- Anioł: 1
- Bóg: 1 2 3
- Córka: 1
- Czary: 1
- Dziewictwo: 1
- Ksiądz: 1
- Miasto: 1 2 3
- Przywódca: 1
- Religia: 1 2
- Rośliny: 1
- Samobójstwo: 1
- Walka: 1
- Woda: 1
- Wojna: 1
- Żołnierz: 1
Adam MickiewiczBallady i romanseŚwiteź
1
WodaKtokolwiek będziesz w Nowogródzkiej stronie,
Do Płużyn ciemnego boru
Wjechawszy, pomnij zatrzymać twe konie,
By się przypatrzyć jezioru.
5Świteź tam jasne rozprzestrzenia łona,
W wielkiego kształcie obwodu,
Gęstą po bokach puszczą oczerniona,
A gładka jak szyba lodu.
Jeżeli nocną przybliżysz się dobą
10I zwrócisz ku wodom lice:
Gwiazdy nad tobą i gwiazdy pod tobą
I dwa obaczysz księżyce.
Niepewny, czyli szklanna spod twej stopy
Pod niebo idzie równina,
15Czyli też niebo swoje szklanne stropy
Aż do nóg twoich ugina;
Gdy oko brzegów przeciwnych nie sięga,
Dna nie odróżnia od szczytu:
Zdajesz się wisieć w środku niebokręga,
20W jakiejś otchłani błękitu.
Tak w noc, pogodna jeśli służy pora,
Wzrok się przyjemnie ułudzi…
CzaryLecz, żeby w nocy jechać do jeziora,
Trzeba być najśmielszym z ludzi.
25Bo jakie szatan wyprawia tam harce!
Jakie się larwy
[1] szamocą!
Drżę cały, kiedy bają o tém starce,
I strach wspominać przed nocą.
Nieraz śród wody gwar jakoby w mieście,
30Ogień i dym bucha gęsty,
I zgiełk walczących i wrzaski niewieście
I dzwonów gwałt i zbrój chrzęsty.
Nagle dym spada, hałas się uśmierza,
Na brzegach tylko szum jodły,
35W wodach gadanie cichego pacierza,
I dziewic żałośne modły.
Co to ma znaczyć? różni różnie plotą:
Cóż, kiedy nie był nikt na dnie;
Biegają wieści pomiędzy prostotą,
40Lecz któż z nich prawdę odgadnie?
Pan na Płużynach, którego pradziady
Były Świtezi dziedzice,
Z dawna przemyślał i zasięgał rady,
Jak te zbadać tajemnice.
45Kazał przybory w bliskiem robić mieście,
I wielkie sypał wydatki:
Związano niewód, głęboki stóp dwieście,
Budują czółny i statki.
50Dobrze, kto z Bogiem poczyna;
Dano więc na mszę w niejednym kościele,
I ksiądz przyjechał z Cyryna
[2].
Stanął na brzegu, ubrał się w ornaty,
Przeżegnał, pracę pokropił;
55Pan daje hasło: odbijają baty
[3],
Niewód się z szumem zatopił.
Topi się, pławki
[4] na dół z sobą spycha,
Tak przepaść wody głęboka;
Prężą się liny, niewód idzie z cicha,
60Pewnie nie złowią ni oka
[5].
Na brzeg oboje wyjęto już skrzydło,
Ciągną ostatek więcierzy:
Powiemże jakie złowiono straszydło?
Choć powiem, nikt nie uwierzy.
65Powiem jednakże. Nie straszydło wcale,
Żywa kobieta w niewodzie,
Twarz miała jasną, usta jak korale,
Włos biały skąpany w wodzie.
Do brzegu dąży. A gdy jedni z trwogi
70Na miejscu stanęli głazem,
Drudzy zwracają ku ucieczce nogi,
Łagodnym rzecze wyrazem:
„Młodzieńcy! wiecie, że tutaj bezkarnie
Dotąd nikt statku nie spuści:
75Każdego śmiałka jezioro zagarnie
Do nieprzebrnionych czeluści.
I ty, zuchwały, i twoja gromada
Wraz byście poszli w głębinie
[6]:
Lecz, że to kraj był twojego pradziada,
80Że w tobie nasza krew płynie;
Lecz, żeście z Bogiem poczęli,
Bóg wam przez moje opowiada usta,
Dzieje tej cudnej topieli.
85
MiastoNa miejscach, które dziś piaskiem zaniosło,
Gdzie car
[7] i trzcina zarasta,
Po których teraz wasze biega wiosło,
Stał okrąg pięknego miasta.
