ZBIÓRKA KRYZYSOWA
Potrzebujemy 125 tys. zł do końca 2024 roku, żeby móc dalej funkcjonować. Dlaczego?

Szacowany czas do końca: -
Icchok Lejb Perec, Opowiadania chasydzkie i ludowe, Opowieści rabiego Nachmanke
Kabaliści → ← Opowiadania chasydzkie i ludowe

Spis treści

    Błądzenie po pustyni
  1. Błądzenie: 1 2
  2. Bóg: 1
  3. Kondycja ludzka: 1
  4. Król: 1
  5. Przywódca: 1
  6. Ptak: 1
  7. Pustynia: 1 2
  8. Samotność: 1
  9. Słowo: 1
  10. Zemsta: 1

Icchok Lejb PerecOpowiadania chasydzkie i ludoweOpowieści rabiego Nachmanketłum. Michał Friedman

Błądzenie po pustyni

1. W jakim celu i kiedy zwykł był rabi Nachmanke snuć[1] swoje opowieści?

1

Zazwyczaj snuł je w wieczór kończący sobotę, po hawdali[2]. Należy wiedzieć, że opowiadał je w celu ujawnienia tajemnic zawartych w Torze[3], które można objaśnić i udostępnić prostemu zwykłemu człowiekowi tylko za pomocą przypowieści. To po pierwsze. Po drugie zaś chodziło mu o to, żeby uwolnić się w nadchodzącym tygodniu od melancholii, smutku i tęsknoty za dodatkową duszą, którą Żyd dostaje od Boga na sobotę.

2

— Wonności — powiadał rabi Nachmanke — udzielają ciału zapachu, opowieści zaś przydają zapachu duszy, osieroconej duszy powszednich dni tygodnia.

3

A tęsknota za dodatkową duszą zwaną neszama jetera[4] była u nas tak ogromna, że nie da się słowami jej opisać. Stale powtarzał:

4

„Gdyby Żyd posiadał dodatkową duszę przez cały tydzień, a nie tylko w sobotę, czułby się pewniejszy, a tym samym miałby zapewnioną parnose[5]”. Kiedy opowiadał, głos mu się w zależności od tematu i głębi treści opowieści zmieniał.

5

Zaczynał swoją opowieść w tonacji smutnej, właściwej modlitwie za umarłych El male rachamim[6], następnie przechodził do tonacji radosnej i krzepiącej, w jakiej odmawia się modlitewny werset „Dzisiaj nas wzmocnisz”.

6

Opowieść o błądzeniu po pustyni zaczął w tonacji smutnej i zakończył w tejże tonacji.

7

Wieczór bowiem kończący sobotę był smutny i dziwnie nieswojski. Tak nieswojski, jak cała zresztą sobota.

8

Przez całą sobotę daremnie zmagano się z melancholią. Po pierwsze z powodu małego grona zgromadzonych. Małego tak pod względem ilości, jak i jakości. A był to już początek walki toczonej między rabim Nachmanke i pozostałymi cadykami[7] jego pokolenia. Żydzi trochę się z tego powodu przestraszyli i woleli trzymać się z daleka. Mogło to się bowiem, broń Boże, zakończyć katastrofą. Ta walka wyglądała na dzieło przynoszące zagładę.

9

— Moje wojska — powiedział rabi Nachmanke — jeszcze nie wąchały prochu.

10

Zresztą, jak już nadmieniłem, cały dzień był owiany smutkiem.

11

Rano, w porze mykwy[8] nic tego nie zapowiadało.

12

Słońce, choć trochę chłodnawe, jednak świeciło, słońce bowiem to słońce.

13

Na niebie pojawiło się kilka chmur. I oto powiał wiaterek, rozerwał chmury na części i odpędził je od słońca.

14

— Ono nas pocieszy — oświadczył rabi Nachmanke, wskazując palcem na słońce.

15

Nie sprawdziły się jednak słowa rabiego Nachmanke. Oderwane części chmur znowu się połączyły i podczas porannej modlitwy niebo było już zaciągnięte parochetem[9] jak w Szabat Chazon[10].

16

Wiatr nie wygrał i wobec tego rabi zaczął odmawiać treny.

17

My siedzimy przy stole i śpiewamy zmires — pieśni sobotnie, a na dworze wiatr śpiewa treny — lamentacje. I szyby w oknach podtrzymują i wtórują trenom. I czynią to z takim smutkiem, że my, śpiewający dotychczas radosne pieśni, powoli przechodzimy do smutnych melodii, właściwych w okresie Strasznych Dni[11].

18

Przed trzecią ucztą sobotnią wiatr — jak po dziś dzień pamiętam — ustał.

19

Zaczął padać deszcz. Ulewny deszcz. Istny potop. I tak lało i lało, że nikt nie wchodził i nikt nie wychodził z domu. My, głowa przy głowie, staliśmy stłoczeni przed rabim w jego mieszkaniu.

