Nie chcę przebywać z tobą sam na sam! Chcę przebywać razem ze wszystkimi Żydami!
26I ledwie zdążył skończyć, brzeski rabin zniknął. Rozpłynął się. Rabi Noach z Białej został sam w ogromnym pałacu.
27Jak wyjść z pałacu, nie wie. Ze ścian bije zimny, złowrogi strach. I tęsknota za ujrzeniem byle jakiego Żyda jest coraz mocniejsza. Doprowadza go to do płaczu. Zaczyna modlić się do Boga:
28— Panie świata, wyprowadź mnie stąd. Wolę już, żebyś mnie wtrącił do piekła, byle razem z Żydami.
29I w tej samej chwili zobaczył przed sobą zwykłego, prostego Żyda. Małego Żydka opasanego furmańskim czerwonym gartlem[5]. Żydek trzymał w ręku długi bat. Bez słowa, wziął Noacha za rękaw i wyprowadził z pałacu, po czym natychmiast zniknął.
30Tak właśnie wyglądał sen rabiego Noacha.
31Obudziwszy się szarym rankiem, rabi Noach zrozumiał, że nie był to zwykły sen. Szybko się ubrał i pognał do beit-hamidraszu[6], żeby śpiący tam uczeni studiujący Pismo, wyjaśnili mu sens snu. Po drodze do beit-hamidraszu musiał przejść przez rynek. Tu zauważył wóz kryty budą. Patrzy i oczom nie wierzy. Przy wozie stoi furman opasany czerwonym gartlem. W ręku trzyma długi bat. Ten sam Żydek, którego widział we śnie.
32Od razu kapuje, że za tym kryje się jakaś tajemnica. Nie zastanawia się długo i zaraz podchodzi do furmana, i pyta go:
33 34 35— A może bym się zabrał z tobą? Bardzo o to proszę.
36Furman przez chwilę rozmyśla, po czym oświadcza:
37— A na piechotę nie łaska? A idź ty sobie swoją drogą!
38 39— Tam, gdzie cię oczy poniosą! Nie moje zmartwienie.
40Wtedy Noach zrozumiał, o co chodzi, i wyruszył na „galutową[7]” tułaczkę.
41Jak wspomniałem na początku, rabi Noach objawił się po kilku latach w Białej. Nie opowiem, jak przebiegła historia z galutem rabiego. Usłyszałem ją z ust świadka, który powołał się na innego świadka. W każdym razie była tak niezwykła, że kto chce jej wysłuchać, musi nastawić oczy i uszy.
42W jakiś rok po pojawieniu się rabiego w Białej, bogaty i szanowany Żyd w Białej, reb Jochiel, sprowadził mnie w charakterze mełameda[8] do swoich dzieci.
43Z początku nie chciałem nawet przyjąć proponowanej mi posady mełameda. Reb Jechiel, jak już wyżej wspomniałem, był mocno nadzianym bogaczem starej daty. Córkom ofiarowywał w posagu ogromne pieniądze. Wchodził w koligacje rodzinne z największymi rabinami. Ostatnią jego synową była córka rabina z Brześcia.
44Jest rzeczą zrozumiałą, że jeśli brzeski rabin wraz ze wszystkimi swoimi powinowatymi należał do mitnagdim[9], to i reb Jechiel przylgnął do nich. Ale ja jestem chasydem[10]. Gorliwym zwolennikiem rabiego Noacha z Białej. Jak więc wejść do takiego domu?
45Wahałem się, ale coś ciągnęło mnie do Białej, do miasta, w którym mieszkał mój ulubiony cadyk, rabi Noach. Być w jednym mieście z cadykiem to przecież nie bagatela. Rozważyłem wszystkie za i przeciw i w końcu postanowiłem pojechać do Białej.
46Sam reb Jechiel okazał się człowiekiem prostym, uczciwym i śmiem nawet twierdzić, że w głębi serca był po stronie rabiego Noacha. Uczonym w Piśmie nie był. Na mądrościach rabina brzeskiego znał się jak kura na pieprzu.
