- Matka: 1
- Modlitwa: 1
- Sierota: 1
- Spowiedź: 1
- Śmierć: 1
- Śpiew: 1
- Żałoba: 1
Taras SzewczenkoNajemnicatłum. Władysław Syrokomla
Prolog
1Chmurny ranek był w niedzielę;
Ponad polem mgła się ściele;
Na mogile w pośród pola
Coś się chysta
[1] jak topola.
5To niewiasty postać blada
Coś do łona ciśnie rada,
Coś z rannymi mgłami gada.
«Mgły wy gęste, mgły jutrzniane,
W srebrnych iskrach rozsypane!
10Czemużeście mnie życzliwie
Nie pogrzebły
[2] na tej niwie?
Czemu, widząc los nieczuły,
Biednych piersi nie zatruły?
O, pogrzebcie mnie w mogile.
15O nie!… jeszcze… jeszcze chwilę…
Tylko skryjcie mnie głęboko,
Gdzie nie dojrzy ludzkie oko.
Jam nie jedna na tym świecie,
Ojca, matkę mamże przecie,
20Mam i braci… jest rodzina,
Mam pieszczotkę… och, mam syna!
Ale jego główkę młodą
Nie polano chrzestną wodą.
O mój synu!… o nadziejo!
25Niech ci główki nie poleją,
Ja bez chrztu zostawić wolę,
Niż cię ochrzcić na niedolę.
Cudzy ochrzczą cię kumowie
[3],
Ale żaden się nie dowie,
30Kto ty jesteś… jak ci miano…
Mnie bogatą nazywano…
Nie przeklinaj mnie, dziecino!
Moje modły w niebo płyną,
Wysłuchają modłów w niebie
35I otoczą szczęściem ciebie».
I rwąc piersi w takie słowa,
Za najgęstszą mgłę się chowa,
I o wdowie śpiewa pieśnię
[5]:
40Jak ta wdowa nad Dunajem,
Staroświeckim obyczajem,
Żwir na oczy synów sypie
I zawodzi pieśń na stypie:
«Och, tam w polu mogiła,
45Och, tam wdowa chodziła.
Zamiast polną rwać rutę,
Rwała zielska zatrute.
Nie skutkowały ziela,
Bóg dwóch synów udziela.
50
I za Dunaj posyła. —
«Och Dunaju, ty rzeko!
Nieś me dzieci daleko.
Niech pobawią się mali
55Pięknem cackiem twej fali.
A ty, piasku i trawko,
Bądźcie dla nich zabawką.
Piasek bawi… pobawi…
I kołyskę im sprawi;
60
Będzie trawa zielona».
I
Przy jeziorze, na futorze
[8],
Mieszkał sobie dziad z babulą.
W każdym miejscu w każdej porze,
65Jakby dziatki tak się czulą;
Jednym śladem i przykładem,
Dziadek z babką, babka z dziadem.
Od dziecinnej razem chwili
Paśli owce na ugorze,
70A potem się pożenili,
Futor, stawek, młyn nabyli;
A w futorze, przy jeziorze,
Zasadzili ogród różą
I pasiekę mieli dużą.
75Wszystko dobrze… tylko dziatek
Na pociechę im nie dano.
Któż przytuli na ostatek
Głowę wiekiem skołataną?
Kto zapłacze? Kto pochowa?
80Kto rodziców spełni słowa?
Nie masz
[9], nie masz na tym świecie
Jak rodzone własne dziecię!
Ale gorzej w gmachu świetnym
Jak sierota żyć bezdzietnym
85I zebrane mienie w trudzie
Między obce oddać ludzie,
Co za życia gonią za nim
I zmarnują z urąganiem.
II
Dziadek i babka jednej niedzieli
90Na niskiej przyzbie
[10] sobie siedzieli,
Ubrani biało, aż patrzeć miło.
A na niebiosach słonko świeciło,
Ani chmureczki, ani wietrzyka,
Rajska pogoda duszę przenika.
95Bolesne dumki
[11] i smutek chory
Gdzieś się ukryły jak zwierz do nory.
W tak pięknym życiu, w tak cudnym czasie,
Czego by starzy tęsknili, zda się?
Czy dawne licho, czy myśl o śmierci
100Jak gdyby robak po piersiach wierci?
Myśl jakaś tęskna, jakaś niemiła,
Jakaś wczorajsza rana odżyła.
Bóg raczy wiedzieć, co im nie płuży
[12].
Może o wiecznej marzą podróży.
105A do podróży na ten szlak boży
Któż im w karawan konie założy?
«Nastko-gołąbko! — powiada stary —
Kto nas po śmierci włoży na mary
[13]?»