20

Zaraz po hawdali rabi Nachmanke zapalił fajkę. Jak wiadomo palenie fajki było dla niego czymś w rodzaju służby. Nigdy nie palił dla przyjemności lub dla zdrowia. Zawsze czynił to, gdy musiał coś przedsięwziąć, coś postanowić. Wyznał mi to kiedyś w zaufaniu.

21

Patrząc na niego podczas palenia fajki, wyraźnie widzieliśmy, że toczy z sobą walkę.

22

Jako się rzekło, nikt nie wchodził i nikt nie wychodził z domu. Ludzie stali wokół rabiego. On sam siedział w środku pokoju na obitym czerwonym aksamitem ojcowskim krześle, które otrzymał w darze od gdańskiego kupca. Siedział i pykał fajkę. Im dłużej pykał, tym mniejsza stawała się melancholia i święte jego oczy zaczęły jaśnieć i świecić jak zwykle. Już zaczął bić z nich świetlany blask przemożnej woli i wielkiej siły prawdziwego cadyka, który jest świadomy tego, że w końcu wygra. Dokona tego, czego pragnie. To on właśnie jest najważniejszym z cadyków. On jest duchowym przywódcą pokolenia, on trzyma lejce w rękach i nikt mu ich nie wydrze.

23

I kiedy ludzie to sobie uprzytomnili, rabi wyciągnął ku nim rękę i zjednał i pozyskał ich. I zaszumiało w pokoju rabiego. Aż trudno to sobie wyobrazić. I gęsty dym kadzidła unosił się coraz wyżej i gęściej. Oczy rabiego zaczęły świecić niczym gwiazdy… Tak świeciły, że świece w lichtarzach i świeczniki szabasowe pozieleniały i pożółkły ze wstydu. I w dymie kadzidłowym sufit jakby zaniknął. I ludzie nagle poczuli, że mają nad sobą otwarte niebo. Wyraźnie usłyszeli łopot skrzydeł aniołów, które przyleciały po to, żeby uzupełnić braki w gronie zgromadzonych u rabiego Żydów i dać znać, że i one pragną, bo są ciekawe, razem z nami wszystkimi posłuchać opowieści rabiego.

2. O błądzeniu

24

— Pewnego razu — zaczął rabi opowiadać — zbłądziłem.

25

I zaraz dodał:

26

— Nie był to pierwszy ani ostatni wypadek. Więksi ode mnie błądzili.

27

Doprawdy trudno przeceniać jego skromność.

28

I nie ma czemu się dziwić, albowiem kto u nas jest większy od Mojżesza, naszego mistrza i nauczyciela? I tenże Mojżesz bierze laskę i uderza w kamień. Czyżby nie wiedział, że kamień także żyje? Że trzeba okazywać mu miłosierdzie? Czyżby nie znał sekretu zawartego w wersecie „Kamień ze ściany będzie krzyczał?”.

29

A ileż to razy zdarza się, że człowiek chodzi sobie po ziemi i zapomina o wszystkim, i dopiero kamień lub zwyczajna macewa przypomina mu to, o czym zapomniał? Błądził! Wystarczyło, że szechina[12] opuściła go na chwilę i już zbłądził.

30

A kto właściwie nie błądzi?

31

Może mitnaged[13]? To znaczy: on także błądzi, ale nie z własnego nastawienia i nie na własny rachunek.

32

Błądzi, bo kieruje się nastawieniem z pewnej księgi. Błądzi na rachunek pewnego wersetu z tej księgi. On sam nie! On tylko idzie utartą drogą. Wiekami przez poprzedników wydeptaną drogą. I jeśli droga zbacza z prostej linii, znaczy to, że „nasi przodkowie zgrzeszyli”. Czyli zgrzeszyli ci, co tę drogę wydeptali. Jemu samemu nigdy by to nie przyszło do głowy.

33

Ale w taki sposób się błądzi. Chodzi po ulicy jałmużnik i zbiera dla biednych ludzi pieniądze na macę pesachową[14]. W święto Purym[15] lub Chanuka[16] siedzi sobie bogacz z wypchaną sakiewką i rozdaje pieniądze: to dla purymowych wesołych grajków, to dla klezmerów[17], to dla wdów i sierot, a to dla zwyczajnych biedaków.

34

Kondycja ludzkaPrzed pulpitem w bóżnicy prowadzący modlitwę porusza niebo i ziemię. Człowiek wgłębia się właśnie w tajniki kabały i prawie ożywia zmarłych. W istocie jednak rzeczy to nie jest człowiek, tylko cień człowieka. Sam zaś człowiek, ku naszemu utrapieniu, błądzi na pustyni… błądzi w dzikim opustoszałym terenie, w miejscu, gdzie nie ma żadnej drogi czy najmniejszej nawet ścieżki. W miejscu, gdzie nie ma wody, a czasami nie ma nawet nieba nad głową.

