- Artysta: 1
- Dzieciństwo: 1
- Kobieta: 1
- Mądrość: 1
- Młodość: 1 2
- Nauka: 1
- Poeta: 1 2
- Poezja: 1 2 3
- Prawda: 1 2
- Przemijanie: 1
- Sen: 1
- Starość: 1
- Twórczość: 1 2 3 4
Błędy źródła: stawi -> sławi;
zamieszał > zamieszkał;
Alfion > Amfion.
Uwspółcześnienia:
- w zakresie nazw własnych, np. Vario -> Wario, Vergil -> Wergil, Acciusz -> Akcjusz;
- ortograficzne, np. spruchniały -> spróchniały, Grecki > grecki, Tabański > tebański;
- pisownia „nie” z imiesłowami, np. nie ubłagany -> nieubłagany;
- w zakresie fleksji, np. zamiana cząstki -iemi na -imi (np. niemi -> nimi, tem -> tym), -ji na -ii, np. komedji -> komedii; Argią (B.) > Argię;
- fonetyczne: np. jeźli -> jeśli, biedz -> biec.
- wynikające z obecnych zasad interpunkcyjnych.
HoracyArs poeticaList do Pizonów[1]tłum. Władysław Tarnowski
1
Grzałaś pierś, której śpiewy dzisiaj jeszcze słyną,
Gdzie śpiewak, co w swe czasy unosi wspomnieniem,
Kędy te czasy, Muzo?! Muzo nad ruiną?
5Ty znikłaś, znikł twój śpiewak, lecz pieśni nie giną!
Żyją, choć nie ukocha ich tu nikt miłością
W połowie hańbą wieku, a w części jasnością!
On żyć chciał, póki mury Kapitolu
[2] stoją.
Padły mury, on stoi, pielgrzym mimo woli
10Przechodząc, w szumie kaskad barwnych łąk Tyroli
[3],
Z westchnieniem zerwie fiołek, co kładł na skroń swoją,
Bo liryczna pieśń leci na czasu rozdroże,
Aż na łódź dziejów siędzie
[4] odetchnąć piersiami,
Jak bocian znużony z statku patrząc w zorze,
15Śpiewak płynie jak żeglarz przez zdąsane morze,
Skała czasem pierś strzaska lub ją piorun spali.
A jednak, Muzo! Pytam, choć leci bezdrożem,
Morze włada żeglarzem czyli
[5] żeglarz morzem?
Ha! On depcze po śmierci, bo on panem fali!
20
Przyjaciele!
Zdołalibyście być panami
Waszego śmiechu, taką postać oglądając,
Której malarz, na końskim karku osadzając
Głowę człowieka, upstrzyłby ptaka piórami,
25A z mnóstwa członków złożon kształt pięknej kobiety
Zakończył szpetnej ryby łuskatym ogonem.
Wierzajcież, Pizonowie! Że takiej zalety
I potworniejszy stokroć od obrazu tego
Jest utwór, co stworzony z rozpalonym łonem,
30Gorączkowych urojeń widziadła samego:
Gdzie ramię od ramienia, różna kość od kości,
Choć przystaną, stanowić nie mogą całości!
W własne kształty przybierać istoty stworzone?
35Wiemy o tym i prosząc o względy zarówne,
Przesyłamy je wzajem, ale słabą stronę
Tworzenia niewłaściwych i różnych postaci,
Nie zniesiem! Ni bratania wężów z ptaszym płodem,
Ni spokrewnienia wilków z słabych owiec rodem!
40Gdzieniegdzie w wyższym tworze, dla zaokrąglenia
W cienie ozdobne światło rzucić się opłaci:
Czy myśli kolorytem kreślisz gaj zielony,
Czy Diany
[6] ołtarze lub dźwięki strumienia,
Co dzwoniąc, szklaną falą na kamień z kamienia
45Przebiegają niw polnych kobierzec zielony,
Czy wreszcie siedmiobarwny łuk tęczy chcesz skreślić,
Lecz ozdoby się rodzą, o nich nie trza
[7] myśleć.
Może oddać potrafisz cyprys rozżalony,
Nad grobami samotnie w żałobie zwieszony?
50Lecz cóż po nim, gdy żeglarz, co stracił nadzieję
Po strzaskaniu łodzi, się wdarł na brzegi,
I gdy losów szczęśliwe zbiegły się koleje,
On obraz swój malować w murach świątyń każe,
Kędy na chwałę bogu wilgotnego łoża
55Z trójzębem, ozdobione wznoszą się ołtarze!
