ZBIÓRKA KRYZYSOWA
Potrzebujemy 125 tys. zł do końca 2024 roku, żeby móc dalej funkcjonować. Dlaczego?

Szacowany czas do końca: -
Władysław Orkan, Płanety, Piekiełko
Niedowiarek → ← Wesoły dzień

Spis treści

      Władysław OrkanPłanetyPiekiełko

      1

      Słońce, wytaczając się powoli z poza szczytów, padło promieniami na zadymione szyby w Błażkowej izbie. Rozwidniło się nagle w niskiej, zakopconej piekarni.

      2

      — Wstawać! Kaśka, Maryna, Józek! — krzyknął Błażek, zrywając się z pościeli.

      3

      — Do roboty! — szturknął babę pod żebro. — Nie cujes, kieli to dzień?!

      4

      — Cy nie wściórnoscy! — zaklęła po cichu, przeżegnała się i wyskoczyła z łóżka. Poszła do kotła po wodę, a słoma wlokła się po izbie za spódnicą, którą po drodze opasywała. Błażek zaś podszedł ku wyrkowi i szarpnął za paruchę, okrywającą dwie chrapiące głośno, zwinięte w kłębek postacie.

      5

      — Do połednia będziecie sie wylegować, cy co? Nie widzicie, ze juz kury od wody, a dziod z trzecie wsi?

      6

      Maryna, leżąca z kraju, zesunęła się na ziemię i poczęła wycierać zaspane, błędne oczy. Józek mruknął parę słów niezrozumiałych i odwrócił się ku ścianie. Rozłoszczony ojciec zamierzył się pięścią.

      7

      — Wstawoj, ty głuchy psie! Bo jak cie polnę!…

      8

      Chłopak wytrzeszczył szeroko zaspane oczy.

      9

      — Nie cujes, co ci godom?

      10

      — Przeklęty łysopol!… — wypadło od nalepy, gdzie baba rozdmuchiwała wągle.

      11

      — Tłuką się i tłuką, jak pięćset djabłów razem, juz od samego świtu! — poczęła Maryna dojadać ojcu.

      12

      Błażek ucichł i ukląkł przy skrzyni do pacierza.

      13

      Czuł wiszące nad łysą głową ciche sprzemierzenie bab na cały dzień i dał spokój Józkowi, chcąc zabezpieczyć sobie jego pomoc. „Syn zawdy powinien za ojcem” — uczył go od mała, by mieć na starość oparcie.

      14

      — Tako psio pokusa! — mruczała baba, kładąc drwa na ogień.

      15

      Maryna zatknęła za pas onuckę, siadła pod oknem na ławie, przysunęła koszyk ze ziemniakami i poczęła skrobać.

      16

      Józek zwlókł się pomału z wyrka, przeciągnął kości parę razy, aż zaskrzypiało w stawach, ziewnął szeroko, i począł iść ku nalepie z zamkniętemi oczyma, po omacku. Utknął się na drwach, leżących przy nalepie.

      17

      — Ścieklina! — zaklął, nie wiedzieć komu.

      18

      — Nie umies chodzić, zdechlino? — wrzasła mu nad uchem matka, zamierzając się ocedzarką. — Jesce łbem wpadnies do gorcka… Uwazuj na się!

      19

      — A wtoz drwa nakłoł przy nolepie? — oburzył się „głuchy” Józek. — Moze ty, wędrowne ocy! — zwrócił się do Maryny.

      20

      „Wędrowne ocy” drzemały nad skrobaniem. Skoczyła, jak oparzona.

      21

      — E coz ty chces odemnie, ty psie oblazły!…

      22

      — Cit! — przerwała jej matka. — Skrob wartko, bo nie uskrobies na śródpołudń!

      23

      Przysunęła cebrzyczek, siadła z drugiej strony koszyka, wzięła nóż i poczęła skrobać, rzucając oskrobane do brudnej, zamąconej wody.

      24

      — Tako psio pokusa! — mruczała sobie od czasu do czasu, a chwilami szeptała „Zdrowaśki”.