35

Człowiek stara się tylko pocieszać: znajduje pocieszenie w odkrywaniu nowych objaśnień do Tory. Trzyma w ręku pochodnię, płonącą żagiew albo hawdalową świecę. Prowadzi do ślubnego baldachimu własne albo cudze biedne dzieci, albo w poczuciu wyższości staje przed ludźmi i wygłasza słowa modlitwy: „Tyś, Boże, dał nam poznać”. Człowiek może się poświęcić i zginąć śmiercią męczeńską dla uświęcenia Imienia Najwyższego. Ale to wszystko ku naszemu żalowi czyni tylko ciało, gdy tymczasem dusza wędruje za Górami Ciemności. Jest zmęczona i trzęsie się z zimna.

3. Problem błądzenia po pustyni

36

Bóg, Słowo, Błądzenie, Pustynia, SamotnośćPo krótkiej przerwie rabi westchnął i powiedział:

37

— Zabłądziłem. I to kiedy? Podczas porannej modlitwy przy literze „d” zastępującej niewymawialne Imię Jehowa. Z jednej strony uniesiony ekstazą wniknąłem głęboko w to słowo, a z drugiej strony wyszedłem prosto na pustynię.

38

Ale czy zdajecie sobie sprawę, co to znaczy błądzić na pustyni?

39

I trzeba wam wiedzieć, że na pustyni błądzi dwa razy więcej ludzi, niż tych, którzy wyszli z Egiptu. I mimo to jeden nie widzi drugiego. I jeden nie słyszy drugiego. Albowiem każdy błądzi samotnie, osobno, na swojej drodze. Błądzi się bowiem tylko w pojedynkę. Każdy oddzielnie, każdy jest samotny, opuszczony i zapomniany przez świat.

40

I zdarza się, że dwie drogi przebiegają blisko siebie i na jednej słychać westchnienie złamanego serca dobiegające z drugiej drogi, albo z jednej drogi pada na drugą cień złamanego człowieka. Wtedy błądzący człowiek myśli, że to jakieś dzikie zwierzę zaryczało albo cień dzikiej bestii padł na jego drogę. I błądzący człowiek ze strachu ucieka.

41

I jeśli ma się już niebo nad głową, to jest ono zimne. Spogląda na ciebie chłodnymi oczami gwiazd i gwiezdnych znaków. Znaczy to, że niebo powiada: „Nie moje to zmartwienie!” Co to za problem, że gdzieś tam jakiś tam człowiek błądzi? I jest w tym coś w rodzaju kpiny. Gwiazdy oraz inne znaki niebieskie powiadają: „My nie błądzimy. My idziemy swoją drogą. My nie szukamy nastawień i intencji. Każą nam iść, to idziemy. Każą nam świecić, to świecimy”. To istny mitnaged.

42

A człowiek błądzący w pojedynkę czuje się tak bardzo osierocony, tak bardzo opuszczony, tak mocno przybity, że nie chce mu się podnieść oczu ku niebu.

43

Patrzy na dół, na nogi, na piasek, który trzeszczy pod jego stopami, na cmentarz zgniłych roślin i liści, na to wszystko, co przed czasem zostało spalone.

44

I być może, że zabłądziłbym aż do samego piekła, gdyby nie zwątpienie, które mnie nagle ogarnęło. A jeśli? A nuż błądzenie w pojedynkę nie jest właściwą drogą? Może świat nie jest wcale pustynią? Nie jest wcale piaskiem?

45

I na tym to właśnie polega różnica między naszym bratem chasydem[18] i mitnagedem.

46

Mitnaged nigdy nie ma wątpliwości: on zawsze chodzi po utartych drogach. On nie szuka kawany[19], czyli intencji. On nie błądzi. Każą mu się modlić, to się modli. Każą mu przestudiować rozdział Miszny[20], to przestudiuje. Każą mu zrobić to czy tamto, uczyni to bez wątpliwości. Za to, jeśli mitnaged raz zabłądzi, to na wieki. Wtedy zostaje już na zawsze na pustyni.

47

Droga po piasku jest ciężka, więc przystaje. Siada, wyjmuje modlitewnik i modli się. Bierze do ręki książkę i zagląda do niej. I w ten sposób siedzi już na amen. Wiatr sypie mu piasek w twarz. Zasłania ją książką lub modlitewnikiem… a wiatr dalej robi swoje: wieje, zasypuje go i grzebie w piasku.

48

I znalazłszy się poza ludzką siedzibą, nie usłyszy już dźwięku szofaru[21] mesjasza. I Anioł Zmartwychwstania nie będzie go szukał w piasku pustyni. I mitnaged zostaje zapomniany.

49

Pustynia, BłądzenieJa natomiast nie przestałem iść. Szedłem. A im szybciej i dalej szedłem, tym wyraźniej i jaśniej zdawałem sobie sprawę, że błądzę. Że nie tu jest moje miejsce, że muszę wyjść z tego piasku. Spuchnięte miałem już nogi, ale zacząłem biegać… coraz dalej, coraz dalej… I niebo zaczęło na mnie spoglądać jakoś miłosiernie i litościwie. Od czasu do czasu także jakaś gwiazdeczka zmiłowała się nade mną. Po prostu się dla mnie poświęciła.