47Nie zabrania mi być zwolennikiem rabiego Noacha z Białej, ale sam trzyma się z daleka od niego. Kiedy opowiadam coś o rabim z Białej udaje, że ziewa. Ja jednak dostrzegam, że uszy jego łowią każde moje słowo. Jego syn, zięć brzeskiego rabina, marszczy wtedy czoło i mierzy mnie gniewnym i kpiącym zarazem wzrokiem. Dyskusji jednak ze mną nie podejmuje. Zresztą z natury jest małomówny.
48I oto nadchodzi dzień, w którym córka rabina brzeskiego, synowa reb Jechiela, ma rodzić. Na pozór rzecz wydaje się normalna, ale okazuje się, że w rodzinie brzeskiej sprawa ta nie jest prosta. Wiadomo było, że rabin przed laty w stanie gniewu nakazał przemocą zgolić jakiemuś Żydowi, który zainteresował się kabałą, brodę i pejsy. Za ten postępek Sprawiedliwi pokolenia wydali na niego surowy wyrok.
49Dwaj jego synowie w wieku pięciu i sześciu lat nagle zmarli. Żadna z jego córek nie urodziła męskiego potomka. Przy tym każda z nich rodziła w bólach i mękach. Jedną nogą była już na tamtym świecie. Wszyscy dostrzegli w tym znak z nieba. Tylko sam rabin starał się tego nie dostrzegać. Dalej toczył wojnę z chasydami. Zwalczał ich za pomocą klątw i przy pomocy swoich zwolenników.
50Mnie naprawdę żal było córki rabina, Gitele. Po pierwsze szkoda każdej żydowskiej istoty. Po drugie Gitele była bardzo cnotliwą, dobrą i pobożną niewiastą. Śmiem twierdzić, że takiej sprawiedliwej i porządnej istoty jak ona jeszcze na świecie nie było. Bez jej pomocy żadna biedna panna nie mogłaby wyjść za mąż. Czy słusznym jest, żeby ona poniosła karę za grzech ojca?
51Dlatego też, jak tylko zauważyłem kręcącą się w mieszkaniu babę-położną, postanowiłem namawiać wszystkich, żeby do porodu zawołać rabiego z Białej. Wystarczy kwitel[11]. Pidionu[12] rabi nie weźmie. Nie dba o to.
52Zastanawiałem się, z kim rzecz omówić. Najpierw zacząłem przekonywać męża Gitele, zięcia rabina z Brześcia. Wiem, że żonę mocno kocha, że jest z nią związany ciałem i duszą. Między nimi panuje idealna atmosfera. Zgoda i pokój domowy wyzierają wprost z każdego kąta mieszkania. Niby wszystko w porządku, ale w końcu jest przecież zięciem rabina z Brześcia.
53Wysłuchał mnie niby uważnie, ale zaraz splunął i odszedł. Zabrałem się więc do reb Jechiela. Ten, po wysłuchaniu moich argumentów, powiada:
54— To jest córka rabina brzeskiego. Nie mogę mu tego zrobić! Nawet gdyby w grę wchodziła groźba utraty życia.
55Usiłuję wtedy przekonać małżonkę reb Jechiela. Porządna z niej kobiecina, ale prosta, niewykształcona.
56 57— Niech tylko mój mąż wyrazi zgodę, to natychmiast posyłam rabiemu z Białej mój świąteczny diadem wraz ze złotymi kolczykami. Kosztowały majątek. Bez zgody męża nie dam najmniejszego grosza.
58— Ale kwitel można posłać? Co wam szkodzi posłać kwitel?
59— Bez wiedzy męża niczego nie zrobię!
60Powiedziawszy to, odwróciła się plecami, żeby ukryć łzy. Matka to zawsze matka. Sercem wyczuwa niebezpieczeństwo.
61Kiedy jednak usłyszałem pierwszy krzyk bólu rodzącej Gitele, sam pobiegłem do rabiego z Białej. Wysłuchawszy o co chodzi, rabi Noach powiada do mnie:
62— Szmaj, co mam zrobić? Mogę się tylko za nią pomodlić.
63— Rabi, daj mi dla rodzącej jakąś monetę, talizman lub kameę. Zresztą daj cokolwiek…
64— To może, nie daj Bóg, jeszcze pogorszyć sprawę. Bez wiary taka rzecz może nawet zaszkodzić. A jak ci wiadomo, ona w takie rzeczy nie wierzy.