Toć wtedy zamiast urny, co spod mistrza dłoni
Wychodząc, miała zdziwić urokiem piękności,
Urósł chropawy garnek potwornej szpetności.
Jaki chcesz, obierz utwór, a byle całości,
60Przystanie do twej myśli ni to laur do skroni.
Ojcze! I godni ojca przyjaźni synowie!
Największych błędów źródło nagannym nie bywa,
Przed wszystkim chcę, by mowa ma była treściwa.
Rozliczne myśli nieraz chmurzą się po głowie,
65Każdy obraz mnie blaskiem ułudza przyjemnym,
A gdy strumień słów moich nazbyt się rozpływa,
Chcę być zwięzłym, a staję się z mą myślą ciemnym.
Niech miłe z pożytecznym przed oczy się stawi,
Księga niechaj mnie uczy albo niech mnie bawi.
70Temu, co ściga lekkich pomysłów rojenia,
Co na słówka poluje, gdyby na motyle,
Temu zbędzie na sile i źródle natchnienia,
Ten zapału nie wzbudzi i krótkie trwa chwile!
Kto zaś zniósł swych rusztowań wielkie przedsięwzięcia,
75Ten staje się odętym i godnym śmieszności,
Silny wolą, a myślą słabszy od dziecięcia,
Własne oczy zawiązał przepaską piękności!
Boć w sztuce, miły bracie, przed wszemi rzeczami
Wielki cel masz małymi osiągnąć środkami,
80Który zaś się ulęknie walk umysłu burzy,
Podle pełza z robactwem w swych myśli podróży,
Nie dopełznie do celu, bojąc się nagany
I w drodze zginie marnie jak liść rozdeptany!
TwórczośćKrytyka, o pieśniarzu! Przyjaciółka twoja
85Coć
[8] stroić młodą lutnię życzliwie pomaga,
Słowa jej wierne płyną z bezstronności zdroja,
Na nią pieśnią odpowiedz, gdy cię słusznie smaga.
Lecz jeśli nie bezstronna, nie jak rówiennica
Podaje dłoń przyjazną i w drogę ośmiela,
90Pluń jej w oczy! I wyszydź, boć jest zazdrośnica,
Co w zgubie twojej szuka własnego wesela!
A takiej nie odrzeknij ni marnego słowa,
Lecz milcząc dumnie, odejdź, a cisza grobowa,
Przerwie się wkrótce szmerem głosu uwielbienia
95Dla ciebie, nad zdeptanej w głosie wyszydzenia!
Rywalce daj po gębie, dumny naganami,
I kiedy wicher wieje, obróć się plecami.
Za najlepszą, gdy giną, poczytaj pochwałę.
100Kto myśl sztuczną ozdobą zbyt często przeplata,
Kto pomysły rozrzutnie przekształca i zmienia,
Ten na skrzydłach zapału w chwili urojenia
Zbyt daleko od boskiej prawdy już ulata!
Ten państwo ryb przeniesie w świat rozgałęziony,
105
A dzika w wodne głębie kędy Neptun włada,
Trwogą błędu nasz umysł często w błąd upada,
Trwogą winy natłokiem swych myśli pędzony,
Bojaźń, niepewność siebie, zwłaszcza, gdy brak sztuki,
A sztuce z władzą ducha potrzeba nauki.
110
Ale tylko z daleka! porwij ją w objęcia,
Rozkochaj się, aż będzie w tobie rozkochana,
Przyciśnij ją do serca, tchnij w nią iskrę duszy:
A podda się ofierze słabsza od jagnięcia
115I kochając, potęgą od cię miłowana,
Stworzy raj koło ciebie, pęta myśli skruszy.
Uśmiechnie się jak dziecię małe do dziecięcia,
Gdy go ujrzy w zwierciadle, ledwo łzy osuszy!
I wierny rzeźbiarz zręcznie dłutem wypiętnuje
120Włosy, co się po czole rozlały splotami,
I fałd togi muskanej z lekka zefirami,
Lecz cóż? Jeżeli w twarzy wyrazu brakuje,
A w postaci harmonii miłej wzrok nie czuje?
Stąd zrzekłbym się wieszczego w utworze natchnienia,
125W połyskującym włosie, ni to kruka skrzydła,
I brwi ciemniejszych łuków, gdy od przyrodzenia
Dany nos szpetny, miałby zniszczyć te mamidła
I zmienić w kształt potworny czubate straszydła!
