- Bóg: 1
- Czary: 1
- Dar: 1
- Droga: 1
- Drzewo: 1
- Jedzenie: 1
- Język: 1 2
- Klęska: 1
- Krew: 1 2
- Mądrość: 1
- Natura: 1
- Niebo: 1
- Nieśmiertelność: 1 2
- Potwór: 1 2
- Pożądanie: 1
- Przekleństwo: 1
- Przemijanie: 1
- Przemoc: 1
- Ptak: 1
- Rośliny: 1
- Siła: 1
- Słońce: 1
- Spotkanie: 1
- Starość: 1
- Śmierć: 1
- Ucieczka: 1
- Walka: 1
- Wiosna: 1
- Zwycięstwo: 1
pisownia łączna/rozdzielna: wpoprzek > w poprzek; zdaleka > z daleka; nakształt > na kształt; odniechcenia > od niechcenia; zlekka > z lekka; niewiadomo > nie wiadomo; nakształt > na kształ; niechcąc > nie chcąc; powtóre > po wtóre; nielada > nie lada; bardzoby > bardzo by;
pisownia joty: bestja > bestia;
fleksja: czem > czym; tem > tym; niem > nim;
leksyka/pisownia u/ó/o: dwuch > dwóch;
interpunkcja: przyczyny!». > przyczyny!»;
Bolesław LeśmianNapój cienistyDwaj Macieje
Drogiemu przyjacielowi, Franciszkowi
Fiszerowi
[1], z pełnym wzruszenia uznaniem
dla smutnych i wesołych cudów Jego
cygańskiego żywota i ze szczerym zachwytem
dla Jego wiecznie młodych uniesień
i pomysłów metafizycznych.
1Pleć, pleciugo! — Na wzgórza południowym grzeju
Siedział razu pewnego — Maciej przy Macieju.
WiosnaDo pierwszego Macieja rzekł ten drugi Maciej:
— «Coraz w niebie — wiosenniej, a w polu — pstrokaciej.
5
A my — co? — Do wieczności mizdrząca się starość?
Wstyd mi z siana, gdy słońce złotą igra zmrużką,
Z przedwczesną i zuchwałą pieszczoty pogróżką
Zerwać się do dziewczyny, jak gęś, co spod płotu
10Zrywa się z wielkim krzykiem do niskiego lotu!…
Wstyd mi pysk — modrym oczom przysunąć do widna,
Bo te oczy — śmieszliwe, a dziewka — bezwstydna!
Byle durniom zejść z drogi miałbym bezrozumnie?
Zamiast z dziewką — na sianie, bez dziewki spać w trumnie?
15Dość mam śmierci, co siłkiem po ziemi się szasta!
Nie chcę umrzeć — i kwita! Chcę potrwać — i basta!» —
Do drugiego Macieja pierwszy Maciej rzecze:
— «Hamuj się, niecierpliwy na wiosnę człowiecze!
20Tak, jak ja — com nie szczędził mym zadumom starań…
Mieszka Czmur — wpośród czarów dzikich i samotnych —
I nic — tylko pilnuje zaklętego ziela,
Które nieśmiertelności — gdy je zjesz — udziela.
25Nie dopuszcza nikogo — podstępny i silny,
A pięść ma tak skuteczną, jak ten głaz mogilny!…»
Do pierwszego Macieja drugi Maciej prawi:
— «Mam i ja — pięść, co z wrogiem niedługo się bawi…
Pódźwa
[4] z Czmurem się zmierzyć! Ty — w ślad, ja — na czele.
30Przymarnimy go nieco — i odbierzem ziele». —
Już zawczasu się srożąc pod gołym niebiosem,
Jak mówią w tym powiecie, gdzie mimo zwyczaju
Niebo jest — Bóg wie czemu — męskiego rodzaju.
35Po obłokach — po pniakach — po jarach — szli, skacząc
I Czmurowi zaocznie i trafnie sobacząc
[5]!
SłońceSłońce, przez żyłkowane przeświecając liście,
Na sękach się rozpryska — różnie i zdziebliście —
I, światłem obszerniejąc, rozprasza się po to,
40By na trawę ruchliwą nawiać — nic i złoto.
Że czuć w śpiewie wysokość szumiącego drzewa,
NaturaA w jarach, skąd się zieleń wynurza, jak z wora,
Po wczorajszej ulewie — woda przez sen chora
[6]
45Na blady niedorozwój srebra w swej głębinie,
Mętem przeciw własnemu usrebrnieniu płynie.
