- Alkohol: 1
- Bóg: 1
- Chrystus: 1 2 3 4
- Cierpienie: 1 2
- Dziecko: 1
- Grzech: 1
- Handel: 1 2
- Kłamstwo: 1
- Kobieta: 1 2 3 4
- Kochanek: 1
- Kondycja ludzka: 1 2 3
- Korzyść: 1
- Lato: 1
- Matka: 1
- Mąż: 1
- Mężczyzna: 1
- Morderstwo: 1
- Ojciec: 1
- Oko: 1 2 3
- Opieka: 1
- Pieniądz: 1 2 3
- Piętno: 1 2
- Pijaństwo: 1 2
- Pocałunek: 1 2
- Samobójstwo: 1 2 3
- Słońce: 1
- Syn: 1
- Szaleniec: 1
- Szaleństwo: 1
- Wieś: 1
- Wygnanie: 1 2 3
- Wyrzuty sumienia: 1 2
- Wzrok: 1 2
- Zbrodnia: 1
- Zbrodniarz: 1 2
- Zdrada: 1 2 3 4 5 6
- Zwierzęta: 1
- Żona: 1
Jan KasprowiczHymnyJudasz
1
Gdzież Twoja święta, uwielbiana miłość?
Ni jednej chwilki wytchnienia!…
Widzę Cię w słońcu!
5W chmurach Cię widzę —
we wszystkim, czego się dotknę, —
we wszystkim,
na czym źrenice me spoczną,
jeśli się kiedy, idąc straszną drogą,
10na tę nadludzką zdobędę odwagę,
by podnieść głowę do góry
ach! i zmęczonej uchylić powieki,
na której ciąży
ten ciężar wstydu…
15
będę dziś pukał w twoje wrota?
Pokaż–że mi się w okieneczku,
wszak potaniała dzisiaj cnota!…
Hi hi hi hi hi!!!
20Mówisz, żem rudy? Zamknij oczy,
garścią srebrników gust ci zmienię:
rudy nie rudy, byle tylko — — —
A! znak od tego powroza!?
Hi hi hi hi hi!!!
25Czart to się wczoraj rzucił mi na szyję
i tak mnie słodko połechtał,
aż mi ta krwawa wystąpiła pręga…
Szydzisz li ze mnie,
30żeś taką pomstę wywarł na mej duszy?
Żeś mnie wypędził w świat,
abym się błąkał, jak ten pies obity,
i zdradzał swoich przyjaciół?
Nie! ślepiec jestem, po omacku schodzę
35z Twojej Golgoty, czepiając się ręką
zbrojnych pachołków, co Ci twarz opluli,
ale to czuję, że nie żar urągań
aż do obłędu mnie piecze,
tylko bezbrzeżny Twój ból…
40
takim nędznikiem ?!
I czemu
po tylu wiekach do uszu mi kładziesz
szum owej zgrai, którą prowadziłem
45w cichą, miesięczną noc
[1]
pomiędzy krzewy oliwek,
gdzie on upadał zbiedzony
przed szubienicy widziadłem? — — —
50A co tam chowasz w zanadrzu?
Masz choćby jeden haust dla przyjaciela,
co cię serdecznie za to pocałuje??
Trzeba mi zalać robaka —
Tak! — nie wiem —
55jakaś okropna szaruga,
rycząca rykiem tłuszczy,
która spełniła mord jeruzalemski,
pod dach mnie dzisiaj zagnała
jednego, widzisz, z tych biednych,
60z tych niedomyślnych i głupich prostaków,
co w dłoni widzą dłoń,
w całunku całunek! — — —
Dawnom cię, bracie, nie widział,
aleć ja dobrze pamiętam
65twoje oblicze,
twoje przymknięte powieki,
spod których wielki cichy patrzy smutek
w wielką i cichą głębinę
ludzkiej niedoli…
70Tak! dobrze, dobrze pamiętam —
na Weroniki widziałem je chustce
w wieńcu cierniowym na skroniach —
Piękną masz siostrę!
Chodź w me objęcia —
75sam ja przybywam — bez tego żołdactwa,
co cię powiodło na tę pustą górę,
pod ten straszliwy krzyż — — —
KobietaNie będęć darmo, o dziewczyno,
pukał dziś w twoje wrota:
80pokaż–że mi się w okieneczku,
już potaniała cnota! — — —
O mój ty, bracie luby,
jaką ty siostrę masz!
