- Kara: 1
- Kobieta "upadła": 1 2
- Kochanek: 1
- Łzy: 1
- Miłość: 1
- Miłość tragiczna: 1
- Noc: 1
- Okrucieństwo: 1
- Plotka: 1
- Rosjanin: 1
- Samobójstwo: 1
- Sierota: 1
- Tłum: 1
- Wygnanie: 1
- Zdrada: 1
- Żebrak: 1 2
Taras SzewczenkoKatarzynatłum. Władysław Syrokomla
I
1Ej, kochajcie, czarnobrewki
Ale nie Moskala:
Moskal tylko serce zrani,
Dusze porozżala.
5Swym kochaniem czy udaniem
Pożartuje srogo,
Pójdzie w swoją Moskiewszczyznę,
A ty giń, niebogo!
Nic by jeszcze, gdyby sama
10Skamieniała głazem,
A to nieraz stara matka
Musi ginąć razem.
Choć się pieśni nucą;
15Ludzie serca nie spytają,
A kamieniem rzucą.
Więc kochajcie, czarnobrewki,
Tylko nie Moskala:
Moskal tylko serce zrani,
20Potem się przechwala.
Głosu nie rozumie,
A Moskala pokochała,
Jak tam serce umie.
25I do sadu z młodym chodzi,
I na pierś się garnie,
Póki swojej biednej doli
Nie zgubiła marnie.
Ot, bywało, matka woła:
30«Córko, na wieczerzę!»,
Ona syta ze swym lubym
[1],
Ani sen jej bierze.
I ta miłość jawna była
W oczach całej wioski,
35I poczęli już źli ludzie
Puszczać złe pogłoski.
A niech sobie źli tam ludzie
Co ich wola plotą:
Ona kocha — serce pełne
40To i mniejsza o to!
Zabębnili, zatrąbili
W wojskowej komendzie:
Moskal poszedł w Turecczyznę
[2].
Cóż z dziewczyną będzie?
45A choć serce się pokryło
Miło czasem i zaśpiewać,
I tęsknić po lubym.
On się zaklął, zaprzysięgał
50Swojej Katarzynie,
Że powróci, jeśli w bitwie
Kula go ominie.
«On tak kocha! On by nie chciał
Zwodzić mnie w obłudzie.
55A tymczasem, co ich wola
Niech gadają ludzie».
Katarzyna łzy ociera,
W sercu jej swobodniej,
Choć dziewczęta na ulicy
60Coś tam stronią od niej.
Katarzyna myśli sobie:
«Bóg wie co im chce się».
O północy wiadra bierze
I wodę przyniesie.
65Niech wrogowie nie zobaczą,
Wszak blisko krynica.
Stanie sobie pod kaliną,
Aż kalina się rozpłacze,
70Kiedy ją wysłucha.
Ona wraca, niewidziana
Od żywego ducha.
Katarzyna błogo marzy,
75Lub ubrana w białą odzież
Przez okienko patrzy.
Minął miesiąc, minął drugi,
Minęło półrocze
I krwią czarną okipiało
80Jej serce ochocze.
Przyszła boleść… ciężka boleść,
I po krótkiej chwili
Takie piękne jak aniołek
Już dzieciątko kwili.
85Już sąsiadka jedna, druga
I matce docina:
«Wy za piecem hodujecie
Moskiewskiego syna».
. . . . . . . . . . . . . . . . .
90Katarzyno! Katarzyno!
Nieba cię skarały:
Co ty biedna poczniesz w świecie
I sierotka mały?
Ty bez męża… on bez ojca.
95Co wy uczynicie?
Ojciec… matka… cudzy ludzie,
Ej, niedobre życie!
Wyzdrowiała Katarzyna,
Przejrzała po świecie;
100Patrzy w okno na ulicę
I kołysze dziecię.
Wyjdzie w ogród, by popłakać,
Do ziemi przypadłszy;
A zły człowiek przez częstokół
105Z urąganiem patrzy.
Czereśnie i wiśnie,
Wyszła biedna i niemowlę
Do swych piersi ciśnie.
110A w ogródku już nie śpiewa
Piosenek swobody,
Jako wtenczas, gdy przychodził
Jej kochanek młody.
Już nie śpiewa w cieniu wiśni
115I ciemnej kaliny,
A tymczasem źli wrogowie
Szarpią cześć dziewczyny.