50

Spadała bowiem z nieba i spadając rozpłomieniała się, żeby mi wskazać drogę wyjścia z pustyni.

51

Nie przebiega to jednak tak gładko i nie tak prędko, jak to się mówi.

52

I nie zawsze można patrzeć w niebo. Często niebo bywa zakryte, zamknięte i pozostaje ci tylko piasek. Myśli w głowie są już też piaskowe. I z czasem stare myśli, myśli z miejsca zamieszkania wylatują ci z głowy, niczym białe gołębie z gołębnika… a ty nie masz czym ich zaprowadzić z powrotem do gołębnika… nie możesz też wydobyć głosu, żeby je zawołać do powrotu. Zostają przy tobie tylko myśli pustynne, myśli piaskowe i wszystko co ma związek z piaskiem.

53

Można zwariować! Człowiek nie myśli o niczym innym jak tylko o chlebie. O chlebie i chlebie! Jest to prawdziwe szaleństwo. Zwłaszcza że wszędzie piasek i piasek.

54

Myślę sobie na przykład tak:

55

— Kiedyś musiało tu być morze. Piasek bowiem stworzony został po to tylko, żeby był granicą dla morza.

56

— Piasek składa się z okrągłych ziarenek. Toczy się jak los człowieka.

57

— Również Żydzi przyrównani są do piasku… Chude, suche, rozrzucone ziarenka. Jedno z drugim nie może się zespolić.

58

— I my, Żydzi, bylibyśmy tak liczni, jak ziarenka piasku na pustyni, gdyby nas nie prześladowano, nie zabijano i nie odrywano od wiary.

59

— A czym właściwie jest piasek? Uczeni twierdzą, że kiedyś nad morzem wznosiła się skała. Morze obmyło ją, przewróciło, po czym wrzuciło ją do grzesznego kotła i mełło ją tak długo, aż przerobiło ją na piasek.


60

I rabi tak długo jeszcze rozprawiał o piasku i o błądzeniu na pustyni, aż doszedł do sedna opowieści.

4. Chmara ptaków i to, co ich król opowiedział

61

W chwili kiedy już sądzonym mi było uwolnić się od pomyłki, nagle ujrzałem chmarę ptaków.Ptak, Zemsta

62

A chmara ptaków miała kształt trójkąta o szerokości wielu mil. Posuwała się ta chmara ptaków przede mną.

63

Tylny rząd ptaków był szeroki, a im dalej w przód, rzędy były coraz węższe i węższe. Aż na samym przodzie znalazł się jeden ptak. Przewodnik chmary — król ptaków.

64

„Chwała Bogu — pomyślałem — że widzę coś nowego, coś innego niż piasek”. I zaraz wylęgły się w mojej głowie zupełnie inne myśli.

65

— Dlaczego chmara ptaków ma kształt trójkąta?

66

I natychmiast znalazłem odpowiedź. Zrozumiałem dlaczego. Zgodnie przecież z prawem i zasadą sprawiedliwości wszystko powinno być równe. Równe powinny być wszystkie rzędy ptaków. Chmara przeto ptaków powinna była mieć kształt czworokąta, czworoboku. Widocznie nie wszystkie ptaki są równe. Im ważniejszy ptak, tym węższy jest rząd, w którym się znajduje. Im znaczniejszy jest, tym mniej ma koło siebie towarzyszy. Coraz więcej towarzyszy ma za sobą i coraz mniej przed sobą. I tak dochodzi to do jednego, do króla, który idzie na samym przodzie, przed wszystkimi pozostałymi. Dlatego też król jest wart tyle, ile wszyscy razem wzięci.

67

Ale mówi się przecież: „Prostak wyskakuje naprzód!”

68

Na to jest drugie wytłumaczenie:

69

Z przodu idzie nasz nauczyciel i mistrz, Mojżesz. Za nim nosiciele broni, orężnicy. Za nimi starszyzna, potem kapłani, lewici i na samym końcu wszyscy Izraelici. Oni stanowią najszerszy rząd. I na tym zasadza się tajemnica powiedzenia: „I przeważył Mojżesz wszystkich Izraelitów”. On szedł z przodu. Przed nim był tylko słup obłoku albo słup ognia. Żaden żywy człowiek!

70

Ponadto chciałem się dowiedzieć, dlaczego ptaki nie latają wysoko pod niebem, jak to jest w zwyczaju ptaków?

71

I przyłożyłem się do tego całym sercem. Przyjrzałem się ptakom dokładnie i zauważyłem, że prawie nie mają skrzydeł, mimo iż na pozór wyglądają jak normalne ptaki.

72

Miliony ptaków w ostatnich rzędach mają zamiast normalnych skrzydeł tylko jakiś ślad po skrzydłach. Te z pierwszych rzędów posiadają chudziutkie szczątki skrzydełek. Takie małe kawałeczki podobne do rybich płetw. Tylko te z przodu od czasu do czasu poruszają koniuszkami stwardniałych skrzydełek, kiedy wkładają do ust jakiś listek i wycierają sobie potem dzioby. Sam ich król mógłby pozazdrościć najpodlejszej i najleniwszej gęsi…

73

Dlatego ptaki nie latają.