A wy, co poczynacie, Pizonowie mili:
130Z namysłem wybierajcie prac waszych rodzaje,
Uważając najbaczniej w ich osnowie, czyli
One do sił stosowne? A komu sił staje,
Temu nigdy nie braknie na wdzięku i ładzie,
A jeśli się nie mylę w prac jego porządku,
135Od początku do końca, z końca do początku
Porywająca piękność rozleje się w składzie.
A jeśli nowe rzeczy, nowymi mianami
Nazwać tobie wypadnie, w kształt dotąd nieznany,
Służy prawo takimi siać ci wyrazami,
140O jakich i nie marzył Ceteg
[9] przepasany,
Gdy sobie już zaufasz, poczuwszy swe siły,
Będziesz gładki i zwrotny, i dźwięczny, i miły.
Zwłaszcza, gdy wyraz dawniej już ludziom znajomy
Opleciesz tam, kędy nowej promieniami myśli
145Tryśnie, jak gdyby sam był dopiero stworzony,
I nad który już trafniej tam go nikt nie wmyśli
Język to skarb przedrogi! Poezja przeklina
Tego, co go przemarni jako matka syna:
I tym biada, co czynią ją igraszką płochą,
150Miernym poetom przeto poezja macochą!
Nowe odkrycia w nowe trzeba przybrać miana
Cecyliusza
[10] i Plauta
[11] prawo, dzisiejszemu
Służy takoż Wariowi
[12], służy Wirgilemu
[13],
A myśl nowa tym cudniej odstrzeli, przybrana
155W kształt prosty, co nadając się łatwo i mile,
Dobrem wrażeniem w każde uderza nas chwile,
Słowa jak liście drzewa: świeże i majowe,
Co z każdej zimy wiatrem opadają,
A z wiosny tchnieniem, przebudzone, nowe,
160Nagie gałązki puchem odziewają
I szumem całą ożywią dąbrowę!
Wszak widzieliśmy dzieła za swych dni święcone,
Z czasem oddane wzgardzie, i smutnie zamarte,
A dzieła wolną pracą wieków utworzone
165Widziemy po dni nasze wielkie, niezatarte
Królewskie dzieła, żyzne po dziś dzień bagniska,
W łono ziemi gościnnie wód fale wpuszczone,
Użyźniają swych brzegów pokłady zielone,
Wabią łodzie i statki, w pokoju siedliska,
170Strzegąc ich od smutnego na skał łonie skonu
I namiętnych uścisków ramion Akwilonu
[14],
PrzemijanieWszystko przejdzie na ziemi, prócz tego, co w mowie
Zlało się dźwiękiem myśli w jej dziecięcia słowie,
A słowo ziemią czynu jak w ziarnie nasienie
175Wyda czyn, lecz gdy skona już czynu istnienie,
Znowu czyn wraca w słowo, by tkwić w wieku głowie,
I w nowe dziś użycie wracać poczynają
W jakie kształty odziewać, w jakie stroić szaty
180Bohaterów i królów, i stare ich światy
Stary uczy nas Homer
[15].
On w pieśń ujął dzieje,
Każda postać pod jego ręką olbrzymieje,
Choć mistrz czasem się zdrzymnie
[16]:
185Wiersz ten przeplatany,
Jak kwiat róży z cyprysem
[17] upleciony w wieniec,
Jako przy zbrodni cnota, przy starcu młodzieniec,
Zawsze wielki się budzi, rycząc jak lew ranny,
Kto zaś ducha elegii pierwszy w słowo wcielił,
190Dotąd w mgle niepewności zostało, i płonne
Dotąd wszystkie zabiegi — nikt się nie ośmielił
Rozciąć tę tajemniczą ciemności zasłonę.
Archiloch
[18] krwawe zęby zaostrzył jambu
[19],
Który się rozchichotał w piekielnej ironii,
195
Dla tych, co pieśnią pragną wynucić w harmonii
Bogów chwałę i dumnych zwycięzców igrzyska
Lub z cieniów dawnych przeszłe wskrzeszać widowiska;
200Co uczucia wyniosłe, młodością natchnione
Opiewają, by myśl ich równym głosem brzmiała,
Tym Muza z dłoni swojej w dłoń lirę
[22] oddała.
PoezjaLiryzm! Liryzm najwyższy!
On zapału drgnieniem
205Napala i porywa swych prądów strumieniem
Jak wodospad z skał pędząc, grzmiąc z piersi natchnienia,
Wlecze myśl zachwyconą w świat swego stworzenia!