Co ma począć nieszczęśliwa,
Że jej serce ranią?
120Gdyby miły wrócił z drogi,
Ująłby się za nią.
On daleko za górami
Gdzieś się w boju trudzi,
Ani też jej nie zobaczy,
125Ni śmiechu złych ludzi.
Może leży za Dunajem
Między zabitemi,
Albo może kocha inną
Na moskiewskiej ziemi.
130Nie…. jej luby nie zabity
Na żadnej wojence;
Gdzie on znajdzie takie oczy,
Takie brwi dziewczęce?
Choćby schodził na kraj świata,
135Opłynął kraj morza,
Jedna tylko jest na świecie
Katarzyna hoża.
Dała matka czarne brewki
I czarne oczęta,
140Lecz przy brewkach jasnej doli
Dać jej nie pamięta.
A bez doli piękne lice
Jak piękny kwiat bywa:
Przyjdzie słońce i zapali,
145Wicher poobrywa.
Myjże łzami białe lice
I jęcz po kryjomu,
Bo Moskale inną drogą
Wrócili do domu.
II
150Siedzi ojciec w końcu stołu,
Na rękach pochyły,
Ciężko duma, bo staremu
Boży świat niemiły.
155Na dębowej skrzyni,
Cichym głosem gromi córkę
I wyrzuty czyni:
«Kiedyż przyjdzie, moja córko,
Wesele do chaty?
160Gdzie są drużki, starostowie?
Gdzie weselne swaty?
Idź na Moskwę, tam cię czeka
Godowa gromadka;
Ale nie mów dobrym ludziom,
165Żem ja twoja matka.
O, przeklęta ta godzina,
Co cię na świat zsyła!
Czemum ciebie z jasnym wschodem
W rzece nie topiła?
170Nie przyszłoby na niesławę
I na hańbę w świecie…
Moja córko! moja córko!
Mój różany kwiecie…
Hodowałam jak ptaszynę,
175Jak krasną jagodę;
Na cóż teraz, na cóż przyszły
Twoje lata młode?
Idź na Moskwę szukać teści
[6],
Idź sobie za morze!
180Nie słuchałaś mojej rady,
Jej posłuchasz może.
Idź, przywitaj — oni ciebie
Przyjmą najgoręcej.
Idź na Moskwę, bądź szczęśliwa,
185Lecz nie wracaj więcej.
Ruszaj sobie w cudzą stronę,
Na kraj świata boży…
Lecz któż tutaj moją głowę
Do trumny położy?
190Kto zapłacze łzami dziecka
Nad matką rodzoną?
Kto posadzi na mogile
Kalinę czerwoną?
Kto choć jeden pacierz zmówi
195Za mą grzeszną duszę?…
Och!… idź, córko nieszczęśliwa,
Ja wyrzec się muszę!»
Kończy mówić, łzy ociera,
Coraz bardziej blada.
200Błogosławi… i na skrzynię
Bezprzytomna pada.
«No! — powiada ojciec stary —
Gotuj się do drogi!»
Katarzyna, płacząc, padła
205Pod ojcowskie nogi:
«Och, przebaczcie nierozumnej
Młode jej swawole!
Przebacz, ojcze, mój gołąbku,
Mój jasny sokole!»
210«Niech twa dola dobrych ludzi
Do litości wzruszy!
Módl się, córko, i idź z Bogiem,
Będzie lżej na duszy!»
Córka wstała, pokłon dała,
215Wyszła, milcząc, z chaty:
Już sierotą stara matka
I ojciec brodaty.
Wyszła z chaty i do Boga
Modlitwę posyła,
220I rodzinnej szczyptę ziemi
«Och, nie wrócę już, nie wrócę
Ani tutaj blisko!
W cudzej stronie cudzy ludzie
225Dadzą przytulisko.
Swojej ziemi choć garsteczkę
Ja zabiorę rada:
Niech o mojej gorzkiej doli
Ludziom rozpowiada.
230Nie mów, synu, gdzie się zwrócę,
Szanuj me ukrycie…
Ot, kto powie — sad wiśniowy,
Żem ci dała życie.
Ja ucieknę, wpadnę w rzekę
235Zalać piersi strute;
Ty sieroctwem za me grzechy
Odbędziesz pokutę!»
