- Bogactwo: 1
- Bóg: 1 2 3 4 5
- Brat: 1
- Chciwość: 1
- Chłop: 1 2
- Cierpienie: 1
- Drzewo: 1
- Duch: 1 2 3
- Dziecko: 1 2
- Dziewictwo: 1
- Fałsz: 1 2 3
- Góra: 1
- Grzech: 1 2
- Kara: 1 2
- Klęska: 1
- Kobieta: 1
- Kochanek: 1
- Kondycja ludzka: 1 2 3 4
- Księżyc: 1 2
- Matka: 1
- Mąż: 1
- Melancholia: 1
- Miłosierdzie: 1
- Miłość: 1
- Modlitwa: 1 2
- Morderstwo: 1
- Natura: 1
- Nieśmiertelność: 1
- Noc: 1
- Obraz świata: 1 2 3
- Ogień: 1
- Ojciec: 1
- Pies: 1
- Pokusa: 1
- Pożądanie: 1 2
- Pycha: 1
- Sąsiad: 1
- Siostra: 1
- Słońce: 1 2
- Stworzenie: 1 2
- Syn: 1
- Śmierć: 1 2
- Śpiew: 1
- Trup: 1
- Upadek: 1
- Wieś: 1 2
- Wizja: 1
- Woda: 1
- Wzrok: 1
- Zazdrość: 1
- Zdrada: 1
- Złodziej: 1
- Zwierzęta: 1 2
- Żebrak: 1
- Żona: 1 2
Jan KasprowiczHymnyMoja pieśń wieczorna
1
niech imię Jego będzie pochwalone!
Razem z gwiazdami byliśmy i słońcem,
zanim się gwiazdy i słońca
5jęły rozbijać w swych kołach,
zanim się stało to, co cię pożera.
O duszo, spragniona miłości,
o duszo, spragniona spokoju!
On był i ty w Nim byłaś przed początkiem,
10nim jeszcze miłość i spokój
stały się ogniem trawiącym,
zanim się stały zabójczą tęsknicą
i tym kamiennym, ślepym przerażeniem…
Dzień mój przygasa —
15za wielkim, niebotycznym przygasa mi szczytem,
krwawą za sobą zostawiając zorzę,
która się czepia ogniami
tych oto smreczyn i ścian poszarpanych,
zatartych śladów moich stóp.
20Dzień mój przygasa, ten złoty,
ten lazurowy, ten słoneczny dzień,
w błogosławieństwie swych drogich promieni
więżący klątwę dla człeka,
dla zbłąkanego pielgrzyma.
25Niech gaśnie! niech ginie!
Niech upragniony nadejdzie już wieczór
ze swoją ciszą wieczystą,
która ci mgłami szepce miesięcznymi,
że zanim miłość i spokój
30stały się ogniem trawiącym,
zanim się stały zabójczą tęsknicą
i tym kamiennym, ślepym przerażeniem,
On był i myśmy byli przed początkiem.
WieśBłogosławioną niech będzie ta chwila,
35kiedy się rodzi wieczorny hymn duszy!
Kiedy od cichych pól,
od rżysk i rzecznych pobrzeży,
od przecznic i od ugorów,
od wypaczonych chat
40i od tych stodół zwietrzałych
chłopięca płacze piosenka:
A grajże mi, piszczałeczko,
a grajże mi, graj!
Uliniłem cię z wierzbiny,
45gdzie ten potok srebrnosiny,
gdzie ten szumny gaj!
Pani pana tam zabiła,
zieleni się hej! mogiła,
zieleni się hej!
50A cierniste krzewie głogu
kwiat swój sypie po rozłogu,
a szept idzie z kniej!…
A dusza słucha i słucha…
A dzień jej przygasa,
55a ona śladem tęsknicy
płynie rozlewną falą księżycową,
rosami płynie, lśniącymi na łąkach,
i wierzchołkami ukojonych drzew
i grzbietem białych gór
60ku onym dniom zapomnianym,
gdy miłość i spokój
nie były ogniem trawiącym,
ani kamiennym, ślepym przerażeniem.
65i, przepełniony wiekuistą nocą,
topi w swych głębiach wszystko, co ją zmogło
urągowiskiem i grzechem
i wypełnioną pokutą,
wstydu i hańby pociemniałą twarzą
70i podeptaniem świętych, bożych praw
i krwawą zemsty pochodnią
i bolu, bolu strasznego
tak pożądanym, a tak żrącym widmem.