Wszystko przepali, wstrząśnie, porwie w swe ramiona,
Tryska iskrami natchnień z młodzieńczego łona!
210Płynie perłami niebios i na piórach szału
Grzmi piekłem lub słowiczą piosnkę rzewnie dzwoni,
I łzę przeczuć proroczych nad swą pieśnią roni,
Nim lawą skamienieje w kolos ideału!
Jego wieki — on wieki przeżyje z kolei
215Na nich stanie nadgrobkiem: dobrego nadziei!
Skąd mi prawo dźwigania godności poety
Jeśli mistrzem mej pieśni i panem tworzenia
Nie zdołam być! Lub duch mój w tych kształtów odcienia
Nie wtajemniczy siebie poczuć zalety?
220Tragedia wiele roni, gdy w komedii szały
Zgłuszy barw arlekińskich, koźli strój pstrocizną.
Czasem nie złe, złe śmieszne, gdy dowcip bogaty,
Kształt godnej Melpomeny
[23] winien być poważny,
Zamyślony i smutny, spokojny z trucizny
225Czaszą, sztyletem, jeśli w cnoty lub ojczyzny
Imię idzie w koniecznej drogi ślad żelazny:
Nieubłagana stąpa po słówek drabinie,
Aż swą szatę rozedrze na tragicznym czynie,
A równie: głos spiżowy, wiersz ciężki, poważny
230Nie udźwigną ramiona swobodnej komedii,
Jeśli są, niech się prędko goją wszystkie blizny.
W śmiesznem wskazane świetle, wprost sprzecznym tragedii,
Stara młodość w niej śmieszna, i umizg siwizny,
Wad, przesądów bałwany gruchocze jowialnie,
235Chociaż uśmiech jej wiecznie płacze niewidzialnie,
Talia
[24] przebaczy w przejściu jakie głębsze słowo,
W burzach gniewu, gdy śmiechem ma być rozjaśniona;
Zniesie i Melpomena z owężoną głową,
Choć śmieszniejszem słóweczkiem plunie pierś zdraźniona
[25].
240
PrawdaLecz nie dość, by dla ludzkiej były dogodności
Te dzieła, w tym bynajmniej nie mają wartości,
Prawda — i zawsze prawda — jasna, obnażona,
I dziewicza jak posąg porannej miłości
Niech boli jak chce, wieszczu! To twoja korona!
245Od ciebie to zależy, by się twarze śmiały,
Gdyś komik, a gdyś tragik, by z tobą płakały,
A jeśli chcesz, bym spotkał oczyma łzawymi
Smutną postać, co w prawdy walczyła ofierze,
Ty ich ojcze! Ich twórco, płacz pierwej nad nimi
250Tajemnicy geniuszu, łzami dziecinnymi
Lub nad nimi sam z sobą pierw się uśmiej szczerze!
A gdy krzyk zapału zabrzmi wkoło ciebie,
Lub wieńce wawrzynowe lecą na twe skronie,
Ty milczysz wtedy, twórco, bo ty już u siebie
255Czułeś dawniej, co oni teraz czują w łonie,
Tylko się łza tajemna w twym oku zakręci,
Bo poznasz jak daleko tym ludziom zapału
Chwilowego, do twego bóstwa ideału
I chmurą pierś zasuniesz, co swe bóstwa święci!
260I poznasz, że kto tworzy, niech tworzy bez uszu,
Tylko swego o radę niech pyta geniuszu,
A jeżeli go nie ma, to go rady zdradzą,
Bo na śmierć i na geniusz, mędrcy nie poradzą!
Tyś płakał łzami dziecka nad twoją ofiarą,
265Dojrzałeś żarem słońca natchnień, mąk zapału,
I najpierwszy klęczałeś w piersi z żywą wiarą
Przed ołtarzem twych tworów lub śmiał się do szału
W duszy, z śmiesznych, dziwacznych, spaczonych postaci,
Któreś widział przed sobą, za które śmiech płaci,
270Choćbyś wolał wyśmianym być, niż wyśmiać braci,
Których śmiech twój znów sobą uczyni pomału!
Przeklęty, kto złej woli w świat szyderstwem plunął,
Ten choćby z szczytów niebieskich już runął!
I jeśliś twoim kosztem, walki twej stałością
275Nie dokupił się myśli, co czucia mądrością,
Nic cię tu nie przeżyje i będą nicością!
