- Alkohol: 1
- Błądzenie: 1
- Błoto: 1
- Chleb: 1
- Cierpienie: 1
- Dar: 1
- Gniew: 1
- Grzech: 1
- Jedzenie: 1
- Kara: 1 2 3
- Kradzież: 1
- Krew: 1
- Kuszenie: 1
- Las: 1 2
- Modlitwa: 1
- Obcy: 1
- Pan: 1
- Pijaństwo: 1
- Pokora: 1
- Pokusa: 1 2 3
- Pokuta: 1
- Praca: 1
- Pycha: 1
- Samobójstwo: 1 2 3
- Samotność: 1
- Sąd: 1
- Sługa: 1
- Spowiedź: 1
- Sumienie: 1 2 3
- Szatan: 1 2 3 4 5 6
- Śmierć: 1 2
- Trup: 1
- Ucieczka: 1 2 3
- Władza: 1
- Zbrodnia: 1 2 3
- Zbrodniarz: 1 2 3 4
- Zemsta: 1
- Zło: 1
- Żebrak: 1 2
Władysław SyrokomlaGawędyChodykaGawęda z tradycji poléskiéj
I
1
SądZagrano w trąby i naród ciekawie
Na zamek słucki ciśnie się jak woda —
Oto zasiada na sędziowskiéj ławie,
Dziedzic na Słucku, książę wojewoda,
5I wedle mocy swoich przywilei
[1],
Zbrojny prawami i łaski, i miecza,
Kmieci i szlachtę sądząc po kolei,
Gromi, uwalnia, karze, zabezpiecza.
Książę daleko od natłoku gości,
10Siedzi za stołem, oddzielony kratą,
Tam krzyż i statut oprawny bogato,
Opodal pisarz i pan podstarości —
A w izbie gwarno. —
Wtem wpośród hałasu,
15Pomimo ciżby i oporu warty,
Wszedł jakiś starzec, znędzniały, odarty
[2],
Z kijem sękatym — jak rozbojnik z lasu.
Strach było patrzeć — pod wielkiemi brwiami
Oczy się dziko iskrzyły dziadowi,
20Włosy jak mléko, splątane kudłami,
Rysy kościste, ramiona garbate,
Starzec jak błędny wcisnął się za kratę,
Padł… ciężko dycha… ale nic nie mówi.
Książę się cofnął… Pisarz się przestrasza…
25Krzyknął i rozsiał strach w całéj drużynie —
Pan podstarości jął się do pałasza
[3],
I szepce jakiś pacierz po łacinie:
A starzec leży skulony na ziemi,
Głucho cóś jęczy i szepce grobowo,
30Dycha — jak gdyby pierśmi
[4] chrzypiącemi
[5],
Chciał nabrać siły, by wyrzec choć słowo,
Odetchnął wreście
[6] — spoczął bez przeszkody,
Nabiéra głosu, sili się widocznie,
Pełznie do kolan księcia wojewody,
35I płacząc tak mówić pocznie:
II
«Nie bój się! Jaśnie Oświecone Książę
[7],
Ja zbójca jestem, ja zabiłem człeka,
Znam
[8], że mą głowę miecz katowski czeka,
40Niech się przynajmniej sumienie rozwiąże!!
O, bo to ciężko… tak ciężko… nie wiecie —
Nosić na rękach krew darem
[9] rozlaną,
O! tak to dręczy, tak pali, tak gniecie,
Jak gdyby w piersi żaru nasypano —
45Zdaje się dawno — przed trzydziestu laty,
Ale sumienia, — nie przedawnić marnie, —
Zdejmijcie tylko z méj duszy męczarnię,
A głowę sobie oddajcie na katy,
Może toporem odbita od szyje
[10],
50Przestanie płonąć od gorących myśli,
Może krew moja krew niewinną zmyje;
Każcie mię
[11] skować
[12], uwięzić najściślej,
Tylko z sumienia rozwiążcie mi pęta —
Bo jak to ciężko, nie daj Panie Boże!» —
55«Któż ty snadź
[13] jesteś?» —
«Zwali mię Chodyką,
Rodem z Polesia — w mojej wiosce może
Który ze starych dotąd mię pamięta;
Choć to już dawno na bezludnym borze,
60Żyję jak źwierzę
[14] ze źwierzyną dziką,
Lecz długo żyje pamiątka zbrodniarzy!!
Może dawniejsze wspominając lata,
Któryś mój sąsiad i dziś jeszcze gwarzy,
O tym Chodyce, co zgładził ze świata
65Niewinną duszę!…»
— «Kiedy? jak to było?
Gadaj mi starcze!» —
«Oj, ty jasny książę!
70Kiedy się zbrodnia do wspomnień uwiąże.