Skoro Czmur dwóch Maciejów zaoczył
[7] z daleka, —
Czarami się najeżył — i nieludzko czeka…
Idą. — Już się zbliżyli. — Czmur w słońcu się biesi, —
50Gębę do nich wykrzywia: «A wy tu — skądesi?» —
Rzekł Maciej: «Z niedaleczka…
JedzenieChcemy jestku — pitku
Z tego ziela, coś w lesie skrył je bez użytku.
Znamy twą tajemnicę strasznie zieleniatą!
Wyłaź, tchórzu, zza czarów! Wyłaź!» —
55
Na baśń leśną dybiecie, jak bawół na paszę!
Czym dla was nieśmiertelność? Rodzajem — jarzyny!
Wara psiarni człowieczej do bytów przyczyny!» —
60
JęzykTrącił Maciej Macieja: «Lży, bestia nieczysta!
Pierwszy przemów do zmory, boś lepszy mówista»…
Sięgnął Maciej po słowo, co wszystek gniew zmieści!
— «Ty, psiaparo — psiawełno — psianogo — psiatreści!
Czemu ślepie wytrzeszczasz, mgliste od wyłudy!
65Małpo z tamtego świata! Pomroko z psiej budy!
Nie pyskuj śród listowia! Stłum w lesie — bezczelność!
Nie skąp ziela, judaszu! Oddaj nieśmiertelność!» —
WalkaI, to mówiąc, podźwignął pięść, na kształt maczugi,
A tuż obok do boju zawrzał Maciej drugi.
70
PrzemocCzmur z ziemi wyrwał buczek, pełen jeszcze cienia,
I łby obu Maciejom zmacał od niechcenia.
Coś z lekka we łbach trzasło, lecz nic się nie stało.
Snać
[8] łbów było — za dużo, a buczka — za mało.
Obaj do gęby Czmura rozmach wzięli szerszy, —
75Cios zadał Maciej drugi, a w ślad — Maciej pierwszy.
PotwórCzmur rozwarł pysk drapieżny zwyczajem potwora,
Aż odsłonił krtań krwistą — kły — i zwój jęzora.
Splunął Maciej, jęzora zgorszony straszydłem,
I gębę w czas potłumił pięścią, jak gasidłem.
80Jęknął Czmur w nieskończoność, truchlejąc haniebnie
Przed nawałą Maciejów zbyt groźną liczebnie!
Cztery pięście go tłukły, nie wiadomo — która!
Coraz to inny Maciej nacierał na Czmura!
A czynili ciał dwojgiem taki zgiełk i ścistek,
85Że zlękły brakiem miejsca — las dygotał wszystek!
Próżno Czmur się do nieba zrywał, jak zawieja, —
Gdziekolwiek się obrócił — tam spotkał Macieja!
UcieczkaPrzed nadmiarem Maciejów gdzie szukać obrony?
Tu — Maciej i tam — Maciej! Maciej — z każdej strony!
90Ten go chwyta za grdykę, a tamten — za łystę
[9].
Czmur nagli do ucieczki swe nogi bieżyste.
KrewJuż szkarłatną rzadź
[10] bytu wyplunął na jary
—
I zmalał — i sprzyziemniał, jak właśnie kret szary.
Lecz — gdy w oczach mu leśna pomętniała knieja,
95A Macieja odróżnić nie mógł od Macieja, —
Zaklął siebie słów mgliskiem — i tak zaczął znikać,
By ciałem do niebytu, znikając, nawykać…
Trudno stwierdzić, czy umarł, czy wpełzł na kształt gadu
W nicość, pełną kryjówek… Dość, że znikł bez śladu.
100Znikł do cna i do ista, jakby go nie było, —
Tylko w słońcu zapachło — miętą i mogiłą…
Ptak zaćwierkał z gałęzi na zniknione ciało,
I coś w lesie raz jeszcze, nie chcąc, poleśniało…
105A my ziela szukajmy! Czas nagli i smutek!»
Jęli szukać w parowie — łapczywie i żwawo.
Poszperali — na lewo, znaleźli — na prawo.
Miało barwy znikliwej posenną przynętę,
A poznali je po tym, że było — zaklęte.
110Daremnie próbowali gryźć ziele i łykać, —
Nie chciały im się szczęki zmiażdżone domykać…
Czmur za życia posiadał jakie takie siły,
Bo cielska Maciejowe od ran się roiły.
Do pierwszego Macieja rzecze Maciej wtóry:
115— «Tak się kości gną we mnie, jak te obce wióry.
W tym, że Czmur nas nadpsował — nie ma jeszcze sromu.
Czas duszom — do pokuty… Czas ciałom — do domu…
Lubię księżyc — na strychu, a słońce — w altanie,
Ale lubię najbardziej — siebie wzdłuż na sianie!…
120Ty poleżysz ustronnie — i ja też poleżę.