Błogosławioną niech będzie ta chwila,
75kiedy się rodzi wieczorny hymn duszy!…
Na senne kwiaty wystąpiła rosa,
na łąk płaszczyzny, na ciemny łan zboża,
i rozmodlona patrzy w jego głębię —
80i oparami wznosi się nad wielką,
nad uciszoną, rozmodloną wodą —
i słucha i patrzy i szepce
swoje wieczyste pacierze.
Z zapadłych wiosek płyną rozhowory,
85w bagniskach dzikie odzywa się ptactwo,
a gdzieś w pustkowiu, a gdzieś na rozstaju,
w samotnej chacie połyskuje światło,
a tam! zdaleka cicha idzie Śmierć.
Od zórz zachodnich, w ziół zasypiających
90rozkosznej woni piosnka się kołysze,
nad niemowlęcia kolebką wysnuta:
O tej radości, o tym weselu,
o tym cudownym, ukrytym zielu
z za siódmej góry, z za siódmej rzeki,
95które na smutek słodkie ma leki.
pieśń się kołysze po krzach, po lesie,
po falach żyta pieśń się kołysze
w tę uroczystą, wieczorną ciszę,
100a wślad za pieśnią cicha kroczy Śmierć…
Wyszła z dziedziny, gdzie miłość i spokój
nie są–ci ogniem trawiącym,
ani zabójczą tęsknicą,
ani kamiennym, ślepym przerażeniem,
105i w świat podąża, ku onym rozstajom,
k'temu pustkowiu, ku chacie samotnej,
k'temu słabemu, czerwonemu światłu…
Ścieżyną zdąża i traktem szerokim,
po drodze zerwie jakiś kłos zielony,
110albo też listek topoli
i w zamyśleniu rzuci je pod nogi.
Lekkimi stopy przygnie jakąś trawkę,
lub owad zdepce na miedzy,
albo swą długą, białą, przezroczystą
115zanurzy rękę w staw
i jego srebrną powierzchnię
powlecze rdzą opalową.
Czasem w tym swoim pochodzie
siądzie na chwilę pod krzyżem pochyłym,
120na opuszczonej mogiłce,
i, głowę ukrywszy w dłonie,
głębokim jękiem zapłacze,
rozlewającym się na okrąg świata.
A potem wstaje i traktem rozległym,
125albo miedzami idzie znów śród zbóż
k'temu pustkowiu, gdzie w chacie samotnej
czerwone, słabe połyskuje światło.
A za nią snuje się smuga
sinych oparów i mgieł,
130na których ciężkiem, dalekiem obrzeżu
zachodnia krwawi się zorza…
Czemu nie gaśniesz, ty zorzo?…
On był i myśmy byli przed początkiem,
zanim się stało to, co nas pożera!
135Czemu nie gaśniesz ?!
Ach! jak się w twoich płomieniach
palą te grona jarzębin!
Jak się rozżarza ten żwir —
ten szary piasek na drodze pątniczej!
140Wybaw człowieka, o Panie,
od żagwi
[1] gniewu Twojego!
śród koralowych jarzębin,
przy rozszumiałych, wielkich polach zbóż,
145przy tajemniczych pogwarach tych lip,
rozkołysanych Twym świętym oddechem…
Pokorna, cicha, nieskalana dusza
stoi u wrótni kościółka
i psalm Ci śpiewa, tak wieczny,
150jak wieczną ona i Ty!
Na roztęczone mgławice kadzideł
kładą się dźwięki organów,
majestatyczne, cudotwórcze dźwięki,
i podpływają ku cichej, pokornej,
155ku nieskalanej, ku skupionej duszy,
klęczącej w progu świątyni.
Grona jarzębin rumienią się w słońcu,
prastare lipy szumią hymn pierwotny,
przenikający głębinę jestestwa,
160łan się kołysze, rozłożysty, złoty,
w oknach świergocą jaskółki,
nad poszeptami pacierzy
nieprzeliczonych pątników
białe wzlatują gołębie,
165a w rozmodleniu milczącym,
na skrzydłach psalmów, tak wiecznych,
jak wieczna ona i Ty,
wznosi się dusza ku Tobie.
170Gdzież moc Ci równa i równa potęga?
Sam z Siebieś powstał, majestat Twój płonie
na tym z wieczności zbudowanym tronie.
