Spis treści
TropyPociąg nadzwyczajny
1Tętniły sygnały. W czarnej nocy jarzyły się ślepia czerwone, zielone, żółte. Jasne trójkąty zwrotnic, plamy lamp i latarń nie oświecały niczego, jakby w zawoje, we mgły kłęby okryte. Majaczyły tu i ówdzie kawałki szyn, porudziałe od drzemiącej na nich poświaty, ale nie szły w głąb, przerywały się co chwila, w głębi zaś była niepewność, ruch chaotyczny i szerokie, czarne pole dla wszelkiego przypadku. W ciemności poruszały się nieokreślone postacie, pląsały cienie dziwne, zmienne, nieuchwytne, szemrały w rytm deszczu słowa, brzmiały rozkazy, nawoływania, a wszystko było niespokojne, niepewne, zachwiane w mocy swej przez mrok, mgłę i sieczenie kropel wody. Zdawało się, iż wszystko co ludzkie, co rozumem urządzone i przewidziane, co doświadczone w rozlicznych wypadkach i w warunkach światła i pogody, teraz skurczyło się, zmalało i tylko jeszcze sili się na ton pewności, na spokój i powagę, ale wszelaka gromkość i rozmach zatapia się w pomroce, staje bezsilną demonstracją, pozorem… niczym.
2Panował LOS. Właśnie przed chwilą objął służbę. Siedział niewyspany, spotniały u stolika i poruszał drżącą ręką papiery. Przed nim giął się w dziwnych ruchach młody człowiek. Naciągał pośpiesznie mundurowy płaszcz, jednocześnie recytując sprawozdanie:
3— Pan naczelnik spóźnił się nieco, przeto odebrałem z przestrzeni co trzeba… regularnie… tylko nadzwyczajny… ostre krzyżowanie z personką[1]… nic szczególnego… jakaś wycieczka… zatrzyma się… aha… tu nowe doniesienie na Gnoma… Rył, prosił… Zresztą najmocniej przepraszam… mam tu pożegnać siostrę… sługa najniższy… upadam do nóg Pana naczelnika dobrodzieja!
4Znikł w otworze drzwi, zanim zawiadowca mógł mu rzucić swe ospałe „Dziękuję!”. Zawiadowca potniał i trząsł się jednocześnie. Kołnierz munduru podstąpił w górę skutkiem siedzenia na niskim krześle. Dławił go. Lekki, ale nieznośny szum w głowie… drganie jakieś ogromnie przykre w całym ciele… od czasu do czasu strzyknięcie… ale nade wszystko ten straszny ruch w żołądku, ten dziwny ruch skądś z głębi trzewi… ku gardłu… uuuch! Ta fala kwaśna, gryząca, co niesie na siebie różne smaki… Drżał… ale poprzez wszystko słyszał jeszcze tętnienie dzwonka elektrycznego… Służba…
5Zwlókł się z krzesła, westchnął i skierował się ku drzwiom. Idąc, otulał się starannie płaszczem.
6Wkroczył w noc i począł się posuwać naprzód, nastawiając głowę pod prąd wiatru, który mu rzucał deszcz w oczy. Nie widział nic. Ledwie postąpił kilka kroków zatoczył się, z nagła potrącony.
7— Uważaj cymbale! — krzyknął za śpieszącą się postacią.
8— Sameś[2] cymbał! — usłyszał odpowiedź.
9Zatłukło mu się w żołądku, uczuł zawrót głowy. Za chwilę, gdy jakoś przeszło, powlókł się dalej drogą, przecinaną przez światło i ciemność, ku zwrotnicy.
10Irytowało go wszystko. Podniesione kołnierze płaszczów u służby kolejowej, wciśnięte na czoła czapki, ostrożne chlupanie nóg po wodzie, to, że nikt go nie spostrzegał, nie kłaniał się…
11 12 13— Bydło! Bydło! — mruczał pod nosem. — Niechże was diabli…
14Uczuł, że idąc, ociera się o ludzi, o większe grupy ludzi szepcących.
15— Tyle ludzi… tutaj… w takiej dziurze… i to wśród deszczu?
16Przyśpieszonym krokiem ktoś biegł za nim. Obrócił się.
17Coś dźwięczało, światło latarki podskakiwało.
18 19Człowiek ociekający wodą, zadyszany począł mu się w pas kłaniać.
20— Melduję się posłusznie… Gnom… ślusarz… kontrola osi… proszę też łaski Pana naczelnika… przepraszam… ale potem odjeżdżam szesnastką…
21Wielka torba zwisała mu z ramienia niemal do ziemi, na piersiach miał latarkę, w ręku młotek na długiej rękojeści.
22Zawiadowca wyprostował się z godnością.
