Bianka RolandoBiała książkaCzyściecPieśń trzydziesta.
Podróż podwójna
1Niesiona w podskokach w absolutną szarość
przez przekorną mieszkankę czyśćcowych pól
niepłodnych, wyciętych dawno, dawno temu
Lot do oddalonych kresów, zacieranych granic
5przez wielkie przestrzenie przykurczone
Szepce do mnie swoje historie, nie słyszę
Ona nie wybiera jeszcze nieba, choć przenosi
Ten dziwny zapach ukryty ma w gruczołach
w koronkach zdradza się jej odsunięcie ciche
10Ona — środek transportu dla stłuczonych istnień
Postrzępiony latawiec powiewa kokardami
tasiemki czarne zatykają mi usta, dławią oddechy
wplątujące się między język, między koła
Nie porywa noworodków i dzieci mlecznych
15lecz śnieżnobiałe bianki obtoczone słowami
nakarmione prochami strzelniczymi, melonami
Przynosi mnie tutaj do granicy, pozostawiając
Spogląda na mnie niemo, odprowadza do furtki
Nie pójdzie ze mną dalej i już tego żałuje
20Literuje mnie, przegląda mnie, kataloguje obecność
B I A N C A B I A N C A B I A N C A
w jej ciemniejących ustach zanikam na zawsze
Tłumiki osadzane na każdej literze amortyzują mnie
Zakładanie plisek na siebie
25zakrywanie ich wnętrz sobą
Delikatnie i sumiennie
Delikatnie i sumiennie
Zostawia mnie pełną kurzu złotego, porzuca
operowaną na stole chirurgicznym w przejściu
30operowaną jej niewyraźnym i rwanym szeptem
Skłania przede mną czoło, żegna mnie uśmiechem
Zakrywa znów swe oblicze jako dusza czyśćcowa
odchodzi szukać w szkieletach swej fatamorgany
Przesuwa się wyraźnie moje epicentrum, przesuwa się
35moje dygotanie spokojniejsze, jest spokojniejsze