Z Siebie stworzyłeś ten przestwór bez końca
i z Siebieś w niego rzucił żar na słońca.
175Istnienieś Swoje zamknął w prochu ziemi
I wichr piersiami oddycha Twojemi.
wraz z duszą globów, świecących na niebie.
Tyś, Boże, ziarnem i kłosem i listkiem,
180Wszystko jest z Ciebie i Ty jesteś Wszystkiem
i przez Cię Wszystko, nieśmiertelny Panie,
ma nieśmiertelne w Tobie królowanie.
Gdzież moc Ci równa? gdzież równa potęga?
Gdzież jest ten płomień, co skry Twej dosięga?
185Gromem przemawiasz w łyskającej tuczy,
głos Twój morzami i wulkanem huczy,
trzęsieniem ziemi ogłasza Twe wieści,
lub słodko szumi, szemrze i szeleści.
Straszliwym bywasz w Swym monarszym gniewie:
190rozkwitłe pola zatapiasz w ulewie,
żagwią pożarów godzisz nam w zagrody,
bijesz dobytek i zatruwasz wody.
Lecz kto opiece Twej odda się szczerze,
tego Twa łaska od złego ustrzeże.
195Bo czyjaż dobroć Twych bezmiarów sięga?
Gdzież moc Ci równa i równa potęga?…
Błogosławioną niech będzie ta chwila,
kiedy się rodzi wieczorny hymn duszy,
tej nieskalanej, pokornej i cichej!…
200On był i myśmy byli przed początkiem —
chwalmy i wielbmy Jego święte imię!
nad oceanem tych ciężkich oparów,
co pochłonęły me słońce?
205Księżyc się dźwignął ponad węża gór,
osrebrza brzegi obłoków,
lśni się na rysach śnieżystych;
od wschodu pełza cicha noc,
stoki swym wielkim przytłacza spokojem,
210a ty się palisz!
Stamtąd — od nizin dalekich,
usypiających poza stu wodami,
poza tysiącem dróg,
jakieś się echo przyczołguje w duszę —
215
To płacz tej dawnej, chłopięcej piosenki:
A grajże mi, piszczałeczko,
a grajże mi, graj!
Uliniłem cię z wierzbiny,
220gdzie ten ruczaj srebrno–siny,
gdzie ten szumny gaj!
Ach!…
Niech raz już wszystko zagaśnie!
225Jarzębina się rumieni,
szepcą lipy stare,
suchy piasek się podnosi — — —
Czemu nie milkniesz, ty zorzo?
Dlaczego krzykiem ognistym,
230wystrzelającym z tych przepastnych szczelin,
pomiędzy dwiema piekielnymi ściany,
tak mnie oślepiasz i tak mnie ogłuszasz,
że dojść nie mogę do kresu?
235a zorza jego się krwawi,
jakby się krwawić miała w nieskończoność!…
wszystko pożera swymi płomieniami —
duszę mi pali i świat cały pali!
Z olbrzymich snopów ognia,
240jakby młóconych niewidzialnym cepem,
sypią się ziarna skier
w okrąg na niebo i ziemię!
Księżyc się zajął
i, w mgnieniu oka wyrósłszy
245w ogromną kulę ognistą,
zaczyna rwać się w kawały
i płomiennemi wali się bryłami
na cielska płonących gór,
na popiół smreków spalonych.
250Płoną jeziora,
sto wód się pali
i tysiąc dróg!
Z rozszalałego wnętrza ziemi
ogniem buchają wulkany,
255gwiazd miljony tną błyskawicami
spieniony potop płomieni
i z hukiem
giną w czeluściach czerwonych…
260Czemu mnie karzesz?
W tych rozżarzonych stanąłeś przestworzach,
cały spłomienion, większy niż przestwory,
z krzyżem, ogromnym, płomienistym w dłoni
i rozżagwiony rzucasz na mnie świat…
265Karz mnie!
Bom–ci ja człowiek, który wyszedł z grzechu
i prześladowan był przez grzech — do końca!
Moja to wina!
Bo oto moja nieprawość,
270mnoga, jak iskry tych ogni,
przeszła granice, Panie, Twych zamiarów!
a kiedy zamknął powieki,
krzyża–m na jego grobie nie postawił,
275bom go nie prosił o garść tego błota,
o nędzny żywot ten!
Moja to wina, moja wielka wina!