«Ojcze serdeczny — babka odpowie —
110To mi się dawno snuło po głowie
I dawno sobie daję pytanie:
Komu chudoba
[14] nasza zostanie?»
Sierota«Cyt! Ale słuchaj… słyszę w tej chwili,
Coś za wrotami jak dziecko kwili.
115Pójdziem zobaczyć, co to za sztuka?
Bo coś nie darmo serce mi puka».
Więc kiedy starców ciekawość miota,
Wsparci na kijkach śpieszą pod wrota.
Spieszą pod wrota i pod przełazem,
120Milcząc, oboje stanęli razem:
Bo w lichą płachtę i w starą świtę
[15]
Leży pod płotem dziecię spowite;
Snadź
[16] tylko matce — szmaty dziurawe
Starczyło dziecku dać na wyprawę.
125Uradowani starcowie szczerze,
Kiwali głową, mówiąc pacierze.
Drobna dziecina, lekko ściśnięta,
Jeszcze wyciąga ku nim rączęta,
A popłakawszy, po krótkiej chwili,
130Już tylko niemym kwileniem kwili.
«A widzisz, Nasto, dusza mówiła,
Że Bóg nam z nieba pociechę zsyła.
Bierzże ją prędzej… zimno na dworze,
W miękkie pieluchy obwiń niebożę,
135Obwiń w pieluchy, zanieś do chaty,
A ja… jak niegdyś dawnymi laty,
Skoczę na konia, aż wiatr zaświszcze,
Poprosić kumów na Horodyszcze
[17]».
Och, dziwno jakoś na świecie bywa:
140Jeden na syna przekleństw przyzywa,
Wypędza z chaty, zębami zgrzyta:
Drugi, gdy w chatę syn mu zawita,
To krwawym potem, w kośbę
[18] czy żniwa,
Woskową świeczkę zapracowywa
[19],
145By ją z modlitwą nieść do ołtarza,
Że Bóg go drogim skarbem obdarza.
Zapala świeczkę, łzy rzewne leje,
Za swoje szczęście, za swe nadzieje.
Cieszyć się Bóg wie czy było po co,
150Ale bez dziatwy — jakoś sieroco.
III
W Horodyszcze leciał stary,
Zebrał kumów aż trzy pary
I pod wieczór chrzestną wodą
Ksiądz dziecinę polał młodą.
155Dano dziecku imię Marka,
A serdeczna dziadów parka,
Na wzrost jego patrząc krzepki,
Złotej chciałaby kolebki.
Już dla Marka, dla pieszczoty,
160Już kolebki mało złotej:
Stary dziadek z babką chorą
Już mu cacek nie dobiorą.
I po drugiej, trzeciej wiośnie
Wypieszczony Marko rośnie
165I wyrasta na młodziana
Jak jagódka, jak rumiana…
Wtem jednego w polu żniwa
Nowa gościa im przybywa:
Czarnobrewka — dziewczę hoże,
170Przyszła w najmy
[20] żąć im zboże.
«A cóż, Nasto?» — «Cóż Trochimie?»
«Trzeba żniejki, niech się przyjmie.
Z starej ręki babki, dziada
Sierp żniwiarski już wypada,
175A i dziecku będzie słodziej,
Bo mu niańka nie zaszkodzi» .
«Tak, tak, Nasto! — Trochim powie —
Już nie służy wiek i zdrowie,
A pod starość wielka zmiana,
180Zdarłem nogi po kolana,
Nam potrzebne ręce młode…
Co chcesz, dziewczę, za nagrodę?»
«Ja chcę służyć w waszej chacie,
A przyjmuję, co mi dacie»
185Rzecze dziewka kłopotliwa.
A staruszek brodą kiwa:
«Krzywdzić ciebie?… nam to na co?
Lecz ty waż się ze swą pracą,
Bo mówili ludzie starzy,
190Że ten nie ma, kto nie waży.
Ty nas nie znasz, a my ciebie.
Żyj na naszym teraz chlebie,
A jak dobrze pójdzie proba,
Jedno drugich upodoba,
195Jak pobędziesz w naszej chacie,
Pomówimy o zapłacie».
«Och, już wy mnie nie skrzywdzicie,
Ojcze-serce, matko-życie!
Mieszkać będę w waszej chacie,
200Wezmę płacę, jaką dacie».
Weszli w chatę i dziewczyna
Nową służbę rozpoczyna,
Tak szczęśliwa, taka rada,
Na sto koni jakby wsiada,
205Jakby dola biednej dana
Wyjść za pana, za hetmana.