74

Nie latają i nawet dobrze nie chodzą, tylko podskakują.

75

Chodzić zaś nie potrafią, bo mają ptasie nogi — chude, krótkie. Takie niedające się zginać patyczki.

76

— Z czego żyją? — Zadaję sobie pytanie.

77

I przyglądam się im jeszcze dokładniej i zauważam, że od czasu do czasu ptaki, rząd za rzędem, z błyskiem głodu w oczach nachylają głowy do piasku i wbijają weń swoje dzioby. Wygrzebują to jakieś zwiędłe liście, to zgniłe kawałki gałązek, to jakąś dziwną roślinkę, o której tylko Pan Bóg wie, jakim cudem się znalazła na pustyni.

78

I szybko je połykają.

79

Z tego właśnie żyją.

80

Król, PrzywódcaChciałem się też dowiedzieć, dokąd zmierzają te ptaki. Czy ich droga nie jest czasem moją drogą? Czy mam się z nimi rozminąć? Zejść na prawo, czy na lewo od ich drogi? Śpieszę więc i docieram do wierzchołka trójkąta. Do króla ptaków.

81

A król jest i pozostaje królem. Ma czy nie ma skrzydeł, szacunek mu się należy.

82

Stoję przed nim, kłaniam się, z szacunkiem wymawiam stosowne powitalne błogosławieństwo i pytam go, dokąd prowadzi chmarę ptaków.

83

Odpowiada mi, że sam nie jest pewny, czy on prowadzi chmarę ptaków za sobą, czy też jest przez nie popychany do przodu. Ale jedno jest pewne. Wyruszają na wojnę!

84

— Przeciwko komu?

85

— Przeciwko staremu domowi.

86

Rozglądam się na wszystkie strony i nic innego oprócz piasku nie widzę.

87

Król ptaków dostrzegł w moich oczach zdziwienie i powiedział:

88

— Ty zobaczysz ten stary dom przed nimi, bo idziesz szybciej od nas.

89

— A czego chcecie od starego domu?

90

— Mamy z nim stare porachunki.

91

I powiedziawszy to, król zaczyna mi opowiadać historię wyglądającą na zadumaną[22] bajkę.

92

— Stary dom, który wcześniej od nas zobaczysz, bo szybciej niż my się poruszasz, był kiedyś olbrzymim pałacem. Mieszkali w nim liczni magnaci i magnatki.

93

I żyli owi magnaci i magnatki w dobrobycie. Wino lało się strumieniami i do uczt piekło się całe woły. Ale za mało im było tego wszystkiego. Zachciało im się muzyki do biesiad i uczt. Wyprawili więc do lasu swoje sługi, żeby wyłapać wszystkie śpiewające tam ptaki. Ci rozkaz panów wykonali. Ptaki wyłapali i wsadzili do klatek, żeby swoim śpiewem umilały biesiadnikom żarcie i picie.

94

I od tego czasu las zamilkł. Z tęsknoty za utraconymi ptakami, które dawniej śpiewały wśród gałęzi i liści drzew, las zaczął chorować. Z dnia na dzień coraz bardziej chudł i marniał. Aż zupełnie zniknął w piasku, z którego wygrzebujemy resztki jego gałązek i liści.

95

Ptakom w klatkach także się nie powiodło lepiej. Wprawdzie je karmili cukierkami, ale w ciasnych klatkach nie mogły rozwinąć skrzydeł.

96

Stopniowo zaczęły chudnąć, maleć i zanikać, jak drzewa z lasu, z ich rodzinnego domu…

97

My zaś — ciągnął dalej król — jesteśmy prawnukami tamtych ptaków. Popatrz na moje skrzydła. A ja przecież jestem królem… inne ptaki i tego już nie mają. Teraz właśnie nadszedł czas, żeby wyruszyć na wojnę przeciwko staremu domowi.

98

— Co chcecie z nim zrobić?

99

— Chcemy go zburzyć. Rozwalimy stare mury. Rozkruszymy je na kamyczki, a kamyczki rozetrzemy na piasek, piasek na pył. Pył zaś połkniemy, żeby oszukać głodne żołądki.

100

— Czy uda wam się pokonać dom?

101

— Dom już jest stary. W jego wnętrzu działają nasi wspólnicy — korniki. Pracują dniem i nocą… dom wcale nie jest taki mocny, jak się wydaje z zewnątrz. Teraz z całą pewnością nie jest mocny. A gdyby nawet okazał się mocny, gdyby był mocny jak skała wznosząca się nad morzem, to przecież my jesteśmy morskimi ptakami i na pewno go zburzymy.

102

— Czy ktoś mieszka w tym domu?

103

— Tak, prawnuki starych magnatów. Ich resztki.

104

— I co z nimi zrobicie?