Świteź, i w sławne orężem ramiona
90I w kraśne twarze bogata,
Niegdyś od książąt Tuhanów
[8] rządzona,
Kwitnęła przez długie lata.
Nie ćmił widoku ten ostęp ponury:
Przez żyzne wskroś okolice
95
Litwy naówczas stolicę.
Raz niespodzianie obiegł tam Mendoga
Potężnem wojskiem car z Rusi;
Na całą Litwę wielka padła trwoga,
100Że Mendog poddać się musi.
Nim ściągnął wojsko z odległej granicy,
Do ojca mego napisze:
— »Tuhanie! w tobie obrona stolicy,
Śpiesz, zwołaj twe towarzysze«. —
105Skoro przeczytał Tuhan list książęcy
I wydał rozkaz do wojny,
Stanęło zaraz mężów pięć tysięcy,
A każdy konny i zbrojny.
Uderzą w trąby, rusza młódź, już w bramie
110Błyska Tuhana proporzec,
Lecz Tuhan stanie i ręce załamie,
I znowu jedzie na dworzec.
I mówi do mnie: — »Jaż własnych mieszkańców
Dla obcej zgubię odsieczy?
115Wszak wiesz, że Świteź nie ma innych szańców,
Prócz naszych piersi i mieczy.
Krewnemu nie dam obrony;
A jeśli wszyscy pociągniem na boje,
120Jak będą córy i żony?«
— Ojcze, odpowiem, lękasz się niewcześnie,
Idź, kędy sława cię woła,
Bóg nas obroni: dziś nad miastem we śnie,
Widziałam jego anioła.
125Okrążył Świteź miecza błyskawicą,
I nakrył złotemi pióry,
I rzekł mi: póki męże za granicą,
Ja bronię żony i córy. —
130Lecz gdy noc spada ponura,
Słychać gwar z dala, szczęk i tętent koni,
I zewsząd straszny wrzask: ura!
Zagrzmią tarany, padły bram ostatki,
Zewsząd pocisków grad leci,
135Biegą na dworzec starce, nędzne matki,
Dziewice i drobne dzieci.
»Gwałtu! wołają, zamykajcie bramę,
Tuż, tuż, za nami Ruś wali.
Ach! zgińmy lepiej, zabijmy się same,
140Śmierć nas od hańby ocali«.
Miecą bogactwa na stosy,
Przynoszą żagwie i płomień do gmachu,
I krzyczą strasznemi głosy:
145»Przeklęty będzie, kto się nie dobije!«
Broniłam, lecz próżny opór:
Klęczą, na progach wyciągają szyje,
A drugie przynoszą topór.
Gotowa zbrodnia… Czyli wezwać hordy
150I podłe przyjąć kajdany,
Czy bezbożnemi wytępić się mordy?…
Panie, zawołam, nad pany:
Jeśli nie możem ujść nieprzyjaciela,
O śmierć błagamy u Ciebie,
155Niechaj nas lepiej Twój piorun wystrzela,
Lub żywych ziemia pogrzebie!
Wtem, jakaś białość nagle mnie otoczy,
Dzień zda się spędzać noc ciemną:
Spuszczam ku ziemi przerażone oczy…
160Już ziemi nie ma pode mną!…
Widzisz to ziele dokoła,
To są małżonki i córki Świtezi,
Które Bóg przemienił w zioła.
165Białawem kwieciem, jak białe motylki,
Unoszą się nad topielą;
List
[9] ich zielony, jak jodłowe szpilki,
Kiedy je śniegi pobielą.
Za życia cnoty niewinnej obrazy,
170Jej barwę mają po zgonie,
W ukryciu żyją i nie cierpią skazy,
Śmiertelne nie tkną ich dłonie.
Doświadczył tego car i ruska zgraja,
Gdy piękne ujrzawszy kwiecie,
175Ten rwie i szyszak stalony umaja,
Ten wianki na skronie plecie:
Kto tylko ściągnął do głębini ramie,
Tak straszna jest kwiatów władza,
Że go natychmiast choroba wyłamie,
180I śmierć gwałtowna ugadza.
Choć czas te dzieje wymazał z pamięci,
Pozostał sam odgłos kary,
Dotąd w swych baśniach prostota go święci,
I kwiaty nazywa Cary”. —
185To mówiąc, pani z wolna się oddala,
Topią się statki i sieci,
Szum słychać w puszczy, poburzona fala
Z łoskotem na brzegi leci.
Jezioro do dna pękło na kształt rowu,
190Lecz próżno za nią wzrok goni,
Wpadła i falą nakryła się znowu,
I więcej nie słychać o niéj.