O poranku i wieczorze
Ona w chacie i na dworze,
I w oborze, i w stodole,
210I na żniwo idzie w pole.
Lecz najmilej czas jej płynie
Nad kołyską, przy dziecinie,
Że i matka i rodzona
Tylu trudów nie dokona.
215W dzień powszedni czy w niedzielę
I pościołkę mu uściele,
I koszulkę włoży białą,
I rozczesze główkę małą,
I piosenki wyśpiewywa,
220I wystruga wóz z łuczywa.
Cóż dopiero, gdy w dni święta
Inszą pracą niezajęta?
Przez dzień cały, przez dzień boży
Z rąk chłopięcia nie położy.
225Aż się dziwią staruszkowie,
Nie pomieszczą tego w głowie,
Błogosławią jak rodzice
Swą poczciwą najemnicę.
Lecz gdy w nocy posną starzy
230I dziecina się rozmarzy,
Ona patrzy na pacholę
I przeklina swoją dolę.
A jej żalu i rozpaczy
Nikt na świecie nie zobaczy;
235Jeden Marko — lecz niebożę,
On zrozumieć jej nie może:
Czego płacze nieszczęśliwa?
Po co łzami go obmywa?
Czemu zszedłszy gdzieś w oddali
240Całunkami aż go pali?
Nie dojada kęska chleba,
Byle Marko miał co trzeba?
Czasem ze snu coś wyszepce
Lub przewróci się w kolebce;
245To już ona kłopotliwa
Z najtwardszego snu się zrywa
I przeżegna w nocną ciszę,
I kolebkę zakołysze.
Ona czuje aż z za ściany
250Oddech dziecka rozespany;
A gdy z rana oczka przetrze,
Rączką chwyta za powietrze
I rączkami opowije
Pochyloną niani szyję,
255Czasem nie wie, co wygada,
Imię matki niańce nada
I jak dąbek rość poczyna,
I kraśnieje jak kalina.
IV
Ej, niemało, niemało
260Wód się w rzece przelało
I zła dola surowo
Puka w chatę dziadową.
Baba Nasta w mogile,
Dziadek upadł na sile,
265Ani rady już nie ma,
Uratować Trochima.
Wreszcie uratowali,
I bieda poszła dalej,
I na cichym futorze
270Szczęście zakwitło boże,
Z ciemnych gajów na nowo
Przyszło w chatę dziadową.
Już i Marko dziecina
Wyrósł bujno jak trzcina,
275Krzepki na kształt jawora,
Że i żenić już pora.
Starzec w myślach się gubi:
«Kogo chłopak zaślubi?».
Słuchać ludzi nie wadzi,
280Najemnicy się radzi.
Ta posłałaby swaty
Do królewny bogatej;
Lecz królewna daleko,
285«Niech sam radzi w tej mierze,
Niech sam żonę wybierze».
«Dobrze, córko — rzekł stary —
Niech wyszuka już pary,
A jak parę wyszuka,
290Posłać swatów nie sztuka».
Rozpytali, radzili,
Panów swatów prosili,
Przyszli swaty za wolą,
Przyszli z chlebem i solą.
295I ubrani sowito,
Dobrze poszło swatanie:
Piękna panna w żupanie
[23],
Taka hoża i młoda,
300Że i starań nie szkoda.
Kwiatek krasny i wonny,
Sam pan hetman koronny
Takie dziecko pieszczone
Chętnie wziąłby za żonę.
305«Dzięki, dzięki, swatowie! —
Rozczulony dziad powie —
Lecz rozbierzmy w gawędzie,
Gdzie i kiedy ślub będzie?
Jak w weselu zaradzę,
310Kogo matką posadzę?
Nastę wzięto na mary…»
Ot i spłakał się stary.
Bozrzewniona najmita
Drzwi oburącz się chwyta,
315I mdlejąca się tarza,
I coś, mdlejąc, powtarza,
Mówi cicho, a z rzadka:
«Matka!… matka!… gdzie matka?»
V
Minął tydzień — drużki młode
320
Stary ojciec, jeżąc brodę,
Krzątał się co siły.
To podwórko swe przykrasza
[25]
325To podróżnych wciąż zaprasza
Na gorzałkę z miodem.
Na wesele sprasza gości
W wesołym zapale.
Naturbował stare kości,
330A nie czuje wcale.
Na co biednej stać chudoby,
Wskazał jak na dłoni;
Na dziedziniec wnieśli żłoby
Dla gościnnych koni.
335Obcy czyszczą ściany chaty.
Gdzież się dziewka chowa?
Ona, wziąwszy kij sękaty,
Poszła do Kijowa.