Odzyskamy sił krztynę, szeptając pacierze,
Grzeszną duszę do Boga nastroim jak skrzypkę,
A ziele spożyjemy z mlekiem na przechlipkę».
125I na skręcie spotkali twarz w twarz — Płaczyboga.
Miał Płaczybóg źrenice — dalami posnute,
A w źrenicach na przemian — zadumę i smutę.
Trącił Maciej Macieja: «Chwila uroczysta
Pierwszy przemów do Boga, boś lepszy mówista». —
130Rzekł Maciej: «Płaczyboże, co płaczesz uboczem, —
Chcę Ci mówić o wszystkim, ino nie wiem — o czem!
Pochwalona ta z Tobą znajomość bezkresna.
W lesie — nasze spotkanie. Dziej się — wola leśna!
To powiadam po pierwsze. A mówię po wtóre:
135Dziej się człowiek, idący w bezmiary niektóre!
DarNie zbraknie Bogu strawy (to mówię — po trzecie!) —
Dopóki jeden Maciej trwa jeszcze na świecie!»
I z zanadrza, jak z hojnej wyciągnął skarbony
Ziele — i Płaczybogu podał zamyślony.
140— «Weź to ziele na wszelki w niebiosach przypadek,
Jako po dwóch Maciejach niepodzielny spadek.
Wiem, że cierpisz niekiedy, — i ja czasem cierpię.
A nuż się nieśmiertelność w niebiosach wyczerpie!
Chociaż trwoga to — płonna, lecz myśl niebezwiedna:
145Pewniejsze dwie wieczności, niźli wieczność — jedna.
Dość Ci, Boże, źdźbło małe tego ziela spożyć,
By do drugiej wieczności bez uszczerbku dożyć.
Kto zasłużył na ziele — niech się nim odświeży.
Bogu się nieśmiertelność — nam się Bóg należy.
150Włącz ten dar, Płaczyboże, do Twych w niebie dziejów
I od czasu czasu wspomnij dwóch Maciejów!» —
Wziął Płaczybóg podarek z tym bożym uśmiechem,
Co sprawił, że las z większym zieleniał pośpiechem,
I rzekł: «Dar to — nie lada, i skarb — nie drobnota —
155I pewne przedłużenie wiecznego żywota!
Czymże was wynagrodzę — jaką z nieba chwałą
Za to, co się w tej chwili we wszechświecie stało!
Nic nigdzie nie posiadam, sam jestem — samiustek
Wpośród ziemskiej niedoli i zaziemskich pustek.
160Trzeba w płacz mój na ślepo, z całych sił uwierzyć,
By chcieć ze mną żyć razem, albo razem — nie żyć.
Na krańcach mego płaczu będę na was czekał.
Nie zwlekajcie zbyt długo. Ja — nie będę zwlekał…»
I odszedł w sen za snami, by z tym zielem w dłoni
165Zniknąć w jednej i w drugiej niebiosów ustroni.
ŚmierćKrewRzekł Maciej do Macieja: «Z ran moich niemało
Podczas rozmowy z Bogiem krwi się w świat przelało».
I na nogach się zachwiał i bardzo niezgrabny
Na trawę się wywrócił bokiem, jak wóz drabny.
170Drugi Maciej na ból swój boczył się i srożył,
Lecz — by ciału dogodzić — obok się ułożył.
Rzekł jeden: «Czemuś taki srebrniasty na licu,
Jakbyś gębę przed chwilą wytarzał w księżycu?»
Drugi na to: «Już do snu nicość mnie kołycha.
175Wiem, co we mnie cierpiało, — nie wiem, co nacicha…
Brak mi ziela… Ha, trudno! Niech Bóg się posili, —
Bardzo by się przydało i nam w takiej chwili!»
Naówczas do Macieja rzekł Maciej: «Macieju!
Tak mi dobrze w mym bólu, jak w samym Betleju…
180Pragnę tylko ostatnich ku niebu przesileń,
By zrzucić ciała mego uciążliwą wyleń, —
A zrzucając — nie jęknę, ani się zasmucę.
Odwróć łeb, byś nie widział, czym będę, gdy zrzucę…»
Chciał się właśnie odwrócić Maciej od Macieja,
185Ale go zamroczyła wielka beznadzieja!
A już śmierć się zbliżyła, by ich snem utrudzić.
Nie wiedziała, którego ma najpierw wystudzić.
Świat im w oczach zanikał… Nastały złe dreszcze.
I już świata nie było, a trwali gdzieś jeszcze…
190Rzekł jeden: «Noc nadchodzi!» — A drugi rzekł: «Dnieje!»
Tak zmarli jednocześnie obydwaj Macieje.