65Co mogłem więcej zrobić? Akurat były pierwsze dni święta Sukot[13]. Gitele ma bardzo ciężki poród i ja w niczym nie mogę jej pomóc. Lepiej będzie, jeśli zostanę w domu rabiego. Byłem tu zadomowiony. Będę mógł — myślę sobie — oczami bez przerwy błagać rabiego o pomoc. Może się zlituje.
66Dochodzą mnie słuchy, że z Gitele jest niedobrze. Już trzeci dzień trwają bóle porodowe. Uczyniono już wszystko, co można było w takim wypadku uczynić. Odprawiono modły przy otwartej Arce w synagodze. Udano się na cmentarz, żeby prosić zmarłych krewnych o wstawiennictwo u Boga. Wypalono setki świec w synagodze i w beit-hamidraszach. Rozdano jałmużnę biedakom. Poszło na to mnóstwo pieniędzy. Nie da się wszystkiego opowiedzieć, jak i co uczyniono. W domu Jechiela otwarto wszystkie szafy z ubraniami i sukniami. Na stole leżała góra monet. Biedni ludzie przychodzili i brali, co tylko chcieli.
67Serce ściskało mi się z bólu, kiedy widziałem, że nic nie pomaga. Powiedziałem wtedy do mego rabiego:
68— Rabi, jak to jest? Przecież jest napisane: „jałmużna ocala od śmierci”.
69I rabi na moje pytanie odpowiada, jak mi się wydaje, nie na temat:
70— Może brzeski rabin przyjedzie!
71Ledwie dokończył zdanie, otwierają się drzwi i do pokoju wchodzi reb Jechiel.
72Nie zwraca się do rabiego, tylko do mnie. Jakby rabiego Noacha nie było w pokoju.
73— Szmajo — powiada do mnie i łapie mnie za klapy marynarki — przed domem stoi furmanka. Wsiadaj i jedź do rabina brzeskiego. Powiedz mu, żeby przyjechał.
74Widocznie wyczuwał już, czym może się zakończyć poród synowej, bo zaraz dodał:
75— Niech sam zobaczy, co się dzieje! Niech sam powie, co należy zrobić!
76Twarz miał przy tym, co tu gadać, straszną. Twarze nieboszczyków lepiej wyglądają.
77
No i jadę. W drodze nie przestaję myśleć. Skoro rabi Noach wiedział już wcześniej, że rabin z Brześcia przyjedzie, to już z tego musi coś wyniknąć. Może pokój. To znaczy pokój nie między rabinem z Brześcia i rabim z Białej (oni zresztą między sobą jawnej walki nie toczyli), ale pokój między mitnagdim i chasydami. Przyjedzie do Białej i na miejscu zobaczy, co i jak. Oczy przecież ma!
78Niebo jednak w tak poważnej sprawie nie jest skore do szybkiego pozytywnego działania. Niebo po prostu wypowiedziało mi wojnę. Ledwie wyjechałem na rogatki Białej, pojawiła się na niebie chmura. Chmura chmurze nie równa. Ta była gęsta, ciężka i czarna jak smoła. Na dodatek rozszalał się wiatr. Miałem wrażenie, że wszystkie wiatry, ze wszystkich krańców świata zbiegły się tu razem. Powożący chłop, jak każdy wieśniak, zna się na tych rzeczach. Przeżegnał się i oświadcza, że czeka nas ciężka droga. Podnosi do góry bat i pokazuje mi niebo. Tymczasem wiatr jeszcze bardziej się rozszalał. Rozerwał chmurę na dwa kawałki, jakby była świstkiem papieru i zaczął napychać jeden kawałek chmury na drugi. Przypomina mi to pływające w rzece kry lodu, które, pędzone siłą nurtu, wpadają jedna na drugą.
79Nad głową mam już dwu- lub trzypiętrowe chmury. Z początku — przyznaję — nie odczuwałem strachu. Nie przeraził mnie padający deszcz. Byłem do tego przyzwyczajony. Często bywałem przemoknięty do nitki. Piorunów też się nie bałem. Po pierwsze w okresie święta Sukot nie grzmi i nie błyska. Po drugie wiadomo, że po dęciu w szofar[14] piorun traci na cały rok władzę nad nami…
80I nagle poczułem, że coś chlasnęło mnie po twarzy. Jakby batem ścięło. Trzy razy. W tym momencie opuściła mnie odwaga. Wszystkimi zmysłami wyczuwam, że to niebo bije mnie po twarzy, że niebo nakazuje mi powrócić do Białej.