Idzie wioską nieszczęśliwa
Szukać doli w świecie;
240Na jej głowie biała chustka
[8],
A na ręku dziecię.
Wyszła z wioski — iść potrzeba
O chlebie żebraczym…
Obróciła nazad oczy
245I ryknęła płaczem.
Wyszła w pole i stanęła
Jak samotne drzewa,
I jak rosa przed jutrzenką
Łzami się zalewa.
250A dziecina jak aniołek
Nie zna swej niedoli,
Jedną rączką piersi szuka,
A drugą swawoli.
Słońce zaszło za dąbrowę,
255Niebo pokraśniało,
Ona z łez otarła oczy,
I wędruje śmiało.
A na wiosce, jak na świecie,
Bajali, co chcieli;
260Ale ojciec, ale matka
Tych słów nie słyszeli.
Bywa zawsze prawie:
Ludzie ludzi rżną i topią,
265I gubią na sławie.
Za co? za co, miły Boże,
Te brzydkie obmowy?
Świat szeroki, ale nie ma
Gdzie przytulić głowy.
270Jeden w świecie ma obszary
Szerokie i szumne,
Drugi miejsca tylko tyle,
Gdzie zakopać trumnę.
Gdzież ci ludzie, co to serce
275Dla nich się odsłania,
Żyć by chciało, bić ogniście
I topnieć z kochania?
Jest na świecie dola,
Ale któż ją zbada?
280Jest na świecie wola,
Lecz któż ją posiada?
Są na świecie ludzie,
Którym świat się dziwi,
Syci srebra, złota,
285Ale nieszczęśliwi.
Szarpie ból ukryty,
Ale łzy zastygły.
290Bierzcie srebro, złoto,
I bądźcie bogacze:
Dla mnie żal z tęsknotą,
Ja tylko zapłaczę.
Zatopię niedolę
295Moją łzą niebogą,
Zadepcę niewolę
Moją bosą nogą!
Próżność mnie nie łechce,
300Kiedy serce hula,
Jako samo zechce.
III
NocKrzyczy sowa nad lasami,
Iskrzy niebo gwiazdeczkami,
A gdzie droga, a gdzie niwa,
305Konik polny pobrząkiwa.
A po chatach dobrzy ludzie
Spoczywają po swym trudzie:
Czy kto płaczem piersi znużył.
Czy kto szczęścia swego użył,
310Dla każdego jednakowa
Ciemna nocka wszystko schowa.
Gdzież ukryła Katarzynę?
Czy w lesistą gdzie gęstwinę?
Czy ją w chatę ludzie zową?
315Czy pod kopą śpi zbożową?
Czy na kłodę gdzieś przypadłszy,
Wilczych oczu pilnie patrzy?
Oczka czarne z ognia siłą,
Bogdaj nigdy was nie było,
320Jeśli przez was — dobre Nieba! —
Tyle klęski zażyć trzeba.
A co potem jeszcze czeka?
Będzie bieda niedaleka.
Trzeba przebyć żółte piaski,
325Ludzkie łaski i niełaski,
Trzeba przebyć białe śniegi,
Na pustyni mieć noclegi.
I to jeszcze zgadnąć sztuka,
Czy się znajdzie, kogo szuka?
330Czy on biedną pozna przecię
[12]?
Czy przygarnie swoje dziecię?
Przy nim by się zapomniały
Piaski, śniegi i trud cały.
Niech matczynym sercem wita,
335Po bratersku zdrowia spyta!
Zobaczymy… daj to Boże!
Ja tymczasem kobzę
[13] złożę
I rozpytam się po przedzie,
Gdzie na Moskwę droga wiedzie.
340. . . . . . . . . . . . . . . . .
Tam za Dnieprem, za Kijowem,
Tam za borem, za sosnowym,
Tam drużyna szła czumacza
[14],
Wyśpiewując pieśń Puhacza.
345Tamże młoda szła niewiasta,
Z kijowskiego pewnie miasta,
Gdzie do cerkwi i pieczary
[15]
Szła odprawiać swe ofiary.
ŻebrakLecz ma postać niewesołą,
350Pochyliła smutnie czoło,
A jej odzież to łachmana,
A przez plecy torba lniana,
W jednej ręce kij pielgrzyma,
A na drugiej dziecię trzyma.