Odkąd poszedłem na bezludną puszczę,
Nie wyjawiłem méj zbrodni przed nikim;
Lecz dziś jak w cerkwi, jak przed spowiednikiem,
Wszystko spod serca, a wszystko wyłuszczę;
75Chciejcie posłuchać, co wyznam otwarcie,
A potem zróbcie, co trzeba, sędziowie,
Dekret śmiertelny napiszcie na karcie,
I dajcie spełnić na zbrodniczéj głowie». —
III
«Ja byłem osocznikiem
[15], miałem chatę w lesie —
80Chatka nad Żyd Jeziorem, stara i pochyła…
Boże mój! jak to chatkę obaczyć mi chce się,
Czy jeszcze dotąd stoi, czy może już zgniła,
Czy kto inny w niéj mieszka — ja grzeszny zabójca!
Nie śmiém do niéj się zbliżyć, bo ktokolwiek zoczy
[16].
85Tam miałem młodą żonę i starego ojca,
Bóg ich wie, kto im piasku nasypał na oczy!?
Gdzie na mogiłach leżą — pewno już ich nié ma!
Lat trzydzieści… dla życia starca i kobiéty!?
Ot, zdaje się, jak żywo widzę przed oczyma
90To jezioro, te mszary, ten las nieprzebyty —
Gdzie niegdyś jasnych panów na obławę wiedziem,
Gdzie ludzie i źwierzęta znali mię po głosie,
Gdzie się nie raz zdarzało borukać
[17] z niedźwiedziem,
Wbijać na sztych odyńce lub wytrapiać łosie —
95Byłem silny jak niedźwiedź, a prędki jak dziecko,
A ochoczy do łowów! — ani dnia, ni nocy.
Ej, drogoż przypłaciłem ochotę łowiecką!
Czemuż mi nie dał Pan Bóg przeleżeć w niemocy
Raczéj, niż iść na łowy!?…»
IV
100«Raz, było to w zimie —
Pan łowczy mię przywołał, swoim obyczajem,
(A był to człowiek drobny, lecz ramię olbrzymie,
Dobrze władał oszczepem, a lepiéj nahajem
[18]).
Otoż woła i mówi: »Niech cię Pan Bóg strzeże,
105Abyś miał niesprawnością popsuć polowanie —
Dajem tutaj obławę wielkiemu Sapieże,
Jest to hetman litewski — nie żarty mospanie!
Czy masz w twoim obchodzie cóś z bujniejszych
[19] zwierzy?« —
— »Są panie dwa kudłacze, przepyszne niedźwiadki« —
110»Otoż na przyszłą środę spraw się jak należy
Wziąć obławę, osoczyć, urządzić połatki
[20],
Bo pan hetman przybędzie, — staraj się a żwawo,
Aby mu się źwierzyna pod strzał nawinęła;
Ja przybędę mospanie kierować obławą,
115A tymczasem ty będziesz naczelnikiem dzieła.
Bo inaczej, Chodyko, ty znasz moją rękę!
Ja nie umiem żartować z plecionką kozacką
[23],
Dwieście! choćby sam szatan brał cię na porękę.
120Marsz! i spraw się!« (Pan łowczy sam nie bywał w lesie,
Bo miał młodą małżonkę i bał się niedźwiedzi).
Wyszedłem — mając tymfa, ej, pohulać chce się!
Ot powiem szczérą prawdę jakby na spowiedzi:
Trzy dni piłem gorzałkę — przyszedł dzień wskazany,
125At, myślę, wszak zwierzyna jakoś się osoczy,
Ale niedźwiedź zrozumiał, że osocznik pijany,
Szedł cichaczem z ostępu, uciekł w żywe oczy. —
Ja milczę — aż we środę — mój Boże jedyny!
Zebrała się obława, zjechały się pany,
130I pan hetman litewski, ze swojemi syny
[24];
Strojno, dworno, hałaśnie. Mój domek drewniany
Przemienił się na pałac — oświecono wrota.
Jaki dwór! jaka służba zebrała się wcześnie!
Jaka psiarnia doborna! — co srébra, co złota!
135To w bajce nie wygadać, ani przyśnić we śnie.
Ruszyli do ostępu — ja wiem, co się święci —
Ale nie zdradzam siebie mężnemi oczyma,
Obława strzela, huka, trąbi bez pamięci,
Pany ziębną w połatkach, a niedźwiedzia nié ma.
140Ot i słonko już zaszło — już się zmierzchać bierze
[25],
Złajał pana łowczego, a zjadłszy wieczerzę,
Kazał zwinąć swój obóz i ruszył przed nocą.
