1
A więc płodna,
Urodziła sześć sowiąt, puchaczków też nieco;
Zrazu słabe, dalej
[1] lecą.
5Raz, gdy na zwykłe igrzyska
Ponad puste stanowiska
[2]
Nabujawszy się do sytu
[3],
Wróciły do swego bytu
[4],
To jest w dziurę przy kominie,
10Pani matka w córce, synie
[5],
Wnukach, wnuczkach spoważniona
[6].
Przyjmując do swego łona
[7],
Jak to zawsze panie matki,
Rzekła: «Cóż tam, moje dziatki?
15Cóż tam słychać?»
A więc wzdychać:
«Za naszych czasów wszystko coś szło sporzej
[8],
Teraz raz w raz coraz gorzej».
W tej tak wielkiej troskliwości
20Najmłodsze puchaczątko, faworyt jejmości,
Ozwało się: «Jakeśmy tylko wylecieli,
Wszystkie ptaki zaniemieli,
W kąty każdy jął się cisnąć,
Żaden nie śmiał ani pisnąć:
25My tylko same bujały.
Co go to zowią słowikiem,
Odzywał się smutnym krzykiem;
Ale i ten nie śmiał mruczyć,
30Skoro my zaczęły huczyć».
Po sercu, jak to mówią, matkę pogłaskało,
Że się tak pięknie udało;
Najbardziej, iż pieszczoszek, tak dzielnie wymowny.
Myśląc jednak, iż trzeba dać obrok
[9] duchowny,
35Rzekła: «Choć wasz głos piękny, chociaż lot tak spory,
Uczcie się, miłe dziatki, i z tego pokory.
Dobrze to jest, iż cudzą ułomność przebaczem:
Nie każdemu dał Pan Bóg rodzić się puchaczem».