355Gdy się zeszła z karawaną,
Kryje dziecię w szmatkę lnianą:
«Dobrzy ludzie, ej, dla Boga!
W Moskiewszczyznę gdzie tu droga?»
«W Moskiewszczyznę?… Tam do kata!
360Ej, to jeszcze kawał świata!»
«W samą Moskwę… wskażcie drogę
I obdarzcie czym niebogę!»
Miedzianego dali szaha
[16];
Brać czy nie brać? dłoń się waha:
365Snadź
[17] żebraczka jeszcze dzika,
Do jałmużny nie przywyka.
Bo i na cóż grosz niebodze?
Ale dziecię karmić w drodze,
Trzeba kupić mu kołaczy,
370Trzeba przenieść
[18] wstyd żebraczy:
Więc dziękuje za ich dary,
Spieszy na noc na Browary
[19],
A w Browarach, broniąc głodu
[20],
Kupi dziecku kołacz
[21] z miodu.
375
Tak wędrując dni, tygodni,
Pyta drogi u przechodni;
A powolny chód jej pieszy —
Gdy do wioski nie dośpieszy,
Często, gęsto pod jedliną
380W polu nocleg ma z dzieciną.
Ot, do czego czarne oczy!
Aby płakać na uboczy.
Ej, dziewczęta niebożęta,
Niechaj każda to pamięta,
385A za przykład złej podróży
Katarzyna niech wam służy.
I do chaty jej nie wpuszcza,
A nie skarżcie wyrzutami,
390Bo nie wiedzą ludzie sami.
Oni tylko są szafarze,
Kiedy Pan Bóg kogo karze.
Bo to człowiek jak wierzbina,
Gdzie wiatr wieje, tam się zgina;
395A sieroce złe koleje,
Słońce świeci, lecz nie grzeje.
Gdyby mogli ludzie mili,
Toby słońce zasłonili,
Żeby promień jego złoty
400Nie osuszał łez sieroty.
Jakaż wina u niebogi?
Za co dla niej świat tak srogi?
Nienawiścią jakąś pała,
Chce koniecznie, by płakała.
405Nie płacz… nie płacz, Katarzyno!
Niech przy ludziach łzy nie płyną,
A kiedy się płakać zdarzy,
Niech nie widzą twojej twarzy.
By ci lice nie zmarniało,
410Zmywaj łzami twarz twą białą;
Ale idź, gdzie puszcza skryta,
Póki słońce nie wyświta:
To i ludzie nie zobaczą,
Nie poszydzą nad rozpaczą,
415A nim oczko się wyszlocha,
To odpocznie serce trocha.
. . . . . . . . . . . . . . . . .
Przenocuje przy jedlinie,
Trochę piersi da dziecinie
420I jak tylko siły wzmogą,
W kraj moskiewski idzie drogą.
Idzie smutna, a wtem baczy
[22],
Że z daleka coś majaczy:
Boże, wojska idą, roty
[23]!…
425Zamarł w piersiach duch sieroty…
Serce kipi… rwie się z łona,
Bieży naprzód jak szalona…
I żołnierzom prawi dziwy:
«Gdzie mój Janko czarnobrewy?
430Czy on tutaj służy z wami?
Czy nie zginął pod Turkami?»
Powiadają jej Moskale:
«My nie znamy Janka wcale».
I zwyczajną drogą swoją
435Gorzkie żarty z biednej stroją:
«Zuchy nasze!… oto sztuka!
Kogóż żołnierz nie oszuka?
Której dziewki, w jakim siole
[24]
Nie wywiedzie żołnierz w pole?»
440Katarzyna z bólem rzecze:
«U was serca nieczłowiecze!…
Cyt, mój synu, pójdziem dalej,
Będziem jeszcze go pytali
[25],
Aż w moskiewskie pójdziem bramy,
445Może jeszcze go spotkamy.
Oddam ciebie dziecko lube,
Sama pójdę na zagubę».
Zamieć w polu kręci, miecie,
Nic nie widać w bożym świecie.
450Katarzyna, stojąc w polu,
Nie folguje serca bolu.
Zmógł się wicher tajemniczy
I gdzieniegdzie tylko ryczy.