23— To wszystko nieprawda… co on tam napisał… to fałsz… klnę się, przysięgam… proszę też łaski wielmożnego pana naczelnika…
24— Daj mi spokój! Co mnie to… pójdzie do dyrekcji!
25— Na rany boskie… na rany boskie… niechże się pan naczelnik zmiłuje… To wszystko ten Fafajda… on, na pewno… ze szczerej zazdrości.
26Ale zawiadowca nie słyszał lamentu. Już od chwili począł chwytać jakieś dziwne słowa, nastawił tedy uszu. Od bliskiej grupy ludzi szedł szmer głośny. Z podniesioną do postawienia kroku nogą posłyszał początek, ale zanim się doczekał końca, chlupnął w wodę. Prysnęła wysoko. Mimo że uczuł ją na twarzy, nie przyszło mu na myśl zakląć. Podniósł tylko rękę i przerwał potok wymowy ślusarza. Słuchał.
27— Jadą! Jadą! — mówił głos w ciemni.
28— O Boże! Ześlij na nich swoje błogosławieństwo!
29— I na ich dzieci i na ich mienie.
30— Cudny lot… hej orły… hej orły nasze…
31 32— Dusza świetlana idei wzięła tysiąc ciał, aby się wyżyć mogła potężniej… szczytniej…
33— Historia zapisze… ten dzień… to miejsce…
34— Cicho… cicho… konspiracyjnie…
35— Nie będę cicho… za długo byliśmy cicho! Niech żyją!
36— Tak! Rzecz się domaga wielkich słów… hymnu…
37— W ogóle… czemu się to dzieje w nocy?
38 39— Cicho, Władek… tyle razy ci już tłumaczyłem…
40— Ale bajki… dziś jest co innego…
41— Stulże pan pysk! Proszę najuprzejmiej…
42 43— Cicho… słyszałem, że naczelnik zakonspirowany… służba… wszyscy…
44 45 46— Już poszedł. Daj pan spokój.
47— Ale niech ten pan nie przychodzi…
48 49Śmiech się zerwał, ale ucichł zaraz.
50— Jadą wszyscy. Powiadam, wszyscy. Tego nie było jak dawna historia!
51— Kwiaty… powiadam, kwiaty! Myśl przyszła rankiem i wzięła w welon swój złocisty wszystkie kwiaty, jakie zakwitły w ogrodzie. Niesie je do BOGA. Oto, powie mu, co znalazłam w ogrodzie. Nie daj go podeptać… nie daj! Takie wydaje kwiaty…
52— A jednak nie wolno kwitnąć… strengstens verboten[3]…
53— Cicho… cicho… nie słyszę dudnienia szyn, a przecież ja jestem od słyszenia, jak dudnią szyny…
54— Chroń ich Panienko Najświętsza!
55— Wszyscy wstali przed świtaniem… biali starcy… cudne kobiety…
56 57 58— Cicho, cicho! — doleciało z dali — Delegacje z wieńcami naprzód!
59— I czemuż to tutaj? Taka dziura!
60— Dokument… Znak… Gdzie indziej… nie wolno.
61Ktoś zbliżył się szybko do grupy.
62— Kolego… a gdzie Prezes, nie mogę go znaleźć!
63 64Skądś, z dalsza dobiegła komenda.
65— Porządek! Baczność! Chodem marsz!
66— Do jakichże cudnych zórz płyniecie duchy… na jakiż jasny szczyt?
67 68Zaszeleściło wokół, jakby wieńce tarły się o siebie w ciemku[4] liśćmi lauru i szarfami o złotych napisach.
69Zawiadowca chwiał się na nogach jak pijany.
70Ślusarz, włożywszy młotek do torby, oburącz ujął go za łokieć.
71— Jezus Maria! Cóż to wielmożnemu panu naczelnikowi!
72— Nic, nic! — odparł. — Herr Gott[5]… i żadnej instrukcji! A może co jest! Może telefon… nikogo nie było przy aparacie… Herr Gott!
73Porwał się za głowę i z miejsca ruszył pędem do biura.
74Leciał. Woda bryzgała mu na twarz, na piersi, na czapkę, tryskała wokoło tak, że ludzie rozskakiwali się przed nim.
75W biurze stukał aparat. Puścił pasek i wpił się weń wzrokiem.
76— Sechs Wagen Zuchtschweine[6]… Kierpeć & Kula… Dziedzice… nie, nie… Szła jakaś depesza.
77Skoczył do telefonu. Zadzwonił.
78Cisza. Dzwonił… dzwonił… dzwonił…
79Poprzednia stacja spała już widać po wypuszczeniu w odstępach obu pociągów. „Personka” tutaj schodziła na drugą linię.
80 81Rozpaczliwie rozejrzał się wokoło, szukając pomocy.
82Przy drzwiach stał ślusarz. Oczy miał szeroko otwarte, przerażone. Młotkiem na długiej rączce wywijał w powietrzu młyńca.