I inaczej twój smutek w śmiech im skrzywi usta
Lub lekki sen na oczy myśl im ciągnie pusta.
Natura matką ducha! A usposobienie
280Niech wywoła, oburzy, lecz zostanie takim,
Jak je wydać doradza najpierwsze natchnienie,
A myśl lotna, beznogim nie stanie się ptakiem.
Głos wrodzony łez, śmiechu, w kształcie wielorakim,
Wiele na tym zależy w mowie: pan czy sługa,
285Młodzieniec ci czy starzec, mamka czy matrona,
Czy kupiec czy ziemianin, co się ima pługa,
Kolchijczyk
[26] czyli dziecię tebańskiego łona,
Ten Argię
[27] zamieszkał czyli ów, co Teby
[28]?
Słowem, układać rzeczy wedle ich potrzeby.
290
O twórco! jeśliś silny, własnym pobież torem;
Jeśli sobie nie ufasz, idź za drugich wzorem.
Chlubnie skreślisz twą postać, jeśli bohaterem
Śmiałym, dumnym, powabnym, Achilla
[29] wystawisz,
W silnem postaciowaniu zbliżysz się z Homerem:
295A tym milsze wrażenie czytelnikom sprawisz,
Kreśląc dzikim charakter niezgiętej Medei
[30].
Przebiegły Iksjon
[31], w złości Medea płacząca,
Smutny Orest
[32], smutniejsza ofiara błądząca;
Boleść kona w promyku wschodzącej nadziei!
300A nie pocznij twej pieśni jak Cylijczyk
[33] śpiewał:
«Będę szczęście Priama
[34], i wojny opiewał»
Pieśń jego byłaż godną takiego wezwania?
Góry z hukiem się wstrzęsły, lasy zaszumiały,
A szczur śmieszny się zrodził wśród oczekiwania,
305Nie wspanialejże śpiewak ozwał się nieśmiały,
Poprzedzając pieśń słowy: «Powiedz, Muzo moja,
Powiedz mi imię męża, który bez nadziei
Przebłąkał stare życie, gdy runęła Troja
[35]?
Dzieje męża, co widział w świecie tyle cudów,
310Wiodąc życie tułacze od ludów do ludów!»
[36],
On w utworach swej myśli miał najpierw na celu
Aby nie dym z płomienia, ale płomień z dymu
Strzelił jasną światłością w szatę słów niewielu,
Oblekł myśli, co tutaj żyły życiem czynu!
315A lutni głos spiżowy z snów zwątpienia budzi,
Przemawiając w głos wielki do zamarłych ludzi:
Maluj żywo wiek wiary, wiek ofiar, wiek młody!
Wiek dzieciństwa, wiek męski i starość zgrzybiałą,
Samolubną, że sercem dna stojącej wody
320Z czaszką zimną, siwizny szronem popleśniałą!
Przeciw prądowi czasu, to sił swych zwątpienie!
Czemu tak mało starców na tej ziemskiej kuli,
Co by popęd młodzieży prawem sercem czuli?
325Zdaje im się, że świat się kończy w nich i z nimi,
Tak jak w młodości niegdyś z swą butą sądzili,
Że z nimi się poczyna; i przeszli po ziemi,
I nic oprócz przywaty tu nie zostawili!
O! Gorzko w kraje ducha wyciągać ramiona,
330Tkwiąc w lodach wyziębienia i stępionej wiary,
Kędy myśl tęskną wabią cudowności czary,
Gdy zmysłowym łańcuchem skuta myśl stępiona!
Lecz człowiek ma sam w sobie myśli i swe głębie,
Co mu staną na wieczność za krzywdy i bole
[38];
335One mu niosą duszę w niebo, jak gołębie
Rydwan bogów, w poloty chmur chyże, sokole,
I one z nim zostaną, a z nimi do końca,
Wszystko, co w nas szlachetne, czerń myśl bolejąca.
W sobie trzeba świat stworzyć i własne mieć skrzydła,
340Być nadziemskim, by posiąść nadziemskie mamidła!
Trzeba iskrą młodzieńczą najsilniejszej wiary
Wśród ciemności rozniecić miłości pożary
I strunami arf
[39] cichych trącić o te serca,
Których myśl zamordowałby tyran, szyderca,
345A choć czasem tak smutno i tak łzawo w tobie
Jak w tej arfie, co wisi samotna grobie,
Gdy wicher nią uderza spróchniałe krzyże,
Gdy jej struny trącają skrzydłem nietoperze,
Gdy księżyc promieniami zagra w stron jej złocie,
350Ona cicho zajęczy jak w dłoni anioła
I jęknie: «Gdyby szpony orła lub sokoła
Stargały mnie, wolałabym w mojej sromocie,
Jak tu czekać, aż na mnie znów piorun zawoła!»
