Jan KochanowskiTrenyTren XVII. (Pańska ręka mię dotknęła…)[1]
1Pańska ręka mię dotknęła,
Wszytkę mi radość odjęła.
Ledwie w sobie czuję duszę
[2]
I tę podobno dać muszę
[3].
5Lubo
[4] wstając, gore jaśnie
[5],
Lubo padnąc, słońce gaśnie
[6],
Mnie jednako serce boli,
A nigdy sie nie utoli
[7].
Oczu nigdy nie osuszę
10I tak wiecznie płakać muszę.
Muszę płakać; o mój Boże,
Kto sie przed Tobą skryć może?
Prózno
[8] morzem nie pływamy,
Prózno w bitwach nie bywamy:
15Ugodzi nieszczeście wszędzie,
Choć podobieństwa
[9] nie będzie.
Wiódłem
[10] swój żywot tak skromnie,
Że ledwie kto wiedział o mnie,
A zazdrość i złe przygody
20Nie miały mi w co dać szkody
[11].
Lecz Pan, który gdzie tknąć
[12] widzi,
A z przestrogi
[13] ludzkiej szydzi,
Czymem już był bezpieczniejszy
[16].
25A rozum, który w swobodzie
[17]
Umiał mówić o przygodzie,
Dziś ledwe sam wie o sobie:
Tak mię podparł w mej chorobie.
Czasem by sie chciał poprawić,
30A mnie ciężkiej troski zbawić,
Ale gdy siędzie na wadze,
Żalu ruszyć nie ma władze
[18].
Prózne to ludzkie wywody,
Żeby szkodą nie zwać szkody;
35A kto sie w nieszcześciu śmieje,
Ja bych tak rzekł, że szaleje.
Kto zaś na płacz lekkość wkłada
[19],
Słyszę dobrze, co powiada,
Lecz sie tym żal nie hamuje
[20],
40Owszem, więtszy przystępuje.
Bo mając zranioną duszę,
Rad i nierad płakać muszę;
Co snaść nie cześć, to ku szkodzie
I zelżywość
[21] serce bodzie.
45Lekarstwo to, prze Bóg żywy
[22],
Ciężkie na umysł troskliwy
[23];
Kto przyjaciel zdrowia mego,
A ja zatym łzy niech leję,
50Bom stracił wszytkę nadzieję,
By mnie rozum miał ratować,
Bóg sam mocen
[26] to hamować.