      25

      — W Imię Ojca i Syna! — żegnał się Błażek, wstając od skrzyni. — Djabliby ta zmówili przy wos pocierz! Trzescycie, jak stare cierlice.

      26

      Posunął się ku drzwiom.

      27

      — Stul pysk! Nie obrozoj Boga!

      28

      — Kto obrozo?! — odwrócił się do żony.

      29

      Ucichło na chwilę. Stary wyszedł na boisko, „głuchy Józek” oprawiał kerpce, a baby uwijały się ze skrobaniem, żeby jak najprędzej uwarzyć śniadanie, bo już „za ramieniem połednie”.

      30

      Zanim jednak ziemniaki uwrzały, zanim je matka ocedziła, musieli wszyscy zjeść po pół kopy „djabłów”, „głuchych psów”, „psie wełny”, „psie sierści”, „zdechlin” i tym podobnych delikatesów. Ze psa nic nie zostawili, ani strzępka; tak go obrobili doszczętnie.

      31

      — Bedzie to śniodanie, cy nie?! — krzyknął Błażek już w sieni, idąc z boiska.

      32

      Lecz zaledwo wszedł za próg do izby — „wsuła mu baba między ocy pornoście grzychów, kunirując, co się ino zmieściło”. Zrobili w izbie taki „toter”, jakby się ze sto ludzi zeszło. Matka z córką wsiadły na ojca, że się nie miał gdzie podzieć. Przywierało wszystko na nim, jak na psie. Szczęściem „głuchy Józek” wmieszał się pomiędzy nich, i na niego wylała się cała wezbrana złość matki i siostry. Stary zemknął ku piecowi i poskurczał się na ławie, rzekłbyś, że „Bogu ducha winien — nic więcej”, a głuchego” przysiadły baby, że im się ledwo zdołał wymknąć.

      33

      Odetchnęli na chwilę, gryząc w cichości gorzką żółć, obsiadłą na sercu.

      34

      Niechby teraz kto obcy palec między nich wetknął — wszyscy rzuciliby się na niego, jak podrażnione osy. Poznałby nieszczęśliwy, co to mieszać się w nieswoje rzeczy, gdyby przypadkiem podstawił głowę pod niewylany upust żółci. Opadliby go rozjuszonem gniazdem szerszeni. A ktoś, patrzący z zewnątrz, wydziwićby się nie mógł ich rodzinnej miłości, jak solidarnie napadają, jak jeden za drugiego nadstawia głowę do rozbicia.

      35

      Nareszcie Maryna poustawiała ławki na środku izby i dwie miski postawiła na jednej z nich. Łyżek nie podała, żeby mieć powód rozpoczęcia nowej kłótni z „głuchym”.

      36

      — Ino bez obrazy boskie! — karciła ich matka.

      37

      Tuzin przezwisk różnorodnych rzucili na siebie, zanim siedli „bez obrazy boskie” przy misce.

      38

      Stary milczkiem przysunął się ku nim, siadł na końcu ławki i sięgnął po największą, ojcowską łyżkę.

      39

      Przeżegnał się przedtem i, składając nabożnie ręce, począł szeptać:

      40

      — Pobłogosław Ojce niebieski te dary…

      41

      — Posuń-ze sie wilcy krztoniu! — zwróciła mu delikatnie uwagę żona, siadając obok z garnkiem maślanki w lewej ręce, którą przylewała do ziemniaków.

      42

      Umknął się — poczęli jeść w milczeniu, sięgając z dala na miskę i połykając całe, a jak drobniejsze — dwa na raz ziemniaki. Niedługo wytrzymała matka, żeby się nie odezwać.

      43

      — Józek! Nie wychliptuj mleka!

      44

      — To dolejcie!

      45

      — Jo ci doleję, ty psio pokrako! Przydzie cas żebyś zjodł suchuteńkiego ziemnioka, jescebyś łapy oblizoł.

      46

      Stary, zapatrzywszy się w okno, pochylił łyżkę. Mleko z niej wylało się na ziemię.

      47

      — E jakze ty jes, weredo? — szturknęła go styliskiem baba.