Lecz w chwilach gromu czujesz, czym jesteś, a potem
355Z dziecka prostotą idziesz i sam nie wiesz o tym,
Co działasz, czyś działaczem i czy na twym grobie
Przeżyję cię aniołem, co płacze po tobie!
Przystąp i zdrowym okiem pojrzyj w głębie jego!
360Stań nad cichą kołyską śpiącego dziecięcia,
Ujmij dłoń marzącego w swej wiośnie młodzieńca,
Co idąc duchem naprzód, sobie narzucone
Rady prędzej lub później zdepcze, jak przy drodze
Uschłe liście,
365
Co chrzęszczą, nogą przygniecione,
Kryjąc węża, co grozi uskrzydlonej nodze!
Woli i czynom męża, kształt właściwy nadaj
I starca gderliwego świegotanie zbadaj,
Co nie chcąc lub nie mogąc zrozumieć dążności
370Młodych, łaje, wspomina czasy swej młodości.
Lecz wszystko niech twej duszy wzbogaci natchnienie:
Bo kędy głos natury nie woła, nie nęci,
Tam nie bież!
Bo tu nie dość bracie dobrych chęci,
375Sztuczne światło jest niczym, gdzie panują cienie,
Bo słońce tylko zbije ciemności przestrzenie!
Smutno jest naśladować, udając twórczości,
Każdy pozna, wyśmieje, a ty suszysz kości!
Starzec niech będzie słońcem, młodzieńcem młodzieniec,
380Każdy niech obraz wieku wiernie mi przedstawi:
Czy splatasz czucia ludzkie w poematu wieniec,
Czy ich czyn się w dramatu posągach pojawi.
Co oczom nie przedstawisz, powiedz duszy silnie,
A przedstawisz jej lepiej, lepiej nieomylnie.
385Niechaj mściwy Atreusz
[40] przed ludu oczyma
Nie wystawia swej uczty, Kadmus
[41] się nie wije,
Ni jaskółka medejska pod dachy nie ryje,
Niech nie wlata widzialnie, miara wagę trzyma!
Sztuka, co z uwielbieniem ma być powtórzona
390Nad pięć odsłon być nie powinna przedłużona.
Bóg tylko w ważnych miejscach, w razie konieczności
Niech da wyrok. Na cztery osoby w rozmowie
Niech słuchacze nie widzą, a w sztuki osnowie,
Chór niech broni przed wszystkim dążności autora,
395Nie wychodząc przedwcześnie, nie głuszy aktora,
Niech głosem uroczystym i poważną radą
Chwali skromne biesiady, i niewinność sławi,
Niech godzi powaśnionych lada jaką zwadą
I upadek zuchwałych niechybny wystawi.
400Szlachetnem zdaniem niechaj wzbudza uniesienie,
Wieszcząc upadek pysznych, skromnych wyniesienie.
Miłym bywał flet dawniej w małem zgromadzeniu,
Dziś chory towarzysza mają w trąby brzmieniu,
Faunowie
[42], zdaniem mojem, z lasów wywiedzeni
405Niech ani zbyt zdziczałe mają obyczaje.
Ni słowa ich niech nazbyt nie będą miejskimi,
Bo to powód do śmieszków i pogardy daje.
I tym, na którym toga uwisła ramieniu,
I tamtym, co w orzechy gwiżdżą w prostym duchu,
410Niech się stara dogodzić i oku, i uchu,
Bacząc, by nic nie ująć razem przedstawieniu.
Skład wiersza długi, z krótkim wzajem przeplatany
Pod nazwiskiem jambu dawno nam już znany,
Późniejszy głos spondeów
[43] wolny i rzewliwy
415Spotyka się w utworach nowych Akcjusza
[44];
I szumi, głośniej płynąc, w pieśniach Enniusza
[45],
Co od czasu do czasu w nim bywa szczęśliwy.
Lecz gdy wiersz na piękności przez pospiech utracił
Lub zbyteczną odętość śmiesznością przypłacił,
420Czyż godne rzymskich piewców takie przebaczenie?
I dlategoż mam moje ośmielać pisanie?
TwórczośćMyśl twórcza w dziele jest jak kamień z skał strącony,
Co leci ku otchłaniom z szczytów rozpędzony,
Lecz biada, gdy potrzaska się w ziarnek miliony!
