Spis treści
Informacja o dokonanych zmianach w całym tomie nowel.
Fleksja: tem -> tym; było to niemożliwem -> (…) niemożliwe; okazało się niewykonalnem -> (…) niewykonalne; zstępywał -> zstępował; obejrzyć -> obejrzeć, podejrzywać -> podejrzewać; zatrzasło -> zatrzasnęło; przyjmcie -> przyjmijcie; zrozumią-> zrozumieją; dolata -> dolatuje; jękła -> jęknęła. Składnia: oczy śledzące form znanych, czy prawdopodobnych -> oczy śledzące formy znany czy prawdopodobne; włosy mu stanęły dębem -> (…) dęba.
Ubezdźwięcznienia: poblizkim -> pobliskim; zczerniałe -> sczerniałe; biedz -> biec, strzedz -> strzec.
Pisownia joty: waryatkę -> wariatkę, satysfakcyi -> satysfakcji; hypnozie -> hipnozie; kwestyj -> kwestii.
Pisownia łączna i rozdzielna: zwolna -> z wolna; radabym -> rada bym, powiedzno -> powiedz no, nie prawda -> nieprawda; ponademną -> ponad mną.
Pisownia wielką/małą literą: „Myślę tak: Czy my kiedyś (…)” -> „Myślę tak: czy my kiedyś (…)” itp.; żydek -> Żydek.
Inne zmiany ortografii: syllogizm -> sylogizm, kollegium -> kolegium; znaleść -> znaleźć; psztyczek -> prztyczek; gdziesz -> gdzież; Acha -> Aha; muszkułom -> muskułom; parya -> parias; frendzle -> frędzle.
Nie zastosowano ściśle standardów opracowania redakcyjnego WL w zakresie zapisu w cudzysłowie przemyśleń postaci - w niektórych nowelach niniejszego tomu przemyślenia celowo przeplatają się z narracją, która zatraca swoją obiektywność.
II. Błędy źródła: Od początku świata stało się po raz pierwszy -> Od początku świata stało się to (…); Szaleńswem -> Szaleństwem; Nieśmietelność -> Nieśmiertelność; zdziwony -> zdziwiony; Jest dwa do wyboru -> Są dwa (…); społeczeńtwo -> społeczeństwo.
TropyCel
1— Nie widzę powodów zapuszczania się w badanie początków i celu naszego bytu! — mówiła do swej sąsiadki drobina bromku srebra, tkwiąca w żelatynie płyty fotograficznej. — Świat jest to ogromna, bliżej niezbadana płaszczyzna, sięgająca na wszystkie strony w „CZARNY PAPIER”, czyli nieskończoność, a każda z nas ma stałe swoje miejsce od wieków wyznaczone przez„WIELKĄ CIEMNOŚĆ”, jedyną, dobroczynną, niepodzielną i ostateczną przyczynę wszystkiego, co istnieje. Istnieją zaś tylko dwie rzeczy na świecie: my i żelatyna. Ta ostatnia jest stworzona dla nas. Oto wszystko, co wiedzieć można… reszta jest głupstwem.
2— A jednak przypuścić możemy, że był czas, kiedy zgoła inaczej działo się pod CZARNYM PAPIEREM… mógł istnieć czas, kiedy…
3 4— Kiedy nie było nawet samego CZARNEGO PAPIERU!
5 6— Być może, iż nawet nasz stan obecny, wytworzony przez WIELKĄ CIEMNOŚĆ, nie jest odwiecznym i jedynym, a także nie jest ostatecznym i definitywnym… być może, że przedtem… niezmiernie dawno, w toniach przedwieczności istniało coś całkiem innego… coś..
7Zamilkła, nie śmiejąc dalej snuć przypuszczeń, pewna zresztą, że nie znajdzie zrozumienia u sąsiadki.
8 9Ortodoksyjna interlokutorka, nie mogąc się odwrócić od buntowniczki, ni oddalić, zamilkła na znak wzgardy. Złorzeczyła w ciszy WIELKIEJ CIEMNOŚCI za to, że umieściła ją obok tej wariatki, na całą wieczność skazała na to okropne sąsiedztwo i pozbawiła rozkoszy harmonijnego, spokojnego życia pośród równych sobie pojęciami i charakterem.
10Z nieznanych źródeł zrodzone, nie wiadomo jak i przez kogo dalej snute, plątały się wśród statecznego zbiorowiska drobin, istot jednakich z pozoru, rządzących się absolutną oczywistością i nietykalną uznających równość, niejasne, mgliste legendy o rzeczach nadzwyczajnych, przekraczających rozum, niepodległych prawom normalnego spostrzeżenia… słowem głupstwa!
11Obraz świata, BógLegendy owe, nazywane przez niektórych „wspomnieniami”, mówiły o początku PŁYTY i jej stopniowych przemianach, zanim wraz z istotami na niej osiadłymi stała się tym, czym była obecnie. Niby wątłe cienie snuły się klechdy o słodkim, czerwonym, łagodnym spojrzeniu innego boga, boga, który istniał dawno, dawno, przed narodzeniem WIELKIEJ CIEMNOŚCI, który wisiał wysoko w przeraźnej dali, kędyś poza dzisiejszą nieskończonością i mówiły, że to on, ten bóg jest stwórcą PŁYTY i wszystkiego co się na niej znajduje. W on czas, WIELKA CIEMNOŚĆ nie istniała jeszcze w obecnej swej formie, kształtowała się dopiero. Władał zaś dobroczynny, niepojęty i słodki bóg: CZERWONA LAMPA. Ale z biegiem czasu zaszły zmiany. WIELKA CIEMNOŚĆ rozrósłszy się niezmiernie, z potężnym szumem, dnia jednego oblała świat i w jej czarnych falach zatonęło dobroczynne bóstwo. Na znak tego zwycięstwa ciemności, legł na świecie potężny demon CZARNY PAPIER i nastąpiwszy potężną swą stopą na zdrętwiałą ze strachu płytę, rozkazał nazywać siebie Nieskończonością. Był to jakby wielkorządca nowego boga, absolutny, jedyny i nieodpowiedzialny tyran. Oznaczył granice istnienia i zakazawszy myśleć o czymkolwiek poza sobą, zabiwszy wszelaką możność badania… obojętny na urągliwe pogwary i chybotliwe marzenia, legł spoczywać na zdobytym świecie. I zdawało się, że odpoczynek ten trwać będzie wiekuiście.
12Gdzieś ponad nim, o czym wiedzieć jeszcze pozwalała wiedza urzędowa, w niepewnej dali, trwała WIELKA CIEMNOŚĆ, przyczyna wszechrzeczy, jako taka jedyna, odwieczna, niepodzielna i wyłączna. Zaś idea boga czerwonookiego nikła z wolna, jawiąc się już teraz tylko w marzeniach.
13 14Ale nikt ich nie chciał słuchać.
15Wiekowe doświadczenie przeczyło wszelkim zmianom i przemawiało silniej do umysłów. Było faktem. Narzucało się jako prawo natury, przez samo swe istnienie udowodnione.
16Zezłoszczona sąsiadka marzycielki, rozpowiedziawszy pobliskim o przypadłościach mózgowych biedaczki, rozpędziła się tak w elokwencji, że zapominając o zaprzysiężonej pogardzie, przerwała milczenie:
17— Zaprawdę moja droga, mówi mi głos wewnętrzny, że ty właściwie nie należysz do naszego zbiorowiska. Ty, wprost myślę, dostałaś się do nas tylko przypadkiem. Tak! Tak! Widzę to jasno! Spadłaś tu do nas z innego świata (o ile są światy inne). Ha, ha, ha! Bardzo być może, że gdzieś w przestrzeniach, pod samym CZARNYM PAPIEREM wiszą zwariowane drobiny, przez Opatrzność wykluczone z życia, dla dobra naszej płyty. Niezawodnie spadłaś stamtąd i utkwiłaś pośrodku nas! Nie wiem tylko, czemu cię złośliwy przypadek rzucił właśnie koło mnie. Prawdziwe nieszczęście!
18Zgromiona milczała długo. Wreszcie zaczęła z cicha:
19— Nie gniewaj się, moja droga! Wybacz, że cię może nudzę. Ale rada bym zapytać jeszcze o jedno. Tylko o jedno!
20— Mów! — odsapnęła zapytana, rada, że ją proszą o pouczenie. Uczyć to bardzo przyjemnie, to pochlebia.
21— Powiedz mi, jaki tedy cel naszego istnienia?
22 23— Tak. Taki rozumny sens życia. Wszystko wkoło ma cel. Tedy[1] jaki jest nasz cel?
24Zaległa cisza. Wreszcie powiedziała nauczycielka:
25— Muszę uchylić to pytanie. Znam tylko samo życie. Wszystko, co ma cel, ma ten cel dla życia. Jeżeli zaś samo życie ma cel jaki, to celem tym jest tylko ono samo. Zrozumiałaś?
26 27— Spodziewałem się tego. Nie znasz filozofii.
28— Myślę tak: czy my kiedyś staniemy się czymś wyższym i czy żyjemy po to, aby się kiedyś tym stać?
29— To nie jest żadna filozofia, moja droga! To się nazywa „circulus vitiosus”! Rozumiesz? To jest błędny sylogizm, czyli, inaczej mówiąc, głupstwo! To nawet nie jest żadna kwestia, bo taka kwestia w ogóle nie istnieje. Czymś wyższym? Phi! Najwyższym, poznawalnym jest CZARNY PAPIER… Czymś wyższym? No powiedz no mi moja droga, jak sobie wyobrażasz to „wyższe”? Czym chciałabyś zostać? Powiedz, a śmiało, mam trochę czasu zbędnego! Milczysz?… Jeszcze milczysz… Czyżbyś nie miała do mnie zaufania?
30 31Po chwili dopiero ozwała się pytająca:
32— To prawda. Nie jestem w stanie określić formy bytu innej jak nasza. Ale czemuż ja to czuję? Dlaczego tęsknię? Czy tęsknić można za absurdalnym, za niemożliwym. Czuję…
33— Oczywiście! I ja też czuję… — przyznała mentorka.
34— Naprawdę! A co? — spytała rozkosznie zdziwiona.
35— Czuję, że mi bardzo dobrze w żelatynie! — Wygrawszy sprawę, sapnęła z ukontentowania, a na jej powierzchni pojawiło się coś niby uśmiech satysfakcji. Tak samo sądził ogół.
36Niewidzialna WIELKA CIEMNOŚĆ i najwyższe z poznawalnych CZARNY PAPIER, oto wszystko. Marzenia i przeczucia… oto nic.
37— Czyż to prawda, że jestem wariatką? — pytała się samej siebie nieszczęsna drobina bromku srebra. — Czyż rzeczywiście wszyscy, na całej PŁYCIE myślą tak, jak to słyszałam, a tylko ja jedna… tylko ja jedna… Tak, tak… to jasne…
38Rozpaczliwym spojrzeniem objęła swe otoczenie. Wokół, jak okiem sięgnąć, same przysadkowate, wtopione po szyję w rogowatą masę drobiny zezowały ku niej złośliwie.
39„Tak, tak… nie ma wątpliwości… ona ma rację, one wszystkie mają rację!” — krzyknęło jej w sercu.
40„A może jest ktoś? — myślała. — Może tak samo jak ja cierpi druga dusza… może ich jest dużo…”
41To byłoby ocaleniem! Może są… Są na pewno! Tylko daleko niezawodnie, ogromnie daleko, gdzieś poza tą gęstwą wrogów… Są może opodal… coś mi mówi, że są bardzo blisko! Ale to wszystko jedno. Czy są blisko, czy daleko, są zawsze poza sferą porozumienia… czyli… nie ma ich wcale!
42I znowu niepodobna znaleźć wyjścia. Znowu staje się wobec klęski.
43 44Wszyscy wkoło mierzyli go poczuciem dobra i zadowolenia, ona jedna gorączką niepokoju i rozpaczy.
45Aż pewnego dnia stało się coś strasznego.
46 47Drobiny od razu pogłuchły, a tu i ówdzie odezwały się głosy:
48— Legenda! Legenda! Wspomnijcie legendę!
49Marzycielka nasza ożyła na nowo i w tym chaosie i przerażeniu ogólnym ona jedna powitała radosną nadzieją groźną katastrofę, siląc się przy tym na dojrzenie owych drobin pokrewnych, skrytych gdzieś wśród ciżby obcych, chociaż tak bliskich. Ale daremnie. Nie ujrzała ich wcale.
50 51Szum zrazu lekki wzmagał się ustawicznie. Płyta poczęła się chwiać, jak gdyby wichr uniósł ją na niezmierny, wzburzony ocean. Moce jakieś szarpały CZARNYM PAPIEREM, który kłębił się i wił, jakby walczył z potężnym wrogiem.
52Konwulsyjne wstrząśnienia uczuli wszyscy. Powstała panika, a tym straszniejszą była, że wszystko tkwiło na swoim miejscu, omdlałe jeno[2], na poły martwe.
53Nikt nie dziwił się, choć działy się rzeczy niesłychane, nikt się nie dziwił, choć padło w niwecz odwieczne prawo.
54 55Tylko nasza marzycielka pobladłymi ze strachu usty[3] szeptała:
56— Legenda! Legenda! Wspomnijcie legendę!
57 58Nagle, pośród największego szamotania, stała się rzecz niepojęta.
59Oto nastała cisza. Cisza absolutna, niemal zgodna z prawem odwiecznym, a wśród tej ciszy, powoli, bezgłośnie rozwarły się niebiosy i oczom zdrętwiałych z przerażenia ukazało się Bóstwo:
60 61Świat opłynął nagle falą krwi. Zatonął w czerwieni. A czerwień ta słodka była i łagodna. Pieściła pochwycone w topiel drobiny. Całowała je jak matka… i zdawało się, że mówi: „Nie bójcie się! Nie bójcie! Jam jest światłość miłosierdzia. Nie bójcie się!”.
62
Obraz świata, ReligiaDługo trwało, nim się ustalił nowy porządek rzeczy.
63A jednak tak się wreszcie stało.
64I dziwne. Teraz nikt się nie dziwił cudowi, od kiedy narzucił się jako prawo. Katastrofa nabrała wyglądu konieczności, co więcej to, co ongiś potępiano jako marzenie i herezję, teraz posłużyło do ugruntowania nowego światopoglądu. Przyznano, iż poeci i marzyciele wieku minionego mieli niejasne, prorocze przeczucie tego, co nastąpi. Czy było to proroctwem, czy tylko wspomnieniem… O to spierano się długo, aż wreszcie ogłoszono następującą: „Prawdę o istotnych właściwościach świata i jego początku”.
651. Świat widomy, czyli PŁYTA, jest to wielka, niezmierzona płaszczyzna, która zaczęła swe istnienie w czasie, ale końca mieć nie będzie.
662. Świat widomy, czyli PŁYTA, stworzonym został w czasie przez Bóstwo najwyższe CZERWONĄ LAMPĘ i oddanym został w opiekę Bóstwu drugorzędnemu, WIELKIEJ CIEMNOŚCI. Bóstwo to jest emanacją pierwszego i pozornie tylko z nim sprzeczne, w istocie zaś substancjonalnie identyczne, choć różniące się funkcjonalnie. WIELKA CIEMNOŚĆ wyłoniła z siebie, materialniejsze już o wiele, bóstwo trzeciorzędne, CZARNY PAPIER, którego emanacją, jeszcze bardziej grubą i materialną jest żelatyna, która dała życie drobinom bromku srebra.
673. Na PŁYCIE nic się nie zmienia, wszystko trwa wiecznie, natomiast bóstwa objawiają się przez zmiany, czyli LUNACJE.
684. CZERWONA LAMPA nawiedza stworzenie, darząc je światłem, pozwalając im spozierać w oblicze swoje i darząc rozlicznymi dary.
695. Od zachowania się drobin zależą zjawiania się bóstwa przedwiecznego i dzieje samejże PŁYTY. Tak to same stworzenia są twórcami swego losu i w tych granicach cieszą się posiadaniem wolnej woli.
706. Ideałem doskonałości jest stan, w którym wszystkie drobiny zasługiwałyby na ciągłe oglądanie twarzy CZERWONEJ LAMPY. Stan taki nastąpi i wówczas bóstwa drugorzędne znikną, jako już niepotrzebne. Spalą się w płomieniu CZERWONEJ LAMPY i z nią na wieki zjednoczą.
717. Dojście do tego stanu jest celem świata. Tedy celem tego życia jest dojście do życia wyższego, wydostanie się z kręgu ciemności, dziś panującej, w kręg światła, który jest zarazem stanem definitywnym, ostatecznym i niezmiennym.
728. Drogą do tego celu jest wiara, posłuszeństwo i modlitwa.
739. Nad wykonaniem praktycznym i nienaruszalnością tej prawdy czuwa kolegium kapłańskie.
74Podpisano: MARZYCIELKA, przewodnicząca
75
Niedługo po ogłoszeniu „Prawdy o istotnych celach i początku świata” znikło bóstwo i WIELKA CIEMNOŚĆ znowu roztoczyła swe panowanie.
76Ale prawdy raz powstałe nie znikły wraz ze światłem. Pozostały jako jego abstrakcyjny odblask, jako dobra nowina.
77Tryumf Marzycielki był niezmierny, cześć i szacunek, jakimi ją otoczono, niewypowiedziane.
78Dzięki to jej bowiem, dzięki jej tęsknocie, dzięki jej wierze, PŁYTA otrzymała rozumowane prawo moralne, skończył się okres mętnego i płytkiego materializmu, świat cały przejrzał i poznał swój cel ostateczny.
79Otrzymała tytuł: „Dobroczyńcy świata”.
80 81Wszystkie drobiny marzyły teraz o tym, by się dostać w jej pobliże. Ale to było niemożliwe.
82Sąsiadka usilnie się starała paść jej do nóg, ale i to okazało się niewykonalne.
83Poprzestała tedy na tym, że marzyła bez przerwy, by się jej przypodobać.
84Niestety, jej marzenie, jako iż nie była zbytnio lotną, wrychle przybrało postać narzekania.
85— O jakże to dawno — jęczała — jakże dawno zniknęło światło! Czyliż już nigdy WIELKA CIEMNOŚĆ nie rozwinie swych opon?
86— Nie szemraj! — nakazywała jej Marzycielka.
87I wskazywała na wieki długie, wieki legendarnej wiary w bóstwo, jakie przetrwał świat od chwili pierwszej zjawy.
88— Nie szemraj! — nauczała ją. — Trwaj w tęsknocie!
89— Ach! Znowu zeschła ta żelatyna na kamień, tak, że ani wytrwać dłużej!
90— Strzeż się! — upominała już surowiej. — Opóźniasz światłość sobie i innym! Módl się!
91— Ach! Modlę się, ale CZERWONA LAMPA widać nie słucha moich modłów!
92— Modlitwa twoja pełna jest niecierpliwości! Takich błagań nie słucha bóstwo jedyne, nieogarnione, wyłączne, prócz którego nic nie ma na świecie, a którego formą jest wszystko, co istnieje…
93Nie mogła domówić swych słów do końca.
94 95Oto nagle, niespodzianie, bez szumu i wstrząśnienia, rozdarła się czarna opona WIELKIEJ CIEMNOŚCI i na świat spadł… piorun!
96 97 98Nagła, a niewypowiedzianie piękna.
99Rozpękł się byt, zawaliło życie.
100A przez zgliszcza wionęła wizja bezkształtna, niewyobrażalna.
101Wizja życia innego, życia, którym żyć nie sposób. Życia-śmierci.
102Spadła na świat NICOŚĆ, będąca wszystkim!
103Stało się Niezapamiętalne! Niemożliwe!
104Przyszło skądś, gdzie przed sekundą żył Bóg.
105 106Padł trupem i został pochłonięty.
107 108Było znów czarno, tak czarno, że nie widać było WIELKIEJ CIEMNOŚCI.
109Zdawało się, że to jej zwęglone zwłoki wiszą w szmatach ponad światem.
110A wokół cisza… cisza… martwota niezmierna.
111Cisza, co trwać nie przestanie, bo jest sam trupem, cisza próżna, nie zawierająca nawet wspomnień, bo TO wszystkie przeraziło.
112113
Tak się wydawało wszystkim drobinom na płycie.
114 115Gdy przeminęło pierwsze osłupienie i poczęto się rozglądać wkoło, nastąpiło nowe zdziwienie i nowe, lepiej już uświadomione przerażenie.
116Marzycielka, przewodnicząca kolegium kapłańskiego zagadnęła sąsiadkę i nie otrzymała odpowiedzi. Zdziwiona, że gadatliwa ta osoba nagle zaniemiała[4], obejrzała ją dokładnie i… omal nie zemdlała sama ze strachu.
117 118Tkwiła dalej na swoim miejscu i z pozoru nie zmieniła się wcale. Ale ustało w niej nagle coś, czego określić nie sposób, czego wypowiedzieć nie można. Jednym słowem, zmarła.
119Od początku świata stało się to po raz pierwszy.
120Właśnie jej się to przydarzyło.
121 122 123W jednym miejscu zmartwiała cała grupa drobin, w innym wszystkie ostały się żywe.
124Tam TO uśmierciło kilka tylko, gdzie indziej wielka przestrzeń usiana była zmarłymi.
125Śmierć, Zło, Koniec świataStał się nowy, niepojęty cud.
126 127I to śmierć dziwna, fantastyczna, bezprawa[5] i bezcelowo okrutna.
128Ustalone, wyrozumowane, zgodne z rzeczywistością prawa życia i wynikające z nich prawa moralne w puch rozbił jakiś piorun, jakieś ZŁO, działające bez sensu, bez celu, dzikie i nieobliczalne.
129ZŁO ostateczne, wszechpotężne, a bezrozumne.
130ZŁO, którego żywiołem chaos, a skutkiem rozpacz niema, bezbronna i sama w sobie nierozumna.
131Nie warto już było żyć, ani myśleć, nie warto już budować żadnych wartości logicznych, ani etycznych, nie warto się modlić, ani kląć, cieszyć się, ni smucić.
132 133 134 135 136Czy było w tym coś możliwego do poznania?
137Ale było w tym jednocześnie wszystko, bo kładło, bo kłaść mogło kres wszystkiemu.
138Ale czy wedle woli jakiejś… czy wedle przypadku…
139Pewne stało się tylko jedno: CZERWONA LAMPA ZMARŁA.
140CZERWONA LAMPA, Bóstwo twórcze, rozumne, logiczne, miłosierdzie, źródło prawa, emanujące bóstwa inne, wykonawców prawa, zawiadowców szczęścia i zbawienia…
141 142 143Szaleństwo siadło na tronie Boga.
144 145
Zaczęły się szybkie zmiany, których już nawet notować w świadomości nie mogły skazane na zagładę drobiny bromku srebra.
146 147Wszystko, z trudem przez wieki ustalone, wypłakane łzami tęsknoty, wyżebrane modłami długich nocy oczekiwań, wszystko podarło się w szmaty. Związki przyczynowe pękały. Coś, co dotąd było przyczyną, nagle stało się skutkiem.
148Co zmarło, żyło, natomiast żywe przestało istnieć.
149Miłosierne, mężne, stało się niemocne i jakby głupkowate…
150Nic dziwnego. Wszak rządziło szaleństwo.
151WIELKA CIEMNOŚĆ gdzieś się zapodziała.