Tutaj dopiéro łowczy, korzystając z pory,
145Rozkazał mię pochwycić, przywiązać do drzewa, —
Bito mię harapami
[26], żelaznemi swory
[27]. —
Próżno człowiek krwią spłynął, daremnie omdléwa,
Daremnie stary ojciec po ziemi się tarza,
Daremnie żona płacze… ach ten jęk przewlekły
150Ponure, leśne echo słyszy i powtarza,
Ale łowczy nie słyszał — tak był gniewem wściekły».
V
Wyrwałem się… tu szatan szepnął mi nad uchem.
Miałem topor za pasem, więc nie tracąc chwili,
155Ciąłem w głowę łowczego zamasznym
[28] obuchem,
A potém w piersi ostrzem…..
Padł… krew mu lunęła…
Trysnęła w moje oczy, zalała sukmanę;
Ot jeszcze na odzieży pamięć mego dzieła!
160Czy widzisz mości książę plamy niezmazane?
Zbutwiała mi siermięga
[29], choć się raz w rok bierze,
Straciła swoją barwę od czasu i słoty, —
A ślady krwi niewinnéj… patrzcie, jakby świeże,
Nie starły się aż dotąd jak pieczęć sromoty!…
165— »Uciekaj!« — któś mi szepnął, ujrzałem, że zginę,
Bo strzelcy obces
[30] do mnie — ja z toporem w dłoni
Poleciałem do lasu, skryłem się w gęstwinę,
Ho! w lesie osocznika nie każdy dogoni!
170Żaden mię nie dośledził całe lat trzydzieści,
Aż dzisiaj dobrowolnie z kryjówki wychodzę.
Bo fraszka sądy ludzkie — tam w piersiach głęboko
Gorszy sąd… gdzie sumienie władzę rozpostarło!
Ząb za ząb trzeba oddać, a oko za oko,
175Skowajcie mię w łańcuchy, osądźcie na gardło
[31],
Lecz póki kat nadejdzie — poważni sędziowie,
Raczcie jeszcze posłuchać, radzi czy nieradzi! —
Jam człowiek nieuczony, roił czasem w głowie,
Że pokuta i praca moją winę zgładzi.
180Otoż, jam pokutował jak duch tajemniczy,
Co jęczy w suchej wierzbie i wzdycha do nieba;
Pracowałem ze łzami, jadłem chleb goryczy,
Gdzie tam chleb?! co ja dałbym za kawałek chleba!
Bo co to kawał chleba w rodzinnym zakątku…
185Co to chata! spokojność! i chleb na wieczerzę?!
Bez chleba człek zapomniał, że jeszcze nie źwierzę,
Lecz słuchajcie mię pany, słuchajcie z początku».
VI
«
UcieczkaDarłem się przez gęstwinę, zmykając pogoni:
Czy wiatr w zlodowaciałe gałęzie zadzwoni,
190Czy śnieg skrzypnie pod nogą, czy zawadzę o co,
Czy puszczyki na dębach w skrzydła załopocą,
Mnie się widzi tuż pogoń — pod piersią zdrętwiałą
Sam w sobie niosłem pogoń, bo sumienie gnało.
Gnała jakaś obawa, jakaś myśl źwierzęca,
195A tutaj wiatr ze śniegiem w gęstwinach się skręca,
Zawiewa moje ślady — choć odzieża
[32] ciepła,
Cały skrzepłem
[33] od chłodu, tylko myśl nie skrzepła.
Wreście choć w głowie szumi, choć pod sercem boli,
Zimny wiatr krew gorącą ostudził powoli —
200Spójrzałem wkoło siebie, wspomniałem o strzesie
[34],
LasNie pierwszyna
[35] strzelcowi zanocować w lesie!
Patrzę… rozpierzchłe myśli zbieram pomaleńku,
Jest hubka i krzesiwo, jest siekiera w ręku,
Jest strzelba za plecami i mieszek borsuczy.
205No, myślę — przez dni kilka nędza nie dokuczy,
Przetułam się dni kilka! a potem?… o Boże!
Śmierć z głodu albo z chłodu, na bezludnym borze!..
Ot tutaj ciemna jodła z kudły rzęsistemi
Opuściła gałęzie aż do saméj ziemi,
210Tu będzie na noc chata! to i cóż że chata?
Nie zasnę, bo mi serce okropnie kołata, —
Ale trochę wypocznę. — Podsuwam się blisko…
Wtém ogromne wypada spod nóg niedźwiedzisko,
Ryknął i pobiegł w puszczę — śledząc go oczyma,
215Ej, szkoda, myślę sobie, że hetmana nié ma,
Krew mu z rozbitych piersi czarnym sznurem tryska,
A młoda jego żona… nieszczęsna kobiéta!
Jęczy teraz w rozpaczy i zębami zgrzyta!
220I tuli się do męża, całