- Bóg: 1 2
- Ciało: 1
- Cień: 1
- Cierpienie: 1
- Czary: 1
- Duch: 1
- Kobieta: 1
- Księżyc: 1
- Kwiaty: 1
- Miłość: 1
- Miłość niespełniona: 1
- Noc: 1 2
- Ogród: 1 2 3
- Pokora: 1
- Pozory: 1 2
- Przemijanie: 1
- Ptak: 1
- Samotność: 1
- Seks: 1
- Sen: 1
- Stworzenie: 1
- Śmierć: 1
- Wiara: 1
- Wiedza: 1
- Wina: 1
- Żal: 1
pisownia łączna/rozdzielna: jako-tako > jako tako; niema > nie ma; niedość > nie dość;
pisownia joty: lilja > lilia; konwalja > konwalia;
fleksja: wstrząsanemi > wstrząsanymi;
interpunkcja: A jej usta i piersi i ramiona i sny jej > A jej usta i piersi, i ramiona, i sny jej;
Bolesław LeśmianNapój cienistyPan Błyszczyński
Kazimierzowi Wierzyńskiemu,
Jego żywotnym zmaganiom się
z upiorami współczesności
i zdobywczym przeobrażeniom
twórczym.
1
OgródOgród pana Błyszczyńskiego zielenieje na wymroczu,
Gdzie się cud rozrasta w zgrozę i bezprawie.
Sam go wywiódł z nicości błyszczydłami swych oczu
I utrwalił na podśnionej drzewom trawie.
5Kiedy zmory są zajęte przyśpieszonym zmorowaniem
Między mgłą a niebem, między mgłą a wodą, —
Zielna zjawa swe dłonie zbezcieleśnia ze łkaniem
Nad paprocią — nad pokrzywą — nad lebiodą
[1].
BógW takiej chwili Bóg przelatał
[2], pełen wspomnień wiekuistych,
10Ścieżką podobłoczną — właśnie, że tułaczą —
I przystanął na zbiegu dwojga tęsknot gwiaździstych,
Gdzie się widma migotliwie bylejaczą.
Zaszumiało jaworowo, ale chyba wbrew jaworom —
Samym cisz zamętem, samą cisz utratą…
15«Kto te szumy narzucił moim dumnym przestworom?
Kto ten ogród roznicestwił tak liściato?…»
Cisza… Nikt nie odpowiada. Płyną chmury i godziny…
Wszelka dal w niebiosach — to dal zagrobowa.
Pan Błyszczyński w świat nagle z trwożnej wyszedł gęstwiny,
20Szepnął: «Boże!» — i powiedział takie słowa:
«Był w zaświatach — sen i wicher, i zaklętej burzy rozgruch
[3]!
Boże, snów spełnionych już mi dziś nie ujmuj!
Jam te drzewa powcielał! To — mój zamysł i odruch…
Moje dziwy… Moje rosy… Dreszcz i znój mój!
25
I opacznym kwiatom, com je snuł z niczego…
Moja wina! O, Boże, wejdź do mego ogrodu!
Do ogrodu!… Do — mojego!… Do — mojego!…
Wyznam Tobie całą zwiewność, całą gęstwę mojej wiary
30W życie zagrobowe kwiatów i motyli.
Wejdź do mego ogrodu! I cóż z tego, że czary!…
I cóż z tego, że ułuda nikłej chwili!…»
Wszedł w gęstwinę, co szumiała poza życia drogowskazem.
Sami byli teraz. Oko w oko — sami.
35Nic do siebie nie rzekli i, ciemniejąc, szli razem
Alejami — alejami — alejami!
Każdy krzew sam w sobie miał zaświata wygląd.
Sporo było w gałęziach — cisz zbłąkanych i sowiąt
[4],
40Lecz nie było ani świerszczy, ani szczygląt
[5].
Uciekały się niebiosy pod najdalszych gwiazd obronę,
Miesiąc złotym rogiem chmurę mgliście pobódł.
Trzepotały się w piachu dusze zmarłych, spragnione
Nowych zgonów i pośmiertnych w mroku swobód.
45Coś złociście wyspowego w daleczyźnie alej pełga
[6], —
Można taką wyspę brwi skinieniem spłoszyć…
Świetlikami za chwilę północ w zieleń się wełga,
Niepokojąc gmatwaninę leśnych poszyć.
50I czy szum i poszum dość jest rzeczywisty, —
I czy liszaj
[7] na dębie — jadowity brzydulek —
Dość się wgryza w złudną korę i w pień śnisty?…
KwiatyBadał jeszcze, czy ptak-lilia dość skowrończo w przyszłość śpiewa,
I czy wąż-tulipan wiosny jest oznaką…
55I spojrzeniem przymuszał przeciwiące się drzewa,
By do zwykłych podobniały jako tako…
Drapieżniały zbyt cudacznie zdradnych kwiatów niebywałki,
A gałęziom ciążył złej wieczności nawał.
Pod stopami przechodniów piach niepewny i miałki
60Tyleż istniał, ile istnieć zaprzestawał.
Cień dziewczyny jaśniał oczu w dal rozbłystką,
A jej usta i piersi, i ramiona, i sny jej
Były takie, żeby właśnie kochać wszystko…
65Rzęsy miała dosyć złote, by rozwidnić blaskiem rzęs tych
Dno zmyślonych jezior, gdzie mży śmierć zmyślona, —
Warkocz łatwo się płoszył, więc skrzydłami fal gęstych
Wciąż uciekał i powracał na ramiona.
StworzenieBóg w nią spojrzał, kiedy właśnie wynurzona z mgieł spowicia
[8]
70Urojone oczy w modre nic rozwarła.
«Kto ją stworzył?» — zapytał. — «Nikt, bo przyszła bez życia
I bez śmierci, więc nie żyła i nie zmarła…
Próżno szukam w jej warkoczu źdźbeł istnienia, snu okruszyn,
Próżno chcę ugłaskać pozłocisty kędzierz
[9]!
75Tak mnie wzrusza ten niebyt, cudny niebyt dziewuszyn!…
Bądź miłościw niebytowi… Wiem, że będziesz…
Wyłoniłem z mroku ogród, oderwany od przyczyny,
Rozkwieciłem próżnię, namnożyłem ścieżek —
I już wszystko rozumiem, prócz tej jednej dziewczyny,
80Prócz tej jednej, którą kocham!» Bóg nic nie rzekł.
«Znam usilność rzeczy sennych i znużenie rzeczy martwych.
Ogród mój chwilami wolałby — bezlistnieć…
Boże, nie skąp w obłokach błogosławieństw i kar Twych
Tym, co wiedzą, że ich nie ma — a chcą istnieć!
85W Twych przestworach coś się stało… Mgła o cud się dopomina…
Z tamtej strony świata modlą się zawieje.
CiałoI w tych strasznych bezczasach taka nagła dziewczyna
Tak niebacznie poza życiem — cieleśnieje!
Zbliż się do niej, ciemny jarze! Zbliż się do niej, modra strugo!
90Czemuż pies mój wyje na jej czar cichutki?
Może zimne jej usta są ostatnią posługą
Dla tych właśnie, którzy wierzą tylko w smutki.
CierpienieZnam niedolę wniebowstąpień! Znam wskrzeszonych ust niedolę!
I płacz wśród zieleni… I zgon sierociński…
95
BógI to wszystko mnie boli!… Ja — sam siebie tak bolę!» —
Wołał w bezmiar i ku Bogu pan Błyszczyński.
PrzemijanieAle Boga już nie było… Pustka padła wzdłuż na kwiaty.
Widma drzew szeptały: «Zmiłuj się nad nami!» —
Błogosławiąc snom wszelkim, leciał w dalsze wszechświaty
100Powietrzami, wstrząsanymi powietrzami.
Pewno widać było z nieba, że świat mija i przeminie,
I że snom przyświeca — woda na kamieniu…
Pan Błyszczyński zaszeptał w usta niemej dziewczynie:
— «Błędny cieniu, marny cieniu, cudny cieniu!
105Zabłękitnij — odbłękitnij… I mów wszystko i nie domów!…
Czy tu jest ów wszechświat, gdzieś zgubiła siebie?
Może ci się należy wpośród innych ogromów
Inna zieleń — inna nicość — w innym niebie.
Nie zaczęłaś dotąd istnieć w żadnym półśnie, w żadnym grobie,
110Dotąd stóp twych śladu nie stwierdziły kwiaty, —
Podczas twego niebytu zakochałem się w tobie,
Naraziłem mroczne ciało na zaświaty!
Czy mam z tobą iść w głąb żalu, czy w tę inną głąb doliny,
Nim świat zginie śmiercią, niebem malowaną?…
115I jak dążyć do ciebie — do niebyłej dziewczyny, —
Ty — mgło moja, usta drogie, złota piano!…
Oto resztki mych przeznaczeń: noc niedobra i dzień sępny, —
Oto — popłoch czarów, gdy je miłość zrani!
Od nicości do ust twych — ledwo jeden krok wstępny,
120Od otchłani poprzez dreszcze — do otchłani!
Śni się liściom — nieskończoność. Śni się wiosłom — dno i łódka.
Odtrącone zorze raz na zawsze bledną…
Czy śmierć w nic nas rozśmieje, czy nas z nowych łez utka, —
Wszystko jedno, tchu ostatni, wszystko jedno!
125Noc zabije nas nie mieczem, lecz jaśminem i konwalią —
I zaciszem mogił — i oddechem sadu!
Prędzej pochwyć treść nocy i ucałuj, i spal ją,
Żeby po niej nie zostało ani śladu!
DuchWszystkim widmom chce się zginąć takim nagłym wielozgonem,
130Żeby brak ich we śnie — był dla jawy ulgą.
A mój upiór śpi w jarze — na wybrzeżu zielonem
[10],
Gdy go znajdziesz, pusty cieniu, — zbudź i tul go!
Tam — wysoko i najwyżej — między niebem a nadrzewiem
Włóczy się srebrnawo — cisza i znikomość.
135
WiedzaMiłośćTak o tobie nic nie wiem, tak cudownie nic nie wiem,
Że miłością jest ta moja — niewiadomość!»
Umilkł nagle pan Błyszczyński i popatrzył w dal niecałą,
Świateł i przeznaczeń było coraz więcej.
SeksA on kochał ją w usta, kochał w stopy, w pierś białą, —
140I minęło różnych czasów sto tysięcy!
SamotnośćRamionami ją ogarniał, a ustami doogarniał,
Oczom z gwiazd przyrzucał patrzącego złota,
Lecz cień w jego objęciach wciąż samotniał i marniał
I nie wiedział, że to — miłość i pieszczota.
145
Noc, KsiężycNoc z roziskrzeń, wróżb i mgławic promienisty splotła batog,
Żeby nim biczować nie dość chętne groby,
A w księżycu się jarzył wykres cieśnin i zatok,
Gdzie nic nie ma, prócz oddali i żałoby.
ŚmierćMrok zaskomlał w pustym dębie, zagwizdała nicość w klonie,
150I rozbłysła w księżyc — śmierć i pajęczyna…
Pan Błyszczyński zrozumiał i załamał swe dłonie
I pomyślał: «W nic rozwieje się dziewczyna!» —
ŻalW nic rozwiała się dziewczyna i jej czar, poczęty w niebie,
I pierś, zakończona różową soczystką.
155I rozpadło się ciało na żal straszny do siebie
I niewiedzę o tym żalu!… I to — wszystko…
Nie umarła, lecz umarło jej odbicie w jezior wodzie.
Już się kończył zaświat… Ustał cud dziewczyński…
O, wieczności, wieczności, i ty byłaś w ogrodzie!
160I był blady, bardzo blady pan Błyszczyński.