Takem cię dawno nie widział —
85weź przyjaciela w dom!
Tak! Tak! pamiętam te oczy,
na Weroniki chustce
patrzące cicho i smutnie
w cichą i smutną głębinę
90tej naszej, ludzkiej niedoli — —
Nie powiedziała, żem rudy
i że mam krwawą na szyi
pręgę wisielca,
tylko siwe przymrużyła
95oczęta,
a dziś żal jej, że jej suknia
pomięta!…
Nie podnoś na mnie tej ręki!
100Boję się — — boję — —
Sambyś się splamił,
gdybyś mi wyciął policzek!…
Wszak–ci nie siedzę przed królem Herodem
i trzciny nie mam w dłoni
105ani purpury na barkach!
co spod przymkniętej powieki
patrzą tak smutno i cicho
w smutną i cichą głębinę
110tej naszej ludzkiej niedoli…
Czekaj — nie jestem tchórzem —
Czemu ten wicher tak wieje?
ktoś mnie potrącił w ramię —
115nikogo przecież nie widzę —
A! to ta gałąź oliwna,
na której jeszcze pozostał
i w tym się wietrze kołysze
mój stryczek!
120
Po co przychodzisz do mnie
taki milczący, spokojny,
w tej sukni z białych mgieł,
wlokącej wyrzut i rozpacz?!
125Zabij mnie! zabij!
a tylko mego imienia
na pośmiewisko nie dawaj!
Ze mnie, Judasza
Iskarioty,
130swego drogiego nie rób przyjaciela!
Zwij mnie zbrodniarzem i łotrem,
tylko tak nie gardź mną!
Sza!
Nic! nic! to liść zwiędły upadł —
135O moje życie! —
Któżby się trwożył
szelestu śmierci,
która mu gryzie wynędzniałą duszę?
Któżby się lękał kamienia,
140spadającego w czarną, głuchą przepaść?
mocno przepalonej,
a ty, bratku, graj wesoło,
gach u twojej żony! —
145Zziębłem — dygocę — a! zębami dzwonię —
psy mnie obsiadły, kiedym szedł w tę słotę
po zarobiony grosz —
nalejże mi, karczmareczko,
mocno przepalonej —
150Jak to? Srebrników trzydzieści
za głowę tego człowieka,
który wam w sercu taki przestrach budzi?
I spać nie daje
ani spokojnie zasiadać do stołu?
155Który na wasze królestwo
idzie z pożogą Swoich twórczych słów,
mających zniszczyć świątynię Występku ?
Mających na miejscu zdrady
postawić miłość i wierność?
160
za pocałunek,
złożon na uściech
[2] druha, przyjaciela,
któremu imię — Chrystus?!
Arcykapłani!
165W przedsionkach waszej bożnicy
jam się wychował!
Twarzą padałem na ziemię,
kiedy o jutrzni
szedł w cztery strony uśpionego świata
170głos waszych złotych trąb
i świętych dwanaście pokoleń
wzywał przed arkę przymierza,
przed znaki wieczystej Tory…
175na mej się szyi odbiła
z wargą patrzałem otwartą
w źrenice wasze i usta,
by z nich wyczytać waszą świętą wolę…
Spełniam ją dzisiaj, tylko więcej płaćcie!
180Dajcie mi setkę!…
Jak to? za dużo?
Za to, że wczoraj, gdym ukląkł w pustyni
i chciał przebłagać Pana,
aby zdjął ze mnie tę wieczystość hańby,
185wicher się zerwał gwałtowny
i przeraźliwym przygłuszył poświstem
moją modlitwę?
Za to, że każdy oddech tego wiatru,
każdy szum jego, każdy jego wiew
190i każde łkanie, każde uderzenie
w krzew czy też piasek,
w sosnę czy skałę,
w mgłę albo obłok,
w blask,
195w falę jeziora
albo w wybrzeże mórz —
o grzbiet wędrowca lub w tygrysa sierść,
o róg jelenia, czy też w ślepie żubra,
o kłąb padalca,
200czy o skorupę ślimaka,
w onoć
[3] idące w bezkresową przestrzeń
jasnowidzenie proroka,
czy o tłukącą się w ciasnej okręży
ślepotę ciżby tej,
205co pragnie jego krwi —
za to, że w każdym jęku, w każdym szumie
i w każdym biegu pomsty żądnych wiatrów
i łka i szumi i jęczy i wyje
to szubieniczne: zdrajca! zdrajca! zdrajca!?