105

— To samo co z murami. Rozkruszymy na pył i połkniemy.

106

Z początku dom ich może będzie nam smakował… a może nie… ale zemścić się musimy.

107

— A zemsty — powiada rabi Nachmanke — nienawidzę. Zemsta mnie przeraża. I wprawiłem nogi w ruch i ruszyłem w dalszą drogę.

5. W starym domu

108

Nie uszedłem zbyt daleko, gdy nagle zobaczyłem przed sobą stary dom. Duży dom na górze… Kamienne mury, żelazny dach… dookoła jednak i nad domem unosiła się już melancholia. Wydawało się, że już za chwilę dom się zapadnie. Góra jest piaskowa. Mury domu kruszą się. Żelazo zjada rdza. Ci zaś, którzy mieszkają wewnątrz, nie widzą tego. I ogarnia mnie litość nad tymi, którzy zaufali kamieniowi i żelazu, nie zdając sobie sprawy, że wewnątrz drewna działają korniki. Nie mają pojęcia o chmarach ptaków, które przylatują z zewnątrz… śpieszę więc do starego domu, żeby ostrzec jego mieszkańców.

109

Podchodzę bliżej i wreszcie swobodnie wchodzę do wnętrza starego domu. Brama i drzwi były otwarte. Szukam żywego człowieka i nie znajduję. Przechodzę z jednego do drugiego pokoju i nic. I ogarnia mnie nagle tęsknota za ludzkim głosem. Nic z tego. Takowego nie słyszę.

110

I dalej przechodzę od jednego pokoju do drugiego. I każdy następny pokój jest bogatszy od poprzedniego.

111

Ściany pokoi obwieszone są starymi portretami. Niektóre jeszcze z czasów przed potopem. Niektóre sprzed pokolenia, które budowało wieżę Babel. Ramy jednak portretów zostały już dokładnie podziurawione przez korniki.

112

Portrety są już pożółkłe i w wielu miejscach poplamione. Już nikogo nie można na nich poznać.

113

I jedwabne firanki i złote pasy wiszą na oknach. One także są nadgryzione i postrzępione. A na przeżartych meblach leżą prawdziwe skarby: naczynia ze złota i srebra oraz inne bardzo cenne rzeczy. Wyglądają jednak jak osierocone i opuszczone. Bez ręki, która by je głaskała. Bez oka, które by czerpało z nich zadowolenie.

114

I na podłogach rozpostarte są dywany o długim, srebrnym i złotym włosiu… wchłaniają szelest stawianych na nich kroków. Są pokryte kurzem i w wielu miejscach wyliniały, gołe niczym głowa starego rozpustnika.

115

Zrobiło mi się jakoś ciężko na duszy. Ze smutkiem stwierdziłem, że nie ma kogo ocalić. W tym domu wszystko wymarło. Ruina! I raptem usłyszałem ludzkie głosy. Ucieszyłem się i poszedłem w kierunku owych głosów. I oto znalazłem się w ostatnim bocznym pokoju tego starego domu.

6. W bocznym pokoju

116

Boczny pokój był przestronny i duży niczym pole. Były w nim trzy okna. Jedno po prawej stronie, drugie po lewej, trzecie zaś w środku — przede mną.

117

Przez wszystkie jednak okna nie przedostawał się do pokoju najmniejszy nawet promień światła. Nawet w dzień pogodny, jasny i słoneczny.

118

Prawe i środkowe okno było po prostu zamurowane. Niezamurowane było tylko lewe okno. Za to miało pod spodem ciężki, złoty szlak.

119

Z sufitu zwisała mała czerwona lampa, która rzucała skąpe, czerwone promienie na stojący w pokoju stół.

120

Walały się na nim stare pisma, stare pergaminowe księgi, na których widniały stare czerwone, woskowe pieczęcie, niesamowicie duże i jaskrawe.

121

I wokół stołu stali ludzie pochyleni nad pismami. Każdy pochylony nad swoim pergaminowym zwojem z czerwoną woskową pieczęcią. Stali i nad czymś radzili.

122

Pełen szacunku dla tych ludzi zatrzymałem się na progu pokoju i czekałem aż mnie zauważą i przywoławszy mnie, zapytają, po co przyszedłem. Czekam, ale nikt nie zwraca na mnie uwagi. Nikt mnie nie przywołuje.

123

Strasznie zajęci byli rozmową. Niechcący więc stałem się słuchaczem ich namiętnej dyskusji. Z tego, co mimo woli usłyszałem, wywnioskowałem, że nie mam im nic nowego do przekazania. Żadnej nowiny, która by ich zaskoczyła. Wszystko sami wiedzą i właśnie radzą, jak zabezpieczyć się przed grożącym im niebezpieczeństwem.

124

Jeden z dyskutujących powiada:

125

— Trzeba wyruszyć na wojnę przeciwko ptakom… należy zebrać i uzbroić sługi…

126

Okazuje się, że mieszkańców starego domu jest mało. Na dodatek wszyscy są wypasieni i tłuści, zbyt nieruchawi, żeby móc toczyć walkę. Sług już dawno nie ma w domu. Uciekli jak szczury z tonącego okrętu.