81I chłop także prosi mnie, żeby zawrócić. „Jedźmy — powiada błagalnie — z powrotem do domu”.
82Ale ja wiem, jakie niebezpieczeństwo zawisło nad rodzącą córką rabina z Brześcia. Wśród szumu wiatru słyszę jęki Gitele. Słyszę, jak palce zięcia rabina trzeszczą. Z rozpaczy łamie sobie ręce. Mam również przed oczyma poszarzałą z bólu twarz reb Jechiela. Widzę jego gorejące oczy. Jedź dalej — powiadam do chłopa. Ten świsnął batem i jedziemy. A deszcz leje i leje. Woda leje się z góry i woda pryska z dołu, spod kół wozu i spod końskich kopyt. Cała droga jest już zalana wodą. Po prostu jeden ogromny obszar wody. Na powierzchni wody ukazuje się piana. Mam wrażenie, że nasz wóz już nie jedzie, tylko płynie. Co wam będę mówił? Na domiar wszystkiego zabłądziliśmy. I mimo to nie poddałem się. Wszystko przetrzymałem!
83Z brzeskim rabinem zajechałem do Białej w powszedni dzień między świętami Sukot. Dokładnie w Wielką Hosannę[15].
84Gwoli prawdy muszę powiedzieć, że w chwili kiedy brzeski rabin wsiadł do wozu, wiatr ustał i cisza panowała podczas całej naszej jazdy. Potężna chmura pękła na dwie części i przez utworzoną szparę wdarło się słońce. Deszcz także ustał. Szczęśliwie dotarliśmy do Białej. Tę nagłą zmianę pogody dostrzegł także powożący chłop. Mruknął głośno w swoim języku:
85 86Warte relacji jest nasze wejście do domu reb Jechiela. Na widok rabina kobiety obstąpiły go ze wszystkich stron. Jak szarańcza dopadły go. Padły przed nim twarzą do podłogi i zaniosły się płaczem. Tymczasem jakby ustały jęki rodzącej w drugim pokoju. Czy to wskutek płaczu kobiet, który mógł zagłuszyć je czy też wskutek wyczerpania Gitele nie mogła już jęczeć? Nie wiem.
87Reb Jechiel jakby nas nie zauważył. Stał przy oknie z czołem przyciśniętym do szyby. Widocznie twarz mu płonęła.
88Zięć rabina z Brześcia też nie kwapił się z powitaniem teścia. Stał zwrócony twarzą do ściany. Popatrzyłem na niego i zauważyłem, że drży na całym ciele. Raz po raz uderza głową o ścianę.
89Przez chwilę pomyślałem, że nie wytrzymam tego widoku, że zaraz upadnę. Byłem ogarnięty żalem i lękiem. Nagle zrobiło mi się zimno. Poczułem, że dusza we mnie zamarła.
90Teraz chciałbym was zapytać, czy znaliście rabina z Brześcia?
91Był to mąż wysokiego wzrostu o silnej budowie ciała. Istny — mówiono — żelazny chłop. Napawał ludzi strachem. Prawdziwy władca. Nosił długą, białą brodę. Jeden jej szpic, jak pamiętam, zatknięty był za gartlem, a drugi drgał nad gartlem.
92Miał białe, grube i długie brwi. Pół twarzy nimi zakrywał. Kiedy unosił je w górę — lęk ogarniał człowieka. Boże Wszechmogący! Kobiety na widok unoszonych brwi padały na ziemię, jakby piorun je poraził. Takie miał oczy. Ostre jak brzytwa. Przeszywały człowieka na wskroś. I nagle krzyknął. Zdawało się, że to ryk lwa.