      48

      Nie odpedział jej jeszcze, kiedy coś zadudniło w sieni, a potem drzwi zaskrzypiały na zawiasach.

      49

      Obejrzeli się wszyscy. Na progu stanął chuderlawy chłopina.

      50

      — Niech bedzie pochwalony!

      51

      — Na wieki wieków! Witacie kumotrze!

      52

      — Podź-cie dalej! Zeprzyjcie sie…

      53

      Przybyły kumotr zerknął ukradkiem po izbie i uśmiechnął się złośliwie.

      54

      — E dyć wy se tu jecie, jecie… a nic nie wiecie, co sie stało…

      55

      — Coz takiego?! — wrzaśli naraz wszyscy.

      56

      — No, coz takiego — cedził zwolna przez zęby uśmiechając się ciągle. — Nic takiego, ino wam sąsiadowe bydło wlazło do kapusty…

      57

      — Kaśka, Maryna, Józek! — wrzasnął stary.

      58

      Wszyscy naraz praśli o ziem łyżkami, poskakowali i zrobili taki ścisk we drzwiach, żeby palca między nich nie wsunął; porozbijali głowy o słupy lecieli kupą…

      59

      Chuderlawy chłopina wysunął się za nimi, wyszedł drugiemi drzwiami, a idąc chodnikiem na dół, trząsł głową i dusił w sobie cichy, złośliwy śmiech…

      60

      — Niech mają — szepnął. — Niech se ta łby pourywają…

      61

      Nad miedzą stanął, obejrzał się za okół. Wszyscy czworo chodzili po rządkach z oczami wbitemi w ziemię.

      62

      Od czasu do czasu podnosiła się wśród nich wrzawa i „psie pokuse” dolatywały uszu stojącego, którego wargi drgały tajonym śmiechem.

      63

      — Jak to chodzą milconie po kapuście! Bydło — to śpilka — nie uźry!… Alem ich wywiódł, ze nie dojedli… Ha! ha!

      64

      I poszedł na dół ścieżyną ku kościołowi.

      65

      A oni wszystkie rządki przeszli i nie zdołali znaleść śladu raci bydlęcych, z powodu których mogliby zacząć bitkę ze sąsiadem.

      66

      Źli powrócili do izby i poczęli się na nowo żreć pomiędzy sobą, sując se w oczy po kopie djabłów i więcej…

      67

      Tak bywa dziś i każdego dnia…

      15 zł

      tyle kosztują 2 minuty nagrania audiobooka

      35 zł

      tyle kosztuje redakcja jednego krótkiego wiersza

      55 zł

      tyle kosztuje przetłumaczenie 1 strony z jęz. angielskiego na jęz. polski

      200 zł

      tyle kosztuje redakcja 20 stron książki

      500 zł

      Dziękujemy za Twoje wsparcie! Uzyskujesz roczny dostęp do przedpremierowych publikacji.

      20 zł /mies.

      Dziękujemy, że jesteś z nami!

      35 zł /mies.

      W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na opłacenie jednego miesiąca utrzymania serwera, na którym udostępniamy lektury szkolne.

      55 zł /mies.

      W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na nagranie audiobooka, np. z baśnią Andersena lub innego o podobnej długości.

      100 zł /mies.

      W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na zredagowanie i publikację książki o długości 150 stron.

      Bezpieczne płatności zapewniają: PayU Visa MasterCard PayPal

      Dane do przelewu tradycyjnego:

      nazwa odbiorcy

      Fundacja Wolne Lektury

      adres odbiorcy

      ul. Marszałkowska 84/92 lok. 125, 00-514 Warszawa

      numer konta

      75 1090 2851 0000 0001 4324 3317

      tytuł przelewu

      Darowizna na Wolne Lektury + twoja nazwa użytkownika lub e-mail

      wpłaty w EUR

      PL88 1090 2851 0000 0001 4324 3374

      Wpłaty w USD

      PL82 1090 2851 0000 0001 4324 3385

      SWIFT

      WBKPPLPP

      x
      Skopiuj link Skopiuj cytat
      Zakładka Istniejąca zakładka Notka
      Słuchaj od tego miejsca