210Wiecie:
Nie jestem człekiem, u którego chciwość
i żądza zysku radaby ukradkiem
stanąć za tablic Mojżeszowych głazem
i, przechylona ponad ich krawędzią,
215radaby zetrzeć niespokojną ręką
znaki przykazań
i na ich miejscu wyryć słowo: pieniądz —
jak wy to dzisiaj czynicie,
tak sobie lekceważąc
220ten przyjacielski ust mych pocałunek!
Chcę dziewięćdziesiąt…
Miejcie–że litość!
z nędzy popełnił zbrodnię —
225muszę ratować rodzonego ojca!
Tyle go właśnie wybawi od kaźni
i włos jego siwy
nie będzie wstydem okryty!
Co? co? mój ojciec nie żyje?
230Od niepamiętnych czasów leży w grobie,
a imię jego wolne jest od plamy?
Któż to wam kazał zaglądać w rejestra
i tak mnie ubiec i skrzywdzić,
wyszachrowawszy tyle — tyle grosza?!
235Prawda! nie żyje
i nie odwróci gniewnych, smutnych ócz
od swego syna — Judasza!…
macie też starą, biedną moją matkę?
240Czy nie wzruszają was łzy,
które wylewa aż po koniec świata,
że syn jej jedyny
znalazł w swej duszy odwagę,
aby się skalać taką przeohydą?
245„Jam go niańczyła” — tak powie —
„skąpiłam chleba swym ustom,
by moje dziecko nie zaznało głodu!
Jam mu śpiewała: luli!
Śpij, mój synaczku, śpij!
250Matka do serca cię tuli,
chroni od os i żmij —
śpij, mój synaczku, śpij!
A gdy się zbudzisz, mój mały,
znajdziesz rodzynki, migdały —
255śpij, mój synaczku, śpij,
matka do serca cię tuli,
luli, mój synku, luli!” —
Serca wy macie kamienne!
260Trzy wam opuszczę —
złóżcie ośmdziesiąt
i siedem — siedem przydatku
za to, że patrzeć muszę
w te dziwne, przymknięte powieki
265na Weroniki chustce,
spod których wielki, straszny patrzy smutek
w tę wielką straszną głębinę
mojej i waszej niedoli
i nędzy!…
270„Jam go w ranną wiodła zorzę,
by jaśniał, jak ona!…
Raczej krzyżne wybierz łoże,
niżby dusza twa — o Boże! —
miała być splamiona!”
275Dajcie pięćdziesiąt!
Jeszcze wam dużo!?
Zgoda! czterdzieści i dziewięć —
i pięć — i cztery —
Wezmę trzydzieści, bo patrzeć nie mogę,
280aby na świecie był ktoś taki biały
i czysty,
kiedy ja duszę mam brudną!
Wezmę trzydzieści, bo patrzeć nie mogę,
by tłum go w triumfie wiódł
285w bramy świętego miasta
i rzucał mu palmy!
A to hosanna! — hosanna! — hosanna!
Wezmę trzydzieści, bo patrzeć nie mogę,
aby on zwał się Chrystus, ja zaś — Judasz!
290Ażeby jego było przeznaczeniem
umrzeć na krzyżu, który po wiek wieków
otoczon będzie czcią,
gdy ja się mam błąkać
po wszystkiej ziemi,
295wzgardzon i oplwan,
zdrajca i kłamca
i uwodziciel —
Judasz! — — —
300mocno przepalonej,
a ty, bratku, graj wesoło
gach u twojej żony —
ponoć przyjaciel twój
czy brat! — — —
Czemu mnie ścigasz?
Wczoraj —
lat temu tysiąc, może sto, a może
zaledwie kilka upłynęło godzin,
310zdawało mi się, że nadszedł już kres
mych niepokojów…
Utrudzon grzechu nieskończoną drogą,
pod ścianą dojrzałych zbóż.
315Zacząłem kłosy rwać
i łuszczyć ziarna pszeniczne
i sycić głód.
Cisza i spokój
promienistymi oprzędzały siećmi
320rozległy, kłośny łan.
Głębie powietrza falowały żarem,
polnych koników ćwierkał rój,
zdaleka płynął brzęk kosy
lub tęskny śpiew przodownicy.
325I przyszła na mnie zaduma.
Rękami objąłem kolana
i skroniem schylił ku ziemi
i zapatrzony w listek sennej trawy,
co się położył na mej twardej nodze,
330słuchałem brzęku tej kosy
i tego ćwierku szarańczy
i tego śpiewu żniwiarki.
Od niepamiętnych już czasów
nie miałem chwili —
335może nie miałem jej nigdy —,
gdzieby ma dusza
tak zapomniała o swej strasznej nędzy.
Czyżby zaginął ból?
Czyżbym ja, Judasz
340Iskarjota,
źródło upodleń i cierpień,
spełnił już swoją pokutę?…
Lat tysiąc,
a może więcej, lub mniej,
345a może tylko sto,
albo zaledwie kilka chwil
trwał mój słoneczny sen…
i wpółwyżartemi oczyma
350od żrących kurzów i wstydów,
od deszczów, błyskawic i gromów
ach! i od żalów i płaczów
i od mej całej, czelnej zbrodniczości,
spojrzałem w stronę zachodu.
355I oto w krwawych oblaskach,
na miejscu kuli słonecznej,
spostrzegłem przymknięte powieki.
A z pod tych powiek
dwie ciche, głębokie źrenice
360z nieopisanym gubiły się smutkiem
w głębiach sinawych mgieł,
wypełniających przepaść
pomiędzy niebem a ziemią
i swoim gestem obrzeżem
365dotykających łanu,
przez moje nędzne skażonego stopy.
I mgły się kłębić poczęły
i wrzeć z taką mocą i syczeć,
jak gdyby ten, co mnie stworzył
370i na tę hańbę przeznaczył,
wziął w swoje garście wszystkie głębie mórz
i gdzieś w bezmierne rzucił je ognisko,
w lej przeolbrzymi połączonych razem
wszystkich wulkanów, jakie są w wszechświecie
375na milionach milionów gwiazd…
Ach! a to wrzenie i ten syk potworny
szedł z taką siłą na me biedne uszy,
żem nic nie słyszał, tylko: Judasz! Judasz!
Kłamca i zdrajca
380i uwodziciel —
Judasz!…
Gdzież mi uciekać?
Gdzież znaleźć bezpieczny schron?
Przyjacielu, otwórz mi wrota swe!
385Dawnom cię, dawno nie widział — —
weź przyjaciela w dom!
Piękną masz siostrę —
może to żona? —
Ponoś Chrystusa zdradził pocałunkiem —
390wszystkoć przebaczam, przyjmij mnie w swój dom!
ZdradaMówią po świecie, żem ja wziął srebrniki —
ty wiesz najlepiej, żeś ty je targował!
Zdrada mnie twoja nie piecze!
Wszyscyśmy zdrajcy!
395Człek człowiekowi jest równy —
Ja zwę się Judasz, i tyś jest Judaszem,
wszyscyśmy bracia Judasze —
weź przyjacielu w dom —
nalej–że mi, karczmareczko,
400mocno przepalonej,
a ty, bratku, graj wesoło,
gach u twojej żony —
ponoć przyjaciel twój,
czy brat —
Panie! może mi jesteś krzyw
[4],
żem śmiał Cię takiej pozbawić ozdoby?
Masz przecież jasny krążek wokół skroni,
410niech mnie przynajmniej pozostanie Twoja —
Tak, Panie Chryste! — cierniowa korona!
Tylko dlaczego te kolce
takie są wielkie?
Czemu ten splot taki długi,
415że siedemkrotnie głowę mi opasał
i jeszcze mi się pod te nogi ściele
ach! i za każdym wbija mi się krokiem
w me stopy? —
420brzęczącą kiesą złota —
tylko niech będzie ochota! —
Zdradziła brata —
Zdradziła męża —
Nie powiedziała,
425że mam tę krwawą na szyi
pręgę wisielca,
tylko siwe przymrużyła
oczęta,
a dziś żal jej, że jej suknia
430pomięta…
Wiesz, życie marne! nie żałuj!