93 94 95Potem ściszonym już miękkim głosem zapytał:
96 97Pokazali mu pokój, w którym leżała. Wszedł. Byłem pod wrażeniem tego, co słyszałem i widziałem. Byłem całkowicie wytrącony z równowagi. Boże, co za oczy! Co za spojrzenie! Co za głos! Jego postępowanie było zupełnie inne niż postępowanie rabiego z Białej. Zupełnie inny świat. Oczy mego rabiego świecą takim dobrym, przyjaznym blaskiem. Takim delikatnym, pogodnym blaskiem, że serce człowieka wypełnia się niewysłowioną słodyczą i radością. Kiedy spojrzy na ciebie, wyda ci się, że obsypuje cię czystym złotem… Jego aksamitny, słodyczą nasycony głos, chwyta za serce, delikatnie głaszcze je. Napawa radością. Przed nim nie odczuwa się lęku. Wręcz przeciwnie. Na jego widok dusza człowieka rozpływa się z radości. Pragnie wyskoczyć z ciała, żeby się zespolić z jego duszą. Wyrywa się, nie przymierzając, jak motyl do jasnego płomienia. Na widok zaś rabina z Brześcia ogarnia człowieka taki strach i taka trwoga, że tylko krzyknij: „Boże, Władco Świata! To gaon[16]. Gaon starej daty”.
98Kiedy wszedł do pokoju córki ogarnął mnie strach. Pomyślałem, że zrobi z niej kupę kości. Pobiegłem więc co sił do rabiego z Białej.
99Ten otwiera drzwi i wita mnie z uśmiechem.
100— Widziałeś — powiada do mnie — jak wygląda majestat Tory?
101Natychmiast uspokoiłem się. Jeśli rabi się uśmiecha, to znaczy, że jest dobrze.
102I rzeczywiście było dobrze. W Szemini Aceret[17], ósmego dnia święta Sukot, córka rabina z Brześcia szczęśliwie urodziła. Następnego dnia w Sichmat-Tora rabin rozprawiał już o Torze przy stole. Ja chciałem nawet usiąść przy innym stole, ale bałem się wyjść. Beze mnie bowiem zabrakłoby człowieka do minjanu[18].
103Co byście chcieli, żebym wam dalej opowiedział? Może chcecie posłuchać, jaką wiedzą i znajomością Tory popisał się rabin z Brześcia? Jeżeli Tora przypomina zgłębione morze, to rabin w tym morzu jest Lewiatanem. W jednym palcu ma wszystkie traktaty Miszny. Kiedy zanurza się w morzu Tory, zdaje się, że słychać, jak ono wrze i kipi. Swoimi komentarzami na temat Tory otworzył mi wszystkie zakamarki w mózgu, ale jest przysłowie, które tak brzmi: „Serce zna swoje niepokoje”. Moje serce, słuchając go, nie zaznało radości. I wtedy przypomniałem sobie sen rabiego Noacha. Zmroziło mnie to!
104Słońce świeciło przez okno. Na stole nie brakowało wina. Od wina i słońca wszystkim zrobiło się ciepło. Widać nawet, jak są spoceni. Mnie jednak było zimno. Tam, u mego rabiego słyszałem i widziałem inną Torę… Tam jest jasno i ciepło. Każde słowo rabiego Noacha przepojone jest miłością i nasycone ekstazą. Czuje się, że w mieszkaniu unoszą się aniołowie z nieba. Słychać nawet szum ich białych skrzydeł. Panie świata, jakże chciałbym tam teraz być! Wyjść jednak mi nie wolno!
105I nagle rabin przerywa tok swoich wywodów o Torze i zadaje pytanie:
106— Jakiego macie w Białej rabiego?
107— Jest nim niejaki rabi Noach — odpowiadają mu biesiadnicy przy stole.
108Słysząc to, serce mi się kraje… Powiedzieli „niejaki rabi Noach”. Boże co za lizusostwo! Co za lizusy!
109 110— Trudno powiedzieć… Jakoś nie słyszeliśmy… chociaż kobiety opowiadają, ale kto na nich może polegać?
111— Czy bierze pieniądze bez czynienia cudów?
112Opowiadają mu całą prawdę: pieniędzy bierze mało. Dużo za to daje biednym i potrzebującym.
113Namyśla się rabin przez dłuższą chwilę, po czym znowu zadaje pytanie:
114 115— Powiadają, że nawet bardzo. To wielce uczony mąż.