Na modlitwę chęć ją bierze
340Z pielgrzymów gromadką,
Choć jej starzec prosił szczerze
Być na ślubie matką.
Błaga Marko, aby przecię
[27]
Powstrzymała drogę.
345«Przebacz, Marko, drogie dziecię,
Ja tu być nie mogę.
Oni ludzie, hej, bogacze,
A ja sługa licha,
Między nimi cóż ja znaczę?
350Śmieliby się z cicha.
By was Pan Bóg miał w opiece,
Pójdę do Kijowa,
Wszystkim świętym was polecę
I powrócę zdrowa.
355Służyć będę choć bez płaty
[28]
Całe moje życie,
Nie porzucę waszej chaty,
I dziadkowi pokłon dała,
360I weselnej rzeszy.
Przeżegnała, zapłakała
I w pielgrzymkę śpieszy.
Rwą podkówki, grzmi muzyka
W gwarze weseliska.
365Krążą czarki u stolika,
Miód, gorzałka tryska.
Dziewka idzie w czarnej szacie,
Gdzie ją oczy wiodą,
Aż w Kijowie, w miejskiej chacie,
370
Najęła się wodę nosić
Wiadrem sporej miary,
Byle grosza stało
[31] dosyć
375I chodziła do spowiedzi,
Czciła świętych twarze,
I dla Marka obraz z miedzi
I czapeczkę poświęconą
380Świętego Iwana,
Biła pokłon przed ikoną,
Zginała kolana;
A dla młodej Marka żony,
Jak obyczaj stary,
385Krzyż kupiła poświęcony
I pierścień Barbary.
Gdy w domowych stronach stanie,
Popełniwszy wota,
Wybiegł Marko swoją nianię
390Spotkać aż za wrota.
Wyszła żona Katarzyna,
Wiodą w chatnie progi,
Postawili miodu, wina,
By ugościć z drogi.
395
Cieszą się, weselą,
I troskliwi o jej zdrowie
Miękką pościel ścielą.
«Za co dla mnie to kochanie?
400Tak mnie czci to stadło
[35]?
Ot, już może niespodzianie
Serce ich odgadło!
Ej, nie zgadli tajemnicy,
Ale dobre dzieci!»
405I w sierocej jej źrenicy
Jasna łza zaświeci.
VI
Już trzy razy lody krzepły,
Topił lody wietrzyk ciepły,
Najemnica już trzy razy
410Przed kijowskie szła obrazy.
Jakby z matką Katarzyna
Z nią pielgrzymkę rozpoczyna;
Przeprowadza na szlak znany,
Aż na pole za kurhany,
415I modlitwy swe zasyła,
Aby prędzej powróciła,
Bo tu bez niej dniem i nocą
W chacie pusto i sieroco.
W dzień Najświętszej Panny Zielnej
[36]
420Przywdział Trochim strój niedzielny,
Siadł na kłodzie wedle
[37] ula,
Przy nim wnuczek z pieskiem hula.
Wnuczka matki odzież wkłada,
Niby w gości szła do dziada.
425Serce dziada się zaśmiało,
I przywitał wnuczkę małą,
Pyta jakby u dojrzałej:
«Gdzieś podziała kołacz
[38] biały?
Czyś nie wzięła, śpiesząc rano?
430Czy ci w lesie odebrano?
Albo zjadłaś, idąc drogą?
Ejże, wstyd ci, wstyd, niebogo!»
Gdy tak stary wnuki cacka,
Hanna zjawia się z nienacka,
435Dobra Hanna żywa, zdrowa
Powróciła od Kijowa.
Starzec zerwał się na nogi,
Najemnicę witać z drogi.
Ale ona idzie drogą,
440Nie uważa na nikogo,
Pyta, robiąc piersią szparką:
«Gdzie jest Marko? Gdzie jest Marko?…»
«Gdzie jest Marko!? Ha, w podróży..»
«A mnie siła ledwie służy.
445Biegłam umrzeć w waszej chacie,
Wy mnie szczerze pochowacie.
Tutaj umrzeć… by mnie w dali
Cudzy ludzie nie chowali
I nie poszła marnie praca…
450Niechże Marko prędzej wraca!
Tak mi słabo do ostatka!…»
I w swej sakwie szuka szmatka,
I dla wnuków różne dziwa
Na gościniec wydobywa:
455I z mosiądzu krzyżyk gładki,
I medalik Bożej Matki,
I obrazki, co na ścianę,
Złotą folgą
[39] nabijane,
Świec jarzęcych
[40] pęk wykłada
460Katarzynie i dla dziada.