Katarzynie dusza pała,
455Lecz już wszystkie łzy wylała
I na łzami zlane dziecię,
Jak na zlane rosą kwiecie,
Obróciła smutne oczy,
A gadzina serce toczy.
460Naokoło cisz cmentarna,
A dokoła puszcza czarna,
A przy drodze wedle boru
Majaczeje dach futoru
[26].
«Chodźmy synu — zmierzch na dworze,
465Do tej chaty wpuszczą może,
A nie wpuszczą, Pan Bóg z niemi,
Na wilgotnej zaśniem ziemi.
Gdzież ty będziesz spał, Iwanie,
Gdy na świecie mnie nie stanie
[27]?
470Po igraszkach, po zabawie,
Z psem przylężesz gdzieś na trawie!
Z psami jednak lepsza rada:
Choć pokąsa, nie ogada,
Nie narazi na obmowę
475Nieszczęśliwą twoją głowę».
. . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . .
IV
Wicher jęczy w różne tony,
Łamie drzewa w lesie,
480Jak po morzu sine fale,
Śnieg po polu niesie.
Karbowniczy
[28] wyszedł z chaty,
Obejść swoje knieje:
«Ale gdzie tam!… ani rady,
485Wicher gdzieś zawieje.
Niechaj puszczę licho bierze,
Wrócę do komina.
Ale cóż tam? Ćma
[29] żołnierzy
Zbliżać się poczyna.
490Co za chmara!… Co za chmara!
A jak broń ich błyska!
Niby pilno im doprawdy
Przysiąść do ogniska.
«Niczyporze — rzekł do syna —
495Patrz, Moskale jadą,
A jak śnieg ich poubielał…
Jak łabędzi stado!…»
U nich w chacie Katarzyna
Nie śpi, nieszczęśliwa,
500Słyszy całą ich rozmowę
I szybko się zrywa.
«Co, Moskale? Gdzie Moskale?»
Przy okienku stanie,
Jak szalona, bezprzytomna,
505Leci na spotkanie.
«Snadź Moskale jej we znaki
Dali się nie lada,
Bo i przez sen tylko wzdycha,
Tylko o nich gada».
510I przez chwasty, przez zasypy
Zadyszana leci,
I stanęła na gościńcu
Wśród wichrów zamieci.
A żołnierze konno, rzędem,
515Jadą według hasła:
Katarzyna ich ujrzała
A po przedzie starszy jedzie,
Okryty szarugą:
520«Iwan!… Iwan! Och, mój luby!
Gdzieś bawił tak długo?!»
Szalona dziewczyna.
Iwan spojrzał — i konika
525Ostrogami spina.
«Czy uciekasz?… Cóż to znaczy,
Iwanie jedyny!
Czyż ci z głowy pamięć wyszła
Twojej Katarzyny!?
530Spojrzyj tylko… to ja… to ja,
Twoja ulubiona.
Po co gniewne marszczysz czoło
I targasz strzemiona?»
On udaje, że nie zważa,
535I chce pędzić dalej,
I «Marsz naprzód!» groźnym głosem
Mówi do Moskali.
«Ej, Iwanie! Ej, sokole!
Nie opuszczę ciebie!
540Jestem twoja Katarzyna,
Tak jak Bóg na niebie!»
«Daj mi pokój, szalenico,
Hej, weźcie ją z drogi!»
Jeszcze gniewniej zmarszczył czoło
545I szarpnął ostrogi.
«Co, Iwanie?… Ty mnie rzucasz?
Węzeł się rozprzęga?
A gdzież twoje dobre słowo?
Gdzie twoja przysięga?»
550«Precz mi z drogi! Hej, żołnierze,
Zwleczcie ją do rowu!»
Katarzyna za strzemiona
Chwyciła go znowu:
«Ze mną czyń jak twoja łaska,
555Ja zniosę męczarnie,
Ale dziecię!… nasze dziecię…
Czyż zaginie marnie?
Nie gub, Janku, nas oboje,
Tak być nie powinno!
560Ja ci będę najemnicą,
Kochaj sobie inną.
Kochaj sobie choć świat cały.
Niech się co chce stanie,
Ja zapomnę dawne lata
565I nasze kochanie.
Tylko przykryj moją sławę
Imieniem twej żony:
Bo syn będzie nieszczęśliwy,
Świat boży zgorszony.
570Nie porzucisz syna, luby,
Nie porzucisz przecie…
Pozwól… ja ci go przyniosę…
Co za piękne dziecię!»
I od kolan się odczepia,
575I do chaty bieży,
Niesie dziecię otulone
W podartej odzieży.
«Patrz, Iwanie!… Patrz na syna!»
Iwan już z daleka…
580«Czyż doprawdy swej dzieciny
Ojciec się wyrzeka?
Poczekajcie… Poczekajcie,
Sokoły-żołnierze!
Niech z was który mego syna
585Do siebie zabierze!
Czy oddajcie go starszyźnie
Waszego szeregu,
Bo jak ojciec bezlitosny,
Rzucę go na śniegu!»
590I z rozpaczy wściekłym krzykiem
Przeklina Iwana:
«Grzechem, synu, twa godzina,
Grzechem była dana.
Rośnij, rośnij na śmiech ludzki,
595Sierocino mała!
Zostań tutaj szukać ojca,
Jam długo szukała!»
I przy drodze dziecię kładzie,
Sama w las ucieka,
600A Moskali już za górą
Nie widać z daleka
A niemowlę dogorywa,
Wniebogłosy krzyczy…
Szczęściem krzyki ze swej chaty
605Posłyszał leśniczy.
Katarzyna biega, wyje,
Klnie swego sokoła
I wybiegłszy na pagórek,
Po imieniu woła:
610
Tak powinność każe!»
Ale tylko leśne echo
Odzywa się w jarze.
Obłąkana bieży jarem,
615Łapać echo może,
I stanęła bez pamięci
Przy wielkim jeziorze:
«Przyjmij, Boże, moją duszę,
Ty, wodo, me ciało!»
620I na wodzie pod krą lodu
Coś zapluchotało.
Ot i kara, że nie słucha
Matczynej porady…
A wiatr dmuchnął po jeziorze
625I zagładził ślady.
Mały wicher, co rwie dęby
I sośniny chyli;
Lżejsza boleść chować matkę,
W jej starości chwili;
630Nie sieroty małe dzieci,
Na mogiłach dobra pamięć
Jeszcze pozostanie.
Lecz cóż temu pozostało
635Do życia ostatka,
Kogo ojciec ani widział,
Wyrzekła się matka?
Ani chaty, ani rodu,
Ani dobrej sławy,
640Nikt do niego nie zagada,
Nie dzieli zabawy.
Szlochy, płacze całe życie.
Żal się, Panie Boże!
Na co jemu twarz udatna
645I spojrzenia hoże?
Aby ludzie powiedzieli.
Patrząc w jego lice:
«Lepiej by go od kolebki
Pogrzebli rodzice!»
V
650
Na spoczynek siadł u drogi.
A prowodyr
[32] z drugiej strony,
Torebkami oczepiony.
Na słoneczku małe chłopię
655W żółtym piasku dołki kopie.
Stary kobziarz pieśnię pieje
O Jezusie z Galileje.
A kto idzie, ten nie zbacza,
Ten da grosza, ten kołacza,
660A niewiasty kromkę sera
Dla młodego prowodyra.
Rozważają chłopca losy:
Chłopak piękny, nagi, bosy,
Wziął po matce wzrok sokoli,
665Ale nie wziął dobrej doli.
Z szumem pańska grzmi kolaska,
A woźnica z bicza trzaska,
A w kolasce pan i pani,
A na drodze pył tumani.
670Przy żebraku niespodzianie
Pozłocisty powóz stanie.
Dziecię bieży do kolaski,
Grosz dostało z pańskiej łaski.
Pan popatrzał na Iwanka,
675Jakby jaka niespodzianka,
Jakby coś mu myśli mroczy…
I odwraca w stronę oczy.
Piękna pani wzrok wytęża
Na Iwanka, to na męża.
680Och, zły ojciec poznał syna,
Z oczu matkę przypomina;
Ale milczy, rusza głową.
Pani spyta: «Jak cię zową?»
«Zwą mnie Jankiem» — «Ładnyś, mały!»
685I rumaki poleciały.
Piękny powóz w żwir się kopie
I kurzawą przykrył chłopię.
I włóczęgi torby biorą,
Przeżegnali się z pokorą
690I kijowskim bitym szlakiem
Kobziarz powlókł się z chłopakiem.