127

Następny z dyskutantów radzi:

128

— Trzeba zamknąć i zaryglować drzwi, okna i bramy i bronić się jak najdłużej. Nawet całymi latami. Trwać w oblężeniu.

129

Ta rada wydaje mi się głupia. Zamki i rygle są stare. Zżarte przez rdzę. Nijak nie dadzą się obrócić ani nawet ruszyć.

130

Odzywa się trzeci:

131

— Wszystko przepadło. Należy skłonić głowy i serdecznie przywitać ptaki. Tak jak się wita miłych gości. Poczekamy, aż sobie pójdą. Przyjdą i przejdą.

132

— Ale kto wie, czy kiedyś odejdą. Dokąd? Zresztą nie ma czym ich ugościć… Wina i jadła nigdy nie wystarczało nawet dla nas wszystkich.

133

Inny znowu wpada na taki pomysł:

134

— Przebierzmy się — powiada — za ptaki i wyjdźmy na pustynię. Tam przyłączymy się do chmary ptaków i razem z nimi będziemy dziobali i gryźli starą trawę w piasku. Razem z nimi zaczniemy kląć i ruszymy na podbój starego domu. Grunt, żeby przeżyć!

135

Ta rada wydała mi się jeszcze głupsza od poprzedniej. Mimo trapiących ich zmartwień, ciała ich były jeszcze bardzo obrosłe w mięso. I przy tym wszystkim żadnego śladu skrzydeł.

136

Skąd wziąć skrzydła?

137

I raptem wszyscy zamilkli i utonęli w smutku. Tymczasem ja rzuciłem okiem w bok i zauważyłem siedzącego samotnie starego, siwego męża, który z uwagą przysłuchiwał się dyskutującym.

138

Był to dla mnie jakiś dziwny starzec… Na jego czole spoczywała chmura, ale w starych oczach błyszczała stal. Wokół warg błąkał się gorzkawy uśmiech.

139

I pomyślałem sobie: on z pewnością jest najmądrzejszy z mieszkańców tego domu. Dlaczego więc milczy? Czyżby doprawdy nie było żadnego wyjścia?

140

I jakby w odpowiedzi na moje nieme pytanie odezwał się młody człowiek.

141

Zdaje mi się, że najmłodszy z nich wszystkich:

142

— Można mieć skrzydła! Z czasem wszyscy potrafią je mieć!

143

— W jaki sposób? — padają pytania.

144

— Weźcie — woła młodzieniec — wszystkie stare pisma i spalcie je. Spalcie te wszystkie pergaminowe pisma z czerwonymi, woskowymi podpisami i stemplami. Wyłamcie okna i pozwólcie popiołowi ze spalonych pism wylecieć. Niechaj jego pył zakurzy ziemię od krańca do krańca.

145

Ten najmłodszy mieszkaniec starego domu był kabalistą. Wiedział, że spalenie starych pism jest wypróbowanym lekarstwem, świetną segulą[23] na to, żeby wyrosły skrzydła, jeśli takowe ma się w sobie, w swoim wnętrzu.

146

I młody człowiek robi to, co powiedział. Wskakuje na stół, bierze pisma i przykłada je do czerwonego płomienia lampy, po chwili w górę unosi się cienka smuga dymu.

147

I oto widzę, że w jego ślady podążają następni. Z pismami w drżących rękach wchodzą na stół i także chcą dosięgnąć płomienia. Tego płomienia, który oczyści ich ze zbytniego mięsa i tłuszczu na ciele, i wtedy wyrosną im skrzydła. Ci, którym nie starczyło miejsca na stole, podbiegają do okien i chcą je wywalić.

148

A wtedy, niczym lew, zerwał się starzec i ryknął na cały głos:

149

— Fałszerze, mordercy, podpalacze!

150

I kiedy wyprostował się wyglądał jak żelazny filar. Stanął na czubkach palców i dosięgnąwszy lampy jednym dmuchnięciem zgasił ją.

151

W bocznym pokoju zapadła cisza.

7. Bez końca

152

A jaki jest koniec opowieści? Zapytali rabiego Nachmanke, kiedy ten umilkł.