83Zawiadowca patrzył jak lunatyk.
84„Tak, tak! — przemknęło mu przez myśl na widok tego wywijania. — Aushalten[7]… Dobrze by było, ale jak… jak to zrobić…”
85Patrzył na ślusarza i kiwał głową jak oszalały Chińczyk porcelanowy.
86Wreszcie zdecydował się. Siadł przy aparacie i znakiem właściwym przerwał depeszę.
87„Mniejsza z tym — pomyślał — zapłacę… wytłumaczę się… pal diabli te świnie zatracone!”
88Wołał… wołał… wołał… alarmował… beształ wreszcie kolegę siedzącego przy przesyłaczu… groził doniesieniem… Cisza.
89— Ja ci dam obrazę, szelmo jakaś! — wrzasnął. — Nie gada łajdak! Pewnie wziął za świnie… Kanalie! Kanalie!
90 91— Michał! Michał! Michał!… Jarzyński… lampist!
92 93— Dobrze by pana Ignaca! — poddał ślusarz.
94 95 96 97— Lecę. Ale on nie na placu skróś tej panny… wiadomo…
98 99W tej chwili zadudniało na dworze, przemknęły przed oknami biura czerwone oczy wielkiej lokomotywy, zazgrzytały hamulce, okrzyk z wielu, wielu piersi wstrząsnął powietrzem, stało się niemal jasno, a wszystko pokryła sobą fala pieśni potężnej, rozlewnej, zrywającej tamy ciemności, wątpienia, niepewności i złudzeń.
100Zawiadowca zaraz za progiem utknął w tłumie. O pełnieniu służby nie było co myśleć. Noc wyrzuciła z siebie masy niezmierne i stłoczyła tak, że pociąg ugrzązł w nich formalnie. Jaśniał jak brylant na czarnym aksamicie, na tle nocy.
101Okna zatłoczone były głowami, ale rysów rozpoznać nie dało się stąd.
102Tysiące rąk powiewało chustkami, kapeluszami…
103Serca tętniły głośno, gorący oddech uniesienia kłębił się jak kurzawa gęsta nad ludźmi i coraz huczniej, śmielej, płynęła pieśń.
104
Rozchwiały się pieśnią ciemności… roztętniły, dodając ech, dodając modulacji nieskończonych, jakby wszystko jeszcze było za małe, zbyt nikłe.
105Ludzie powtarzali słowa niejasne, radosne, pełne obietnic, łkali… Przerywano okrzykami. Chwilami słychać było teraz głos mówcy.
106— …symbolem odnowy… ruchu zbiorowego w przyszłość… Jakiż naród widział podobny czyn? W ciszy głębokiej, kiedy prześladowcy zasnęli, zeszedł anioł z nieba i usiadł na grobie. I pękła płyta, gdy jej dotknął dłonią…
107Jakaś grupa poczęła śpiewać. Uciszono śpiewających.
108— …bo oto Pan woła cię na ucztę, a chleb, który z tobą łamać pragnie, jest to nowe życie… a wino, które chce z tobą dzielić, to krew odnowy. Zaprawdę… któż widział taką komunię narodu, od kiedy istnieją narody ziemi!
109Wśród ciszy poczęło coś dzwonić. Od czasu do czasu brzękło coś, jakby opadła jakaś ogromna kropla wody.
110 111— …więc patrzy świat zdumiony na duchy-żurawie, które za cichym głosem płyną ufne, beztroskie… klucz karny i potężny tą powolnością dla głosu…
112 113Podniosły się głosy oburzenia.
114— Cóż to za cymbał tak dzwoni… wyrzucić go!
115— To nic! Kontrola osi… głupstwo. Nie przerywać! Cicho!
116 117— …nie wiedział wróg, że na pustce wioski małej przystanął orszak królewski, korowód sławy. I któż znał nazwę tego miejsca wczoraj jeszcze?
118— Dzyńńń! — brzęczało coraz bliżej.
119— Podobnie nikt nie zna przed bitwą nazwy, która złotymi zapisze się głoskami w Panteonie serc, nikt nie wie, gdzie leżą nasze przyszłe Grunwaldy ducha… I może właśnie tu… może właśnie tej nocy…
120 121 122 123— Dawać draba jednego… to umyślnie…
124 125Nagle rozbrzmiało wołanie gromkie.
126— Na bok! Na bok! Pociąg idzie! Uciekajcie!
127A jednocześnie zajękła[8] gwizdawka urzędnika.
128 129Odepchnięty strachem niebezpieczeństwa i łokciami służby, tłum zatoczył się wstecz. Odkrył się tor przed pociągiem nadzwyczajnym.
130Zamigotały latarnie i na stację wpadła „personka”.
131 132Trąbka zabrzmiała i pociąg nadzwyczajny ruszył powoli. Daremnie jednak sunął przed osobowym. Personka zakryła go powoli długością swoją.
133Dwa te ruchy tak się zmieszały, pożegnanie tak zostało nagle przerwane, że tłum przez chwilę oniemiał i dopiero kiedy zabrzmiał hymn, począł się znów kołysać i falować.
134Ale był to już ruch wstecz. Nagle powiało zimnem, wszyscy spostrzegli, że ciemno i że deszcz pada… że daleko do domu… pod dach bodaj…
135Zawijano się troskliwie w okrycia i wszystko potoczyło się ku wyjściu.
136Tłoczono się teraz, ale inaczej… ordynarnie… szukano sobie miejsca kułakiem, gdy inaczej być nie mogło. Tu i ówdzie ktoś zaklął. Spluwano gęsto, ucierano nosy. Przez chwilę tętniły miarowe kroki, jakby odchodzącego oddziału. Milkło wszystko tak szybko, jak szybko znikają obrazy snu czarownego, przepadało jak one, niknące przecież, zanim się jeszcze rozewrą oczy zbudzonego.
137„Osobówka” była długa, ale niemal pusta i ciemna.
138Z jednego tylko wozu dochodziło jękliwe zawodzenie jakiegoś znudzonego alkoholika.
139— Ooooooj! Mówiła wrona wrooonie… Nie chodź pooo zagooonie…
140Z innego wozu dama w chusteczce na głowie wyglądała ciekawie.
141 142Roześmiała się i odrzuciła dowcip oklepany.
143Tłum topniał, wsiąkał doszczętnie w noc, jak woda w czarny miał węglowy zaścielający ziemię na stacji.
144Konduktor „osobówki” z latarką uczepioną u guzika wychylił się daleko poza pomost wagonu i patrzył, czy w dali dostrzeże trójkąt zwrotnicy, wskazujący, że nastawiona dobrze.
145Drugi chodził machając lampą. Od zwrotnicy kroczył zawiadowca. Gdy się zbliżył, podniósł do ust gwizdawkę i dał sygnał. Jęknęła trąbka. „Osobówka” powoli poczęła się posuwać.
146Znudzony pasażer zanucił znowu:
147— Ooooj mówiła wrona wrooonie…
148 149Gdy pociąg przeszedł, ukazał się widok niespodziewany.
150Przygasły już nieco… nieco rozespany stał jednak ciągle jeszcze pociąg nadzwyczajny, stał sobie spokojnie na torze i czekał.
151W snopach przenikającego co jeszcze światła, widniały zarysy wieńców, połyskiwały cylindry, migotały kapelusze pań, ale czasem mignął odejścia „osobówki”.
152Zawiadowca stał w miejscu, gdzie dawał sygnał też biały rękaw koszuli, szal się zatrzepotał w powietrzu… układano się do snu widocznie.
153Powoli z ciemni wybłysnęła iskierka latarki niesionej i poczęła się zbliżać.
154Był to ślusarz, wracający po służbie. Szedł, a ramię opadało mu ku ziemi pod ciężarem wielkiej torby, z której sterczała długa rękojeść młotka.
155Właśnie przechodził popod[9] oknem jednego z wozów pociągu nadzwyczajnego, gdy okno się opuściło w dół i siwy jegomość, wychyliwszy się, zawołał:
156 157— A wedle tam czego? — odmruknął niechętnie ślusarz.
158— Prędkoż my pojedziemy dalej?
159— Ha… Bóg to raczy wiedzieć proszę jaśnie pana dobrodzieja…
160 161— Osie mają heisslauf[10]… proszę jaśnie pana dobrodzieja…
162— Co to znaczy? A może my musimy przesiadać…
163— Ta niby to i tak by znaczyło… ale nie da rady… bo nie ma wozów na takiej małej stacji, proszę jaśnie wielmożnego…
164Zawiadowca LOS uśmiechał się teraz. Nie czuł już nudności… ani nawet strzykania w głowie. Ba, samo nawet owo drżenie bolesne gdzieś się podziało. Nie ma jak emocja… nie ma jak ona… myślał.
165— Na Boga… cóż to wszystko znaczy! — wykrzyknęła spoza jegomości jakaś dama otulona w szal.
166— To znaczy, proszę jaśnie pani dobrodziejki, że osie mają heisslauf.
167— Więc może pan, panie zawiadowco, — zwrócił się do stojącego nieco dalej — może pan zechce łaskawie poinformować mnie, dokąd będziemy tak stali?
168Zawiadowca podszedł z ugrzecznieniem i przyłożył rękę do daszka kepi.
169— Aż do dalszego zarządzenia łaskawy panie… aż do zarządzenia… które oczywiście… naturalnie… ale proszę się nie obawiać… już dałem notę… właśnie dałem notę.