Spis treści
PłanetyWilija
1W chałupie Błażeja Szczypty panuje jakiś świąteczny nastrój. Wprawdzie nic się tu nie zmieniło od wczoraj; te same czarne, odymione ściany, te same sprzęty w izbie, nawet może więcej śmiecia leży na glinianej podłodze, ale widać z powszechnej „uwijacki”, z radosnego oczekiwania, malującego się na wynędzniałych twarzach dzieci, że ma nastąpić jakaś ważna chwila, jakieś wielkie święto… I te widoczne, zapowiednie znaki robią ten dzień niepowszednim, różnym od szarych dni całego roku. To dzień wilji Bożego Narodzenia…
2Wiedzą już o tem i dzieci, bo im wczoraj matka zapowiedziała wyraźnie:
3— Pamiętajcież se dobrze, żeby mi jutro żadne na karę nie zasłużyło!… Bo jak na wilię dostanie bicie, to je bez caluteńki rok to samo czeka…
4A ojciec przybaczył im jeszcze dziś rano napomnienie matki, gdy wychodząc z ciupagą uciąć podłaźniczkę, popatrzał na nie z napół surowym uśmiechem i rzekł od progu:
5— Nie dokazujcie, ino słuchajcie mamy, bo „na wiliją — dzieci biją”…
6Tereska nie potrzebowała napomnienia; miała już piętnaście lat i właśnie pomagała matusi w zarabianiu ciasta z jęczmiennej mąki, ale średni Wojtuś, a zwłaszcza najmłodszy Józuś, który w izbie robił hałas za dziesięciu — ci dwaj zbereźnicy, gdyby nie zapowiedź całorocznej kary, nie siedzieliby tak spokojnie w kącie…
7— Tereś! — zwróciła się matka do dziewczyny, która z zagiętymi po łokcie rękawami lnianej koszuli mięszała ciasto na nieckach — umyj se ręce i zabier się do innej roboty. Ja to już sama skończę. Przynieś karpiele z piwnicy, obier je, a potem przygotuj grzyby i kapustę…
8— Dyć jeszcze czas… — zauważyła Terenia, nie chcąc przerywać miłej roboty. Lubiła patrzeć, jak się jej ciasto wymykało z pod drobnych paluszków.
9— Nie czas, nie, bo wieczór na ramieniu. Kież się uwarzy?… A groch trza długo gotować, coby uwrzał…
10Tereska, rada nie rada, musiała słuchać. Wyjęła leniwie ręce, opłukała w ciepłej wodzie, odwinęła rękawy i przeszła z koszykiem do piwnicy.
11Matka tymczasem wymiesiła do reszty ciasto, zarobiła drożdże i ustawiła niecki na piecu.
12— W cieple może się prędzej ruszy… — szepnęła do siebie i zabrała się do gniecenia bryndzy na szerokiej misce, lejąc mleko słodkie i bijąc pół kopy jaj.
13Dwaj chłopcy przybliżyli się ku niej.
14— Mamusiu, co to będzie? — zapytał nieśmiało młodszy.
15 16 17— Dziś póst… nie wiesz o tem? Wilija…
18— To nic nie będziemy jeść, bo mama powiedziała Teresie, że dopiero na wieczór ugotuje…
19— Na wiliją… — oświadczyła matka.
20— To dopiero wieczór wilija?… — pytał żałośnie młodszy.
21— Cały dzień wilija, ale się dopiero na wieczór je…
22— Na wieczór!… — szepnęli smutno obydwa i spojrzeli ku garnkom, stojącym rzędem na nalepie.
23Niezadługo wróciła Tereska i jęła się łupienia kartofli. Matka pokończyła swoje, zapaliła w piecu i szła robota po robocie, raźno, wartko… W dymnej izbie wisiało oczekiwanie rok niewidzianej wilji…
24Niebawem i Błażej wrócił z podłaźnicką. Zmarzł jak sęk, bił kerpcami o ziemię i pchał się ku piecowi…
25 26— Cit!… — pogroziła mu żona — wilija dzień święty… Nie obrażaj Boga i ku piecowi się nie pchaj, boś nie piecuch!… Jeszcze mi do ciasta naprószysz. W izbie nie umarzniesz…
27Błażej, zbity z tropu, łypnął oczami, jeszcze raz kerpcem jęknął o ziemię i pognał do stajni, wrzucić wołom garść siana. O woły dbał, jak każdy chłop, który im ma co dawać…
28— Tereska! — zbaczyła se matka — leć no za ojcem, niech zruci drobnego siana…
29— Na stół! Prawda! — klasnęło w dłonie dziewczę i pobiegło za ojcem na boisko.
30Matka przykładała drew do pieca. Dym walił się na izbę i sięgał prawie do samej ziemi. Dusiła się kobiecina, raz po raz wycierała oczy fartuchem i uparcie nie odstępowała nalepy…
31— Dyć się przecie musi przewalić… — powtarzała głośno.
32— Mamo! szczypie! dym!… — wołoł Józuś.
33— To idź do izdebki… czemu tu siedzisz?…
34Wojtuś pociągnął braciszka, rzucili się strzałą przez sień, drzwi tylko do izdebki zaskrzypiały… Dym pchał się otwartemi na oścież drzwiami, ale z izby nie ustępował. Wszędzie go było pełno.
35— Niech będzie pochwalony!… — rozległo się w sieni.
36— Na wieki wieków!… — wypadło od nalepy. Błażejowa przetarła lepiej oczy, nachylając się, by dojrzeć, kto tam taki…
37Na progu zarysowała się ciemno, jak we mgle, chuda postać.
38— A, to ty, Jagnieś!… Pójdź-że dalej, ale tu dym…
39— A tam mróz, sto razy gorszy od dymu… — odpowiedziała zgrzytliwie i przypadła do nóg gospodyni. — O, moja gosposiczko!…
40— Nie schylaj się, nie… Skądże idziesz?
41— Pytajcie się, kaj idę… bo sama nie wiem. U ludzi wilija, a u mnie zawdy póst…
42— No, siądźno, siądź, nie narzekaj — mówiła łagodnie gospodyni. — Zostaniesz na wiliję u nas. Nie dużo nas, to się zmieścisz…
43— O, moja gosposiczko!… — drugi raz przypadła do nóg Błażejowej. Nie miała słów podzięki. Ona, biedna komornica, raz będzie na „porządnej wilji”, w cieple, przy pełnych miskach… Zdumiona nieoczekiwanem szczęściem, siadła nieśmiało na ławie.
44— Cóż ta u ludzi słychać? — spytała po małej chwili gospodyni.
45Jagnieszka nie odpowiadała, rozbierając w myśli zaprosiny, nie dowierzając jeszcze… Gospodyni powtórzyła zapytanie.
46— U ludzi? u ludzi, pytacie?… Jak zwyczajnie na wilję — każdy ciągnie do chałupy i znosi, co może… Jasiek z Brzegu kupił worek mąki od żyda…
47 48— Co mieli, to zjedli na jadwencie. Ho! nie każdy to ma swoje, nie każdy…
49— No i pomyślijcie, kaj ta do przednowku, a już kupują…
50— La biednych cały rok przednowek.
51— Dyć tak, nie inaczej… — zadumała się gospodyni, patrząc z założonemi rękami w trzaskający ogień. Myślała o przyszłości, o dzieciach swoich… „Dziś jeszcze mają… ale potem, za jakiś czas… czy się obejdą na wiliję o swojem? Czy ich bieda nie zmusi kupować — i za co?…”
52— Rusza się… rusza!… — wołał wesoło mały Józuś, który już wpadł z izdebki i wskazywał rozwartemi palcami na niecki. Jagnieszka podniosła się z ławy.
53— Bez uroku! piekne ciasto. Będą się kołacze darzyć…
54— Oh, już czas! a ja się zagadała… — karciła się gospodyni. Zdjęła z pieca niecki i przyklepywała dłonią ciasto, które wypychały na boki żywe drożdże.
55Błażej wszedł do izby, a za nim wbiegła Teresa, niosąc na narączku drobne siano.
56— Cóż tak siedzicie? — zburczała ich gospodyni. — Tereś! Bój się Boga, to już dawno z połednia, a jeszcze ci nic nie wre… Kładź-że drewna na ogień i gotuj co tchu! Siano podścielisz na dość czasu…
57Komornica schyliła się z bojaźnią do kolan gazdy, pytając nieśmiało, czy nie będzie markotno, że ją gaździna zatrzymała na wiliją… Chłop się rozśmiał dobrodusznie. Więc, bardzo rada, pozwijała się w kłębek i siedziała odtąd cicho w kącie, pragnąc jak najmniej miejsca zajmować…
58Tereska zwinęła się koło nalepy, podnieciła ogień. Z garnków buchała para na izbę, z której już dym ustąpił drzwiami i okiennicą na górę… Matka rozklaskiwała placki, kładła na nie bryndzę i sadzała do pieca, żegnając je krzyżem, by się lepiej darzyły… Kołacze rumieniły się w piecowym warze, rosły, a dzieci miały z tego okrutną uciechę, tylko, że o mało się im bicia nie dostało, bo podłaziły matce pod łopatę, na której wsadzała placki.
59Błażej zaś „śwarniał się” po izbie tu i tam. Bydłu polanie przyniósł, podłaźniczkę obcinał, ale i głód mu ściskał wnętrzności, bo często zazierał do garnków, rychło się uwarzy…
60Mroczyło się powoli… Nadchodził wilijny wieczór. Czuć go już było w podnieconej gorączce oczekiwania, malującego się na zgłodniałych twarzach. Nie dziwota — od rana nic nie jedli, żeby na wiliję módz więcej przełknąć i bardziej się ucieszyć…
61Matka już powsadzała placki, zatkała piec i zajęła się przystrojeniem wieczerzy…
62Cztery duże miski stały na skrzyni. Rozmaite „warzywo” z garnków wypełniło je po brzegi.
63Podczas, gdy się jedzenie chłódziło, zaścielono w izdebce stół drobnem sianem i przykryto lnianą paruchą.
64Wszyscy przeszli do izdebki i poklękli na ziemi…
65— „Pobłogosław, Panie, te dary…” — mówił z przejęciem Błażej, a inni powtarzali za nim…
66Tylko mały Józuś nie uczuwał tego nastroju religijnego, pierwszy wygramolił się za stół na ławę i wybrał swoją łyżkę, a w czasie modlitwy zjadł dwa opłatki, rozważnie pominąwszy leżący przed sobą, bo wiedział, że ten mu i tak nie ucieknie…
67Z przejęciem tej ważnej chwili obsiedli stół, a gdy gospodyni pownosiła miski i zajęła swe miejsce, poczęli się łamać opłatkiem… Łamali się naprzemian wszyscy, po dwa, po trzy razy. Dzieci chichotały głośno, komornica łzy miała w oczach; powaga chwili rysowała się w twarzy Błażeja i żony jego… Ręka mu drżała, gdy jej podawał opłatek…
68— Niech Pan Bóg dobry pozwoli dożyć… doczekać drugiej wiliji w szczęściu… zgodzie — pocałował krucze włosy żony. Komornica się nażyczyć nie mogła obojgu, że ją tak przygarnęli…
69Wesołość powróciła, gdy matka podała pierwszą miskę. Rzucili się zgłodniali i wyławiali drewnianemi łyżkam okrągły groch w brunatnej wodzie… Potem szła kapusta z grochem i suszonemi grzybami, polewka śliwowa z ziemniakami, na ostatku karpiele ze słodkiem mlekiem…
70Dwie miski wypróżnili z kretesem, na trzeciej zostało na dnie mało co, na ostatniej najwięcej…
71Najedli się do syta, jak w żadnym dniu całego roku — i to była ich „wilija”…
72Matka pozlewała resztę jadła bydłu na polanie.
73— Przecie i ono czuje, że dziś o północy zjawi się Zbawiciel światu — mówił Błażej. — Niech zje, niech i ono ma wiliję, jak się patrzy…
74Po wieczerzy, ojciec wniósł podłaźniczkę do izdebki, siadł przy stole i począł wycinać nożyczkami kółka z opłatków kolorowych. Dzieci przysunęły się ku niemu, zapatrzone, szczęśliwe, jak nigdy…
75Gdy gospodyni wyjęła upieczone kołacze i wyniosła na chłód, a Tereska skończyła odbywać się z bydłem — wszyscy znaleźli się razem w ciepłej izbie, gwarząc wesoło i ubierając podłaźniczkę…
76I wieczór prędko zleciał. Przed północkiem wpadł Wojtek z Doliny, zmarznięty, jak kołek, nie mogąc nawet palców rozprościć, w których dzierżył zadymioną latarkę…
77 78 79 80Tańczył po izbie, by się jako rozgrzać, a tymczasem Błażejowa z Tereską wdziewały łachy. Błażej się obuwał i pchał ociepki słomy do kerpców, bo mróz nie śpasuje…
81Wnetki się zebrali i poszli razem na jutrznię. W chaupie została komornica z dwojgiem dzieci, uszczęśliwiona, że posiedzi w cieple po takiej uczcie; miała jednak niemało kłopotu z Józusiem, który nie mógł usnąć i wrzeszczał co chwila, że mu „wilija siedzi w brzusku i gniecie”…