Lecz dla Marka nic nie chowa,
Nie przyniosła nic z Kijowa,
Bo jej groszy już nie stało
[41],
A zarobić sił za mało.
465«Ot, pozostał u pazuchy
Tylko jakiś kołacz suchy!»
Więc go łamie po połowie:
«Jedzcie, dzieci, to na zdrowie».
VII
Dziadek, wnuki, Katarzyna,
470Wszystko krzątać się poczyna
I do chaty gościę wiodą,
I omyli nogi wodą,
I na końcu stołu sadzą,
I połudeń
[42] wczesny dadzą.
475Lecz zmęczona i wybladła,
Nic nie piła i nie jadła.
Dwa trzy dzionki gdy przeminą,
Wtedy cerkiew niech otworzą,
480I zakupcie służbę bożą,
Ponastawiać świec wokoło,
Bo coś Marko bawi dłużej,
Zachorował gdzieś w podróży».
485Gdy to mówi, traci zmysły,
Jak z krynicy łzy jej trysły.
A gdy pierwsze łzy przeminą:
«Katarzyno! Katarzyno!
Już ja nie ta, co przed chwilą,
490Oczy mylą, nogi mylą.
Trzeba umrzeć — och, nie znacie,
Co to umrzeć w cudzej chacie!»
Zaniemogła nieszczęśliwa
I kapłana już przyzywa,
495I odprawia spowiedź szczerze,
I oleje święte bierze
[45].
Stary Trochim w łez powodzi
Po dziedzińcu smutnie chodzi.
Katarzyna ani w stronę,
500Oczy w chorą ma wlepione.
A tymczasem gospodyni
W dzień i w nocy czuwa przy niej,
I zapala świeczkę dużą,
Ale świeczki źle coś wróżą:
505Ciemne światło bije z knota,
A schorzała wciąż się miota.
«Katarzyno, rzuć oczyma,
Czy z powrotem Marka nie ma?
Gdybym pewna była tyle,
510Że go ujrzę choć na chwilę,
Toby jeszcze przyszła siła,
Tobym śmierci przemodliła,
Tobym jeszcze miała wolę
Ucałować me pacholę..»
VIII
515A w czumackiej
[46] Marko rzeszy
Powraca wesoły,
Do swej chaty ani śpieszy,
Bo popasa woły.
Wiezie kubrak dla swej żony,
520Co oczy zachwyci,
A dla starca pas czerwony,
Wskroś z jedwabnych nici.
Najemnicy — dar sowity:
Żupan nad żupany,
525Żupan krasny
[47], zlotem szyty,
Srebrem przetykany.
Dzieciom trzewiczki z podróży
Przywiózł w upominek
I orzechów zapas duży,
530I słodkich rodzynek.
A dla wszystkich sporą miarę
Mniema zastać szczęście stare
W chacie u komina.
535Jego sercem nic nie miota,
Nic nie trudzi głowy.
I otworzył rzeźwo wrota
W dziedziniec domowy.
Zobaczyły go obydwie
540W tejże samej porze:
«Och na koniec! Och zaledwie!
Dziękiż tobie Boże!»
Stary poszedł wyprząc woły
I uprzęże składa;
545Jak przed rojem w ulu pszczoły,
Krząta się gromada.
Słychać krzyki uroczyste,
Radość nieustanną:
Ach, Ojcze nasz!… Jezu Chryste!
550Ach, Najświętsza Panno!
«A gdzie Hanna, Katarzyno?
Gdzie się Hanna chowa?
Pokaż prędzej mą jedyną.
A czy żywa? zdrowa?»
555«Jeszcze żyje… duszę chroni,
Ale bardzo chora.
Chodźmy, Marko, chodźmy do niej!
Marko ledwie poznać zdoła,
560Gdy ją ujrzał z progu.
«Chodźże prędzej! — ona woła —
Dziękiż Panu Bogu!
Pochwalona Pani nieba,
Przenajświętsza Matka!…
565Katarzyno, mnie potrzeba
Mówić z nim bez świadka.
Wyjdź z komory choć na chwilę!..»
Wyszła Katarzyna.
570Przemówić… do syna.
Oto, synu, spowiedź skryta
Moich dni ostatka:
Jam nie prosta tu najmita,
Ale twoja… matka…»
575I osłabła, i złamana
Padła na wezgłowie.
Marko upadł na kolana,
A ona znów powie:
«W cudzej chacie… tu jak w grobie
580Zeszła młodość cała…
Byle tylko być przy tobie,
Jam pokutowała…»
Marko zemdlał… zbladło lice,
Zbiegli się doń chatni…
585Gdy się ocknął — pokutnicę
Ujął sen ostatni.