425O, wy młodzi pisarze! Nie spuszczajcie z oczu
Wzorów, co pierwsi mistrze greccy utworzyli,
W które myśl kolosalną swych duchow wcielili.
Co wielkie, to w cichości ustronnym uboczu
Urosło na tajemnym w sobie rozmyślaniu,
430Nim błysło na świat wielki, ku ludzi poznaniu.
Kwitła u nich tragedia unieśmiertelniona,
I przekwitła komedia nadto przesadzona,
W potworność przeszła śmieszność Greków starożytna.
Chór powinien być piękny, myśl jego wybitna,
435On upadł pod niedbalstwa ohydnym ciężarem,
Chór! Co głównym komedii winien być filarem.
Wieszczom naszym też prawo jak najwyższe służy,
Na wzór Greków, tych twórców piękności wieczystej,
Co godne, znieść na niwy swej ziemi ojczystej,
440
Jeśli siła zbyteczna ducha nie odłuży,
Niech inaczej bogaci wystąpią mężowie,
Inni rycerze, inni pasterze,
Inni kupcy, a inni zaś bohaterowie.
Ponurych a zamkniętych w milczeniu i sobie
445Pisarzy, już Demokryt
[46] wieszczami uczynił.
Między tymi, jam dotąd najwięcej obwinił
O szaleństwo, co chodzi w ich godnej osobie.
Ich też nie jest zwyczajem w łaźni się oczyścić,
Pozbyć się włosów, brody, z długów się uiścić.
450Ja, nie chcąc Helikonu
[47] szaleństwem przypłacić,
Będę uczył jak pisać, by pióra nie stracić.
Nie ten wielki kto dłonią, bez wiary, niegodną
Miernym marnych słów stekiem stosy ksiąg zapisze,
Ale kto na dnie duszy wielką myśl kołysze,
455Świecąc i grzejąc razem, ludzkość czyni płodną.
By uczucia wznioślejsze co udziałem nieba,
Sprowadzić między swoich, sczarować dźwiękami,
Tworząc; by wzniośle pisać, czuć wzniośle potrzeba.
Bo czcze rymy, i miary, tylko ozdobami,
460By twarz piękną z natury ożywić kwiatami.
Hellenom
[48], którzy wzniośle śnić i żyć umieli,
Dała Muza śpiewaków boskich, co w swych pieniach
[49]
Zostawiając nadgrobek swych wieków, zdumieli
Wieki następne, w ślad ich idące — marzeniach,
465Ten co utwór w drobnostki jak karlik rozkłada,
Jest jak ciało bez życia, co w grobów ciemnicy
Zdarte podłem robactwem, w części się rozpada,
Tego wartość zaginie w wiekowej mennicy.
Czuje się mistrz w swem dziele! i czoło podnosi
470Jak młody cedr
[50], co cienie z gór w doliny nosi,
Uczuje nieśmiertelność swojego utworu
Jednym celem uwielbień, drugim celem wzoru.
Niech się myśl w słowach chyżo jak światło objawia,
By ją kto godny, w skarbiec swej pamięci,
475Myśli wielkie i chyże, każdy wiek uświęci,
Bo na sercu znamiona niestarte zostawia.
Kto w świat wierząc, dumnie, dłońmi pracownymi
Założył głaz węgielny do przyszłej budowy,
Ten myśl wielką, wielkimi uskrzydlając słowy,
480Kajdany śmiertelności czyni śmiertelnemi!
Co w krajach pieśni tylko życie otrzymuje,
Niechaj nikt w rzeczywistość wlać nie usiłuje.
Pieśń wielka olbrzymieje z czasem i wiekami,
A choć wada się na niej nieznacznie gdzieś plami,
485Jest jak słońce któremu plamki niezliczone
Nie ujmą słoneczności, w jego blask zalśnione.
SenTak ci i u Homera znajdziesz senne chwile;
Ale ze snu go nawet nie ważysz się budzić,
Bo nawet i sen mistrza wyda wam się mile,
490Mistrza, co pieśnią musiał jasne czoło strudzić,
Pieśń taka morskie głębie i lądy przepłynie,
A choć zginie jej śpiewak, to ona nie zginie!
O! ty starszy młodzieńcze, choć głos ojca twego
Masz, i piersi twej młodej szlachetne westchnienie,
495Przyjm ode mnie myśl jedną, że boskie natchnienie,
Wielkim być zdoła tylko u szczytu swojego!