Dam ci swój stryczek, po co masz po świecie,
biedna niewiasto, rozwłóczyć swą hańbę!
Nie! Zgińmy razem — naprzód ty, a potem —
435mam tu w zanadrzu kropelkę, wystarczy,
wprzód ty, dziewczyno, a potem —
Czemu mnie ścigasz?
Gdzież Twoja wielka, uwielbiana miłość?
Gdzież Twoja litość?
440I czym Twe słowo, któreś rzucił z krzyża
konającemu łotrowi?
jakaś nieziemska szaruga!
wicher mi garbi plecy,
445że prawie ziemi dotykam tą brodą!
Ha! na czworakach
jak zwierz! —
I tyś jest zwierzem i ja jestem zwierzem —
wszyscy my, bracie, zwierzęta!
450Co? może Jemu będziemy urągać
za tę zwierzęcą naturę?
Hej! Panie Chryste!
ja i ten brat mój —
Po piersi zapadam w śnieg!
455Coraz to większe zaspy!
Ława mi sięga po szyję —
dławi mnie! dusi! — ginę! —
Dłoń mi podajesz, o Chryste?!
460Nie chcę! nie chcę!
Nie stój nade mną, ach! z temi oczyma,
które widziałem dawno — dawno — dawno —
na Weroniki chustce —
Nikt Cię nie prosił, abyś mnie ratował —
465sam się wewlokę na ten stromy szczyt,
na turnię lodową,
tam twoje zaspy nie sięgną!
A tam z tej głębi mgieł —
470Coż to się snuje?
Coż to tak idzie na mnie?
Boże dziecięta idą szlakiem śniegów!
Bielutkie mają giezłeczka,
w ręku lilie,
475a naokoło ich skroni
kręgi jasności,
rozświetlające ten ponury świat.
Idą —
śpiewają —
480Cóż one śpiewać mogą?
Cicho!
Czemu wy na mnie idziecie?
Wy, białe, niewinne duchy! —
„Jam go w ranną wiodła zorzę,
485by jaśniał jak ona” —
Pochłoń mnie, ciemna przepaści!
Lub wy, przepadnijcie,
wy, niewiniątka!
Sza!
490Ktoś mię potrącił w ramię!
To kamień w przepaść spadł!
Sza! to ta gałąź oliwna,
na której wisi mój stryczek!
To liść jej się ruszył!…
495Któżby się trwożył
szelestu śmierci,
która mu gryzie wynędzniałą duszę?
Któżby się lękał kamienia,
spadającego w czarną, głuchą przepaść!?
Pomóż zdejmować mi ciernie!
Jakaś nieziemska szaruga
na świecie —
505weź przyjaciela w dom —
dobytku swego nie chowaj
pod klucz!
Bogaty jestem — trzydzieści
mam — widzisz — w kiesie srebrników!
510Nic nie ukradnę!
Nie podnoś na mnie tej ręki —
boję się — boję —
sam byś się splamił,
gdybyś mi wyciął policzek!
515Nie pierwszy ja zdrajca
i nie ostatni
i nie jedyny!…
Kain maczugę wziął, by zabić Abla,
a mym narzędziem morderczym
520ten przyjacielski pocałunek!
Jakaż różnica?
Jedno i drugie zabija!
Jestem złodziejem i tchórzem —
aleć nie pierwszym
525i nie ostatnim
i nie jedynym…
Zabij mnie! zabij!
tylko tak nie gardź mną!
Nie! Ślepiec jestem! po omacku schodzę
530z Pańskiej Golgoty, czepiając się ręką
zbrojnych pachołków, co Mu twarz opluli,
ale to czuję, że nie żar urągań
aż do obłędu mnie piecze,
tylko bezbrzeżny, Chrystusowy ból!
535
OkoTylko przymknięte powieki,
na które patrzyć się muszę
na Weroniki chustce
tyle ach! tyle lat!
Tylko te smutne źrenice,
540gubiące się w głębi
mojej i waszej niedoli…