152CZERWONA LAMPA wstała z martwych i zjawiła się po to, by z uśmiechem dobrotliwego idioty przyświecać męczarniom.
153ZŁO poraziło w niej bóstwo, pozostał uśmiech boski, pozostał łagodny, słodki blask…
154Jakby w masce swej własnej, dawnej twarzy, przeszedłszy krainę śmierci, wyszła znów wysoko, jakby na czyjś rozkaz, służalczo i spoglądała na rzeczy straszne, nie mrugnąwszy okiem. A działy się rzeczy przeraźliwe.
155Jakaś nowa moc zanurzyła świat, wraz z wszystkimi żywymi i umarłymi w otchłań oceanu, w toń niezgłębioną a przejrzystą.
156Odwieczne środowisko, w którym żyły drobiny, wzdęło się niezmiernie.
157Teraz wszyscy porażeni przez szaleństwo, poczęli czernieć, stawać się podobnymi do WIELKIEJ CIEMNOŚCI, jakby w zimnym tym morzu bez płomieni spalali się na węgiel.
158 159A żywi, półżywi ze strachu, poprzez toń przeźroczystą, patrzyli w twarz nieboszczyka-boga swego, w jego oko czerwone i obojętne. Spoglądali bez modlitwy i bez rozpaczy.
160 161Potem zaczął się koniec. Świat ginął w konwulsjach dziwacznych i dla samej nawet zagłady bezcelowych.
162Siła jakaś wyniosła płytę wysoko, przewróciła ją ku CZERWONEJ LAMPIE, zatrzymała na chwilę w tym położeniu, wreszcie zatopiła w inne morze, niewypowiedzianie zimne i mętne.
163Zali[6] chciało SZALEŃSTWO pokazać Bóstwu po raz ostatni ruiny?
164I po co? Bóstwo przecież przestało rozumieć. Marzycielka zamknęła oczy. Potem czuła, pogrążona w białych odmętach, że odrywa się od PŁYTY.
165Wokół niej fale odrywały kawały rodzimego podłoża wraz z żywymi.
166Martwi trzymali się mocno swego grobowca, jakby się z nim zrośli.
167Potem wraz z innymi spłynęła… uczuła, że miota nią coś z niezmierną siłą, uderzyła o skałę śliską i twardą niezmiernie i wreszcie… zatonęła.
168Zapadła w biel, nieprześwietloną nawet czerwonym światłem i doznała dziwnego wrażenia.
169Było to jakby rozstępowanie się ciała, rozkład, któremu przyświecała świadomość. Ale nikła i ona szybko, ginęła… wreszcie skończyło się wszystko.
170
Na świecie, zeżartym przez orkan SZALEŃSTWA, pozostały same tylko sczerniałe trupy. Chociaż szarpane zębem ZŁA, z uporem nieświadomym trzymały się powierzchni, szklistej teraz i niepodobnej do siebie. Leżały w bezładnych kupach, bez celu rozrzucone, jak je poraził piorun, to blisko siebie, to porozdzielane wielkimi przestrzeniami, to w cieńszych, to w grubszych warstwach… słowem w nieładzie bezrozumnym, nikomu na nic nieprzydatne, niezdolne już nawet odczuwać przeraźliwej jasności; na jaką je wyniesiono, niezdolne widzieć, że CZERWONA LAMPA błysnęła niedługo po śmierci Marzycielki po raz ostatni i zgasła na wieki.
171Czyż Bóstwo oprzytomniało wobec grozy zagłady istoty wybranej i skonało z żalu za tą, której tęsknota długa, bolesna i wytrwała sprawiła tyle dobrego?
172Zginęła Marzycielka, zginął jej świat i cel jego. I nie wiedziała, że na zeżartym Szaleństwem świecie stała się rzecz nowa. Powstał obraz istoty wyższej, a cel PŁYTY spełnił się dla niej.
173 174Istoty, której świat drobin bromku srebra nigdy nie widział i nie mógł widzieć.
175 176A jakież długie szeregi aniołów postępują drogą wiodącą z nizin pojęć człowieczych, do tronu BOGA.