153

— Opowieść nie ma końca — odpowiedział rabi Nachmanke. — Ptaki bowiem ze skrzydłami jak rybie płetwy, ze znikomymi tylko śladami skrzydeł i nogami jak chude patyczki nie tak szybko dotrą do starego domu…

Przypisy

[1]

zwykł był (…) snuć — daw. forma czasu zaprzeszłego; znaczenie: zwykł snuć dawniej (przed inną czynnością, zdarzeniem itp. wyrażonymi w zwykłym czasie przeszłym). [przypis edytorski]

[2]

hawdala (hebr.) — uroczystość pożegnania soboty; słowo hawdala znaczy „odróżnienie, oddzielenie”; chodzi o odróżnienie soboty od dni powszednich. [przypis tłumacza]

[3]

Tora (hebr. Tojre: Pięcioksiąg) — pierwsze pięć ksiąg Starego Testamentu, zw. Pięcioksięgiem a. księgami Mojżeszowymi, tj. opisujących genezę i rozwój tzw. prawa Mojżeszowego na tle wydarzeń historycznych (a. uważanych za historyczne); w szerszym znaczeniu: wiedza i nauka w ogóle. [przypis edytorski]

[4]

neszama jetera — dusza dodatkowa; według wierzeń chasydów Żyd otrzymuje w sobotę dodatkową duszę od Boga. [przypis tłumacza]

[5]

parnose — zarobek, środki utrzymania. [przypis tłumacza]

[6]

El male rachamim — „Bóg pełen miłosierdzia”; modlitwa odmawiana za zmarłych. [przypis tłumacza]

[7]

cadyk — mąż sprawiedliwy, przywódca chasydów. [przypis tłumacza]

[8]

mykwa — rytualny basen, w którym pobożny Żyd oczyszcza swoje ciało. [przypis tłumacza]

[9]

parochet — zasłona wisząca nad Świętą Szafą w bóżnicy, zwaną też Arką Przymierza, gdzie znajdują się zwoje Tory. [przypis tłumacza]

[10]

Szabat Chazon — sobota poprzedzająca rocznicę zburzenia Świątyni Pańskiej, dzień żałoby. [przypis tłumacza]

[11]

Straszne Dni — Dziesięć dni pokuty od Rosz-haszana do Jom Kipur, podczas których decyduje się los człowieka, czy będzie żył lub umrze. [przypis tłumacza]

[12]

szechina — Boska obecność, Duch święty. [przypis tłumacza]

[13]

mitnaged (l.mn. mitnagdim) — przeciwnik chasydyzmu. [przypis tłumacza]

[14]

maca pesachowa — placek, niekwaszony chleb spożywany w święto Pesach, kiedy jedzenie zwykłego chleba jest zabronione. [przypis tłumacza]

[15]

Purym a. Purim — święto upamiętniające cudowne ocalenie Żydów, których Haman, minister na dworze perskiego króla, postanowił zgładzić. [przypis tłumacza]

[16]

Chanuka — święto obchodzone przez osiem dni na cześć odnowionej świątyni i zwycięstwa nad greckimi okupantami. [przypis tłumacza]

[17]

klezmer — muzykant, grajek. [przypis tłumacza]

[18]

chasyd a. chasid — pobożny członek ruchu mistyczno-religijnego utworzonego w połowie XVIII w. przez Izraela Baal Szemtowa. [przypis tłumacza]

[19]

kawana — intencja; zazwyczaj głęboko szczera modlitwa odmawiana w intencji. [przypis tłumacza]

[20]

Miszna — pierwsza część Talmudu; zawiera sześć dyscyplin zwanych sederami, czyli porządkami. [przypis tłumacza]

[21]

szofar — barani róg, w który w tradycji żydowskiej dmie się w uroczyście obchodzone święta (Rosz-haszana i na zakończenie święta Jom-Kipur). [przypis edytorski]

[22]

zadumany — tu: wydumany; wymyślony. [przypis edytorski]

[23]

segula — coś w rodzaju panaceum, cudownego środka. [przypis tłumacza]

15 zł

tyle kosztują 2 minuty nagrania audiobooka

35 zł

tyle kosztuje redakcja jednego krótkiego wiersza

55 zł

tyle kosztuje przetłumaczenie 1 strony z jęz. angielskiego na jęz. polski

200 zł

tyle kosztuje redakcja 20 stron książki

500 zł

Dziękujemy za Twoje wsparcie! Uzyskujesz roczny dostęp do przedpremierowych publikacji.

20 zł /mies.

Dziękujemy, że jesteś z nami!

35 zł /mies.

W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na opłacenie jednego miesiąca utrzymania serwera, na którym udostępniamy lektury szkolne.

55 zł /mies.

W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na nagranie audiobooka, np. z baśnią Andersena lub innego o podobnej długości.

100 zł /mies.

W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na zredagowanie i publikację książki o długości 150 stron.

Bezpieczne płatności zapewniają: PayU Visa MasterCard PayPal

Dane do przelewu tradycyjnego:

nazwa odbiorcy

Fundacja Wolne Lektury

adres odbiorcy

ul. Marszałkowska 84/92 lok. 125, 00-514 Warszawa

numer konta

75 1090 2851 0000 0001 4324 3317

tytuł przelewu

Darowizna na Wolne Lektury + twoja nazwa użytkownika lub e-mail

wpłaty w EUR

PL88 1090 2851 0000 0001 4324 3374

Wpłaty w USD

PL82 1090 2851 0000 0001 4324 3385

SWIFT

WBKPPLPP

x
Skopiuj link Skopiuj cytat
Zakładka Istniejąca zakładka Notka
Słuchaj od tego miejsca