Matkę–m wypędził z domu, by nie jadła
strawy, porwanej większym, niż ja, tchórzom —
280a wypędziłem ją w czas, gdy nad ziemią
przebiegał tuman nawałnic,
aby jej w drodze, w bezludnym pustkowiu,
oczy wyżarły błyskawice,
a dąb, walący się od gromu,
285aby ją przygniótł swą kłodą na wieczność!
Moja to wina, moja wielka wina!
u wrót wspaniałej katedry,
nie czułem tyle odwagi,
290aby się dotknąć jej ręki wyschniętej
i, na jej krwawe wskazując orbity,
głupim powiedzieć lwom i pustym lwicom:
Idźcie! mnie łaski waszej nie potrzeba —
to siostra moja! przy niej mi pozostać!
295Moja to wina, moja wielka wina!
PiesPsa, który zaszedł mi drogę
i z głodu zęby wyszczerzył
i miłosierne wlepił we mnie ślepie,
kopnąłem nogą,
300aż ze skowytem padł pod moim płotem!
tysiące owadów
miażdżyłem stopą, wlokąc się przydrożem,
ażeby duszę znudzoną
305orzeźwić wschodem lub zachodem słońca.
A pnąc się w górę, ku rzeźbionym grotom,
ku tajemniczym snom stalaktytowym,
albo ku wirchom, skąd pycha
wygraża światu pięściami z granitu,
310kazałem ścinać pachołkom
gałęzie smreków młodziutkich,
gdyż iglicami drażniły mi skronie…
bo mi się worał w miedzę
315i naręcz owsa mi wyżął
dla swego konia —
moja to wina, moja wielka wina!
GóraChęć mi raz przyszła obłędna,
ażeby kopać dla siebie mogiłę,
320bo mi się życie stało cmentarzyskiem,
i w tę mogiłę wtrąciłem bliźnego,
tak, że oszalał między umarłymi!
Moja to wina!
325moja to wina!
Pod próg sąsiada kazałem podrzucić
dziecko, zrodzone z mego rozbestwienia.
A raz to grzech mi tak zaciemnił oczy,
żem po omacku szedł w przepastną głębię
330strasznego lasu
i, jadowite wyszukawszy ziele,
świat nim stłumiłem w poczęciu.
Moja to wina, moja wielka wina!
335W tej gniewu Twego straszliwej godzinie
świat niech się kaja, lecz niechaj nie ginie!
Wielka jest moc Twa i wielka potęga,
lecz czyjaż dobroć Twej dobroci sięga?!
340umiałem skazić niewinną wstydliwość,
nim się w słoneczne rozwinęła kwiecie.
Podstępnie owoc zerwałem dziewiczy,
słowem, któremu dała moc obłuda,
wielbiąc zbawienie z miłości,
345a sobie–m szeptał, jak złodziej, co w każdym
widzi złodzieja: rwij, nim przyjdzie inny!
Za grosz kupionej rozpuście
dałem się wlec po kałużach,
350jak widmo–m stawał u bram lupanaru
i źrenicami, zmienionemi w szkło,
przez które ognia przezierał ostatek,
zazdrośniem śledził takich, jak ja — trupów,
by ich rozkoszą zwątloną
355podżegać w myśli mą rozkosz przymarłą.
A nieraz podłość tak mi żarła duszę,
że chcąc wypełnić jej pustkę,
małom nie szeptał błądzącym przechodniom:
Nie tymi drzwiami: tamte wam poradzę!
360Moja to wina, moja wielka wina!
które mi jarzmem się stały,
a sił nie mając otwarcie
zrzucić ze siebie tych błazeńskich dzwonków
365arcykapłana domowych ołtarzy
i iść, gdzie w słońcu południa,
śród woniejących ogrodów,
krwawo się złoci zakazane drzewo,
dawałem w duszy przystęp takim szeptom:
370Niechajże Szatan się zjawi
i niech uwikła w sieć swojej pokusy
tę, co mi ongi była mocą szczęścia,
a dziś mnie dusi swą cnotą!
Wówczas jej krzyknę: podłaś! i, już czysty
375w nędznym sumieniu, pójdę spełnić zdradę!
Moja to wina! moja wielka wina!
Oto jest miłość! oto jest to źródło,
z którego bije szlachetność!
Moja to wina! moja wielka wina!
380Panie!
bom–ci ja człowiek, bom urodzon z bolu,
bo żal i rozpacz i przestrach
i wyczerpanie i siła
385są przyczynami mojego istnienia…
Spłonąłem chucią do mej własnej krwi,
do matki mojej i do córki mej!
kiedy przed moim pałacem,
390wzniesionym z mgławych majaków,
przedziwne kwiaty o zbielałych oczach
rozrzechotanej Meduzy
do jakichś strasznych rozmiarów
w mżachach wyrastały miesięcznych —
395kiedy się księżyc skradał do mych komnat
i kładł na łoże mego wyczerpania,
wonczas mnie ze snu budziła lubieżna,
sprowadzająca warg bezwładne drgawki
i źrenic błędną gorączkę,
400potworna żądza ku Twemu — zwierzęciu!
Moja to wina! moja wielka wina!
Oto jest miłość! oto jest krynica,
z której wypływa zwycięstwo nad piekłem!
Moja to wina, moja wielka wina!
405Karz mnie!
Karz mnie!
W tym rozżagwionym przestworze
masz krzyż z płomieni, większy, niż ten przestwór,
więc bezlitością swych płomiennych rąk
410wyciągnij członki moje do ogromu
Twojego krzyża, na którymś zawisnął
kiedyś się zmuszał, by spokój i miłość
przemienić w ogień trawiący
415i w skamieniałe, ślepe przerażenie!
Kiedyś ze swego spokoju
i swej miłości
wydzielał słońca i gwiazdy;
by rozbijały się w swoich elipsach,
420aby się stało to, co nas pożera!
z brzemieniem winy na ugiętym grzbiecie.
Wagę masz w ręku i miecz sprawiedliwy,
z którego lecą skry na ludzkie niwy,
425a pomsty Twojej płomienna potęga
od pokolenia w pokolenie sięga.
Krew nam wysusza i pożera kości
wieczysta wszechmoc Twej zapalczywości —
żadna się przed nią groza nie ostała:
430Niechaj Ci za to będzie cześć i chwała
na wieki wieków, Amen, Amen, Amen!
Panie!
Kłamałem!
435zżółkłymi łony
[3] i, nagością swoją
opanowawszy mą duszę,
kazały zezem patrzeć mi na sławę
i na bogactwo rodzonego brata.
Kradłem —
440w kościele Twoim rozbiłem skarbonę!
Moja to wina, moja wielka wina!
śpiesząc ku śmierci, która czeka na mnie,
chciwie wstrzymałem krok przed stosem złota
445i błyskawicą, która idzie z Ciebie —
moja to wina, moja wielka wina!
myśl mi przebiegła haniebna:
Tak! wymordować czcicieli Molocha
i potem — zająć ich miejsce!
450Panie!
Fałszywym byłem prorokiem
i nie umiałem powstrzymać bluźnierstwa
przeciwko Tobie, tak, jak dzisiaj bluźnię!
Krzywdy–m ja bratu nie przebaczył,
455choć sam krzywdziłem — jak oszust!
Pogardę niosłem tłumowi,
jego sczerniałym, spracowanym dłoniom,
jego łachmanom, przesyconym potem!
Ornat na siebie kładłem i koronę
460i, wziąwszy jabłko do ręki i berło,
kazałem klękać przed mymi rozkazy,
jakby nie było Twego majestatu!
Moja to wina, moja wielka wina!
Okręty słałem na spienione morza,
465a w bitwach, w moim wszczynanych imieniu,
tysiące kładły się we krwi swej własnej,
a wszak Ty jeden masz prawo
na życie człeka wydawać wyroki!…
Moja to wina, moja wielka wina!
470Karz mnie!
Bom–ci ja człowiek, skazany na karę,
bo dzień mój przygasa.
a zorza jego się krwawi
i świat się mój pali!
475Bo dawno już przeszedł czas —
moja to wina, moja wielka wina! —
gdzie miłość i spokój
nie były ogniem trawiącym
ani zabójczą tęsknicą
480ani kamiennym, ślepym przerażeniem…
A graj–że mi, graj!…
Jarzębiny się rumienią —
suchy piasek się podnosi —
A graj–że mi, graj!…
485On był i myśmy byli przed początkiem,
zanim się stało to, co nas pożera…
ŚmierćBłogosławioną niech będzie ta chwila,
kiedy się rodzi wieczorny hymn duszy!
kiedy na wieki — na wieki
490gaśnie jej dzień — — —