A gdy o jeden stopień zniży się od szczytu,
To jak gwiazda jarząca, co spada z błękitu,
Runie w otchłań jak ciało strącone tułacza
500Winowajcy, co podłe robactwo roztacza,
A słońce nad tym z góry jasny blask roztacza.
W sta
[51] i tysiące kształtów nagle się rozpada,
Niknie, maleje i w proch prochów się rozkłada.
A z kształtów życia na lata przyszłości
505Zostaje mumia oku potomności.
Utwór, dla namyślenia, odkąd wziął początek,
Może w skrzyni poleżeć choćby lat dziesiątek;
Boć zniszczysz go, gdy jeszcze trzymasz w ręku swoim,
A nie zniszcz gdy świata raz popłynął zdrojem.
510Niech ciemny o kolorach zamilczy rozprawę,
I kto godzić na ostrze nie umie, niech bawi
W sielankowym pokoju, w szranki niech nie staje,
Jeśli nie chce miast
[52] laurów pozyskać niesławę,
To parodię kapłaństwa w świątyni postawi
515I pójdzie cały gorzki w ciemne ojców kraje.
Czyje serce szlachetne i myśl uskrzydlona
Dąży wyżej nad poziom, i nienasycona
Płonie, do lotu, skrzydły, będąc namaszczona:
Ten się czuje na siłach i wie kędy dąży,
520Jak orzeł wisząc w górze co nad światem krąży.
Patrzysz go szarą plamką, ledwie dojrzysz tylko,
Lecz on chyżej od gromu na cię spadnie — chwilką!
A gdy lecąc ku ziemi wzrok słońca wytrzyma,
Po szumie skrzydeł jego poznają olbrzyma,
525Pieśń ludzi i kamienie wlecze swą potęgą,
W bezdroże swoich pustyń i w dumań pieczary!
Orfeusz
[53] w koło siebie zgromadził poczwary,
Amfion
[54] wznosił stolice, rzek okalał wstęgą,
Homer żebrak bogactwa potomnym przekazał
530I ślepy w niebo cisnął lecz światłości wstęgą,
Ciemny źrenicą, jasny duchowem spojrzeniem
Zamknął świątynię dumań jasnych gwiazd sklepieniem.
Tyrteusz
[55] głosem gęski do boju biec kazał,
Ludzi, jak liczby z skarsem, w bitwę słał i mazał.
535Pieśń ma rękę żelazną, ma wzrok niewidomy,
Którym ciemność rozjaśnia, przenika ogromy,
Ona nad czas silniejsza, w gruzy co czas zburzy
Przyjdzie i na złość wiekom, wiekom je odwtórzy,
Przez nią się stwórca ludom w ciemnym zapomnieniu
540Przypomina, i jarzma ku tyranów drżeniu
Strąca z barków niewinnych, na ciemiężców kładzie,
Proroczo myśl ich łamiąc w wzgardzie i nieładzie!
Lecz dużoż jest śpiewaków, co poczuli siebie?
O nie! oni są jaśni jak gwiazdy na niebie;
545Lecz jak liczba ognistych wśród tych gwiazd kometów,
Tak w ludzkości zbyt mało jest wielkich poetów!
Najwięcej świętokradzkich mędrków upodlonych:
Ci ludów nie zawiodą do brzegów zielonych.
Kto czysty, boski, prawy — ten sobą zaświeci
550Ten małym środkiem dojdzie głębi niezgłębionych,
Choć kosztem niezmierzonym, wśród losu zamieci
Szedł i jak echo z wieku do wieku przeleci!
Dziś krocie Empedoklów
[56] biegłoby w płomienie,
Nie mogąc wielkiej sławy inną nabyć drogą,
555Niejeden posąg Diany nawiedza zniszczenie,
Lecz karły olbrzymami nigdy być nie mogą!
Wielki duch przed wielkością cudzą się rozściele
I zapałem tym jasny tworzy swe mściciele,
Wielkość czci głos przeszłości, i czci włosy siwe,
560Byle na młodą wiosnę szronem nie spadały
I serca cichym fiołkom nie powyżerały,
Nie strąca, ale wznosi, i tworzy szczęśliwe!
Co podłe, to jak furia z łańcuchów piekielnych
Wyzwolona, się rzuca na wszystko, co święte,
565Lecz jak depcze, jej imię zdeptane, przeklęte,
Zgnije w dole wzgardzone przez samych śmiertelnych!