116 117Tego nikt nie wie. Okazuje się, że tylko ja potrafię odpowiedzieć na pytanie rabina. Wywiązuje się między nami rozmowa. Rabin pyta:
118— Czy wasz Noach nie przebywał czasem w Brześciu?
119— Czy był w Brześciu? — powtarzam pytanie rabina. — Chyba tak.
120— Ach, rozumiem, ty zapewne jesteś jego chasydem.
121Odniosłem wrażenie, że w tym momencie spojrzał na mnie jak na obrzydliwego pająka.
122I obróciwszy się twarzą ku zebranym rzekł:
123— Miałem kiedyś w jeszywie ucznia o imieniu Noach. Tęgą miał głowę do nauki, ale ciągnęło go do tamtej strony świata… Nieraz upominałem go za to. Chciałem go ostrzec, ale pewnego dnia nagle ulotnił się. Czyżby to był ten Noach?
124 125I rabin zaczyna go dokładnie opisywać: chudy, niskiego wzrostu, czarna bródka, czarne kręcone pejsy. Zawsze zamyślony. Mówi cicho.
126— Być może, że to on. Rysopis odpowiada Noachowi z Białej.
127Rozmowa stała się kłopotliwa. Dziękowałem Bogu, że nastąpiła pora odmówienia dziękczynnego błogosławieństwa.
128Po odmówieniu błogosławieństwa wydarzyła się rzecz, która nigdy by nie przyszła mi do głowy. Nawet w najśmielszych snach. Oto bowiem rabin podniósł się z krzesła i zawołał mnie na bok. Szeptem powiedział do mnie:
129— Zaprowadź mnie, Szmajo, do twego rabiego, a mego ucznia. Tylko uważaj, żeby to się nie rozniosło.
130Poddaję się woli rabina i prowadzę go do domu rabiego Noacha.
131 132— Jaką intencją szanowny rabin się kieruje?
133Odpowiedź rabina jest rzeczowa i prosta.
134— Kiedy odmawiałem dziękczynne błogosławieństwo uświadomiłem sobie, że dotychczas byłem sędzią, który wydawał zaoczne wyroki. Teraz chcę na własne oczy zobaczyć Noacha. Być może, że tym razem Bóg pomoże mi ocalić mego ucznia.
135I uśmiechając się żartobliwie, dodaje:
136— Wiesz, szajgecu[19], że jeśli twój rabi okaże się tym Noachem, który u mnie pobierał naukę, to myślę, że wyrośnie z niego wielki mąż Izraela. Może nawet zostanie rabinem w Brześciu.
137Słysząc jego słowa utwierdziłem się w przekonaniu, że mój rabi jest właśnie tym Noachem, który studiował w brzeskiej jeszywie. I serce z radości we mnie zadrżało.
138I oto obie góry spotkały się z sobą. To, że nie znalazłem się pośrodku obu tych gór, przypisuję cudowi boskiemu.
139Rabi z Białej, oby jego pamięć była błogosławiona, zwykł był w uroczystość Simchat-Tora[20] wyprawiać chasydów na spacer po mieście. Sam zaś zasiadał na krześle na ganku, skąd obserwował spacerujących chasydów. Cieszył się widokiem rozradowanych swoich zwolenników.
140Dzisiejsza Biała różni się od dawnej. Przed laty było to miasteczko o małych niskich domach. Tylko synagoga, beit-hamidrasz i dom rabiego były większe. Ganek rabiego mieścił się na pierwszym piętrze. Z niego widać było wszystko jak na dłoni: wzgórza po wschodniej stronie i rzekę po prawej stronie.
141Rabi siedział sobie na ganku i patrzył na to, co się na dole działo. Zauważywszy grupę chasydów, którzy milcząc spacerowali, podrzuca im z góry początek jakiejś melodii. W mig chasydzi podchwytują melodię i zaczynają śpiewać. I oto chodzą już i śpiewają. Za tą grupą posuwa się następna grupa chasydów. I grupa za grupą śpiewa. Wychodzą na miasto ze śpiewem na ustach. Z prawdziwą radością w sercach. Z radością Tory.
142Sam rabi nie rusza się z ganku. Tym razem usłyszał widocznie nasze kroki i wyszedł na spotkanie rabina z Brześcia.
143— Szolem alejchem[21], rabinie — wita cichym głosem dostojnego gościa.
144 145 146Nauczyciel, Uczeń, Religia, Prawo, Radość, WiaraRabin siada na krześle, rabi Noach zaś staje przed nim.
147— Powiedz mi, Noachu, dlaczego uciekłeś z jeszywy? Czego ci w niej brakowało?
148— Brakowało mi — odpowiada grzecznie Noach — oddechu. Nie mogłem oddychać pełną piersią.
149— Co to znaczy? Co ty wygadujesz?
150— Właściwie nie mnie brakowało oddechu, ale mojej duszy.
151 152— Bo twoja Tora, to suche, sztywne Prawo. Są w niej twarde przepisy. Nie ma w niej miłosierdzia. Nie ma w niej najmniejszej iskry łaski. Dlatego też pozbawiona jest radości, swobodnego oddechu. Samo żelazo i miedź. Żelazne normy prawne i nieugięte miedziane przepisy… Zbyt wysoki poziom ma twoja Tora. Jest dostępna tylko dla uczonych. Dla wybrańców.
153Brzeski rabin nie przerywa mu, więc rabi Noach mówi dalej:
154— Powiedz mi rabinie, jaką Torę masz dla prostych Żydów? Dla żydowskich drwali, rzeźników lub rzemieślników? Co ty masz do ofiarowania, zwłaszcza dla grzesznego Żyda? Co masz dla tych, którzy nie są uczeni?
155Rabin dalej milczy. Jakby nie rozumiał, co Noach do niego mówi. Rabi z Białej dodaje do poprzednich słów:
156— Proszę mi wybaczyć, rabinie, ale muszę wygarnąć przed tobą całą prawdę. Twoja Tora była twarda i sucha. Była ciałem bez duszy.
157 158— Oczywiście! Twoja Tora, jak już ci powiedziałem, była przeznaczona tylko dla nielicznych wybrańców, dla uczonych, ale nie dla prostego ludu żydowskiego. Szechina[22] zaś powinna spoczywać na całym narodzie Izraela, albowiem Tora jest duszą całego narodu żydowskiego.
159 160 161— Zobaczyć Torę? — rabin jest zdumiony.
162— Chodź, pokażę ci ją! Pokażę ci cały jej blask. Pokażę ci radość, która z niej promieniuje na cały lud Izraela.
163Brzeski rabin nie rusza się z miejsca. Rabi Noach ponawia propozycję:
164— Chodźmy, rabinie! Proszę Was. To niedaleko.
165Zeszli razem z ganku. Ja po cichu szedłem za nimi. Rabi wyczuł moją obecność i powiedział do mnie:
166— Szmajo, możesz iść z nami. Ty też zobaczysz dzisiaj Torę. Zobaczycie razem Radość Tory. Prawdziwą Simchat-Tora.
167I zobaczyłem to samo niby co zawsze w Simchat-Tora, ale dzisiaj jakoś inaczej. Jakby z oczu spadła mi zasłona.
168Nad nami rozciąga się ogromne, szerokie niebo. Istna nieskończoność. I błękit… Jasny, czysty błękit. Tak piękny, że oko na jego widok się raduje. Po niebie płyną małe obłoczki. Białe. Srebrzysto-białe. Wpatrując się w nie, można dostrzec, że drżą z radości, że tańczą z radości. Radości Tory. I patrząc w dal zauważam, jak miasto opasane jest zielonym, ciemnozielonym szerokim gartlem. I zieleń łąk opasających miasto jest żywa. Tak żywa, jakby radość życia przewijała się wśród traw. Tu i ówdzie wybuchały wśród zieleni trawy płomyki — oznaki życiodajnej radości i rozkoszy. Nadają życiu inny smak. Patrzę i widzę wyraźnie, jak płomyki tańczą i skaczą wśród traw. Mam wrażenie, że obejmują się i całują. I na tych łąkach z tańczącymi płomykami przechadzają się chasydzi. Atłasowe i nawet satynowe kapoty błyszczą jak lustro. Wszystkie kapoty. Zarówno te, które są podarte i te które są całe. I płomyki, które wyrywały się z traw przyczepiają się do błyszczących, świątecznych kapot. Wydaje się, że tańczą wokół każdego chasyda z miłością i ekstazą.
169I wszyscy chasydzi patrzą spragnionym wzrokiem w stronę ganku rabiego Noacha. Widzę wyraźnie, jak oczami chłoną światło z twarzy rabiego. I im więcej światła wysysają z jego twarzy, tym głośniej śpiewają. I jest w tym śpiew i radość, i świętość.
170Każda grupa chasydów śpiewa swoją pieśń, ale w powietrzu wszystkie melodie i wszystkie pieśni zlewają się w jedną melodię. W jedną pieśń. Do ganku rabiego dociera już jedna, jedyna melodia. Jakby wszyscy chasydzi postanowili zaśpiewać tę samą pieśń.
171Wszystko dookoła śpiewa. Śpiewa niebo i śpiewa ziemia. Śpiewają niewidoczne teraz gwiazdy i dusza świata śpiewa.
172— Boże, Panie świata — szepczę. — Jest mi tak dobrze, iż boję się, że roztopię się w rozkoszy.
173Nie doszło do roztopienia się w rozkoszy, bo nagle rabin zawołał, że trzeba odmówić modlitwę mincha[23].
174 175Znowu zasłona spadła mi na oczy. Na górze widzę zwykłe, zwyczajne niebo. Na dole zieleni się zwyczajna łąka. I chasydzi w podartych kapotach są zwyczajni. I melodia składa się z urywanych kawałków śpiewu. I płomyki zgasły.
176Patrzę na rabiego. Jego twarz także ściemniała.
177
Obie „góry” nie doszły do porozumienia. Brzeski rabi pozostał nadal przeciwnikiem chasydów i jako taki wyjechał z Białej.
178A jednak coś z tego spotkania wynikło. Rabin z Brześcia przestał prześladować chasydów.
Przypisy
Tora (hebr.) — pierwsze pięć ksiąg Starego Testamentu, zwanych też Pięcioksięgiem lub księgami Mojżeszowymi, nazwa ta nie wskazuje jednak autora ksiąg, lecz to, że podstawą ich jest tzw. prawo Mojżeszowe; Tora opisuje genezę i rozwój prawa na tle wydarzeń historycznych lub uważanych za historyczne. [przypis edytorski]
beit hamidrasz (także: bet ha-midrasz, bet midrasz, besmedresz) — dosł. dom nauki; pomieszczenie przeznaczone do studiów talmudycznych dla chłopców i dorosłych mężczyzn, zaopatrzone w bibliotekę, z której każdy mógł w dowolnym czasie, wedle własnych potrzeb i zainteresowań korzystać; także miejsce modlitw (była w nim arka na Torę) oraz noclegownia; działał jak instytucja, bardzo ważna szczególnie w XVII i XVIII w., gdy jesziwy podupadły. [przypis edytorski]
chasyd a. chasid — pobożny członek ruchu mistyczno-religijnego utworzonego w połowie XVIII wieku przez Izraela Baal Szemtowa. [przypis tłumacza]
Sukot — Święto Szałasów; trwa siedem dni; w tym czasie Żydzi jedzą i śpią w szałasach, tak jak ich przodkowie podczas Exodusu. [przypis tłumacza]
szofar — barani róg, w który dmie się uroczyście w święto Rosz-haszana i na zakończenie święta Jom-Kipur. [przypis tłumacza]
Wielka Hosanna — jeden z ośmiu dni Święta Szałasów, kiedy przy modlitwie o zmiłowanie potrząsa się gałązkami palmowymi. [przypis tłumacza]
Szemini Aceret a. Szmini Aceres — ósmy dzień Sukot. W tym dniu zazwyczaj odmawia się modlitwę o deszcz. [przypis tłumacza]
minjan — dziesięciu dorosłych Żydów niezbędnych przy odprawianiu uroczystości lub publicznej modlitwy. [przypis edytorski]
szajgec — określenie pejoratywne nieżydowskiego chłopca; pot. łobuziak, urwis. [przypis tłumacza]
Simchat Tora — Radość Tory; święto związane z zakończeniem cyklu czytania Tory, obchodzone jest w ostatnim dniu święta Szałasów, zwanych również świętem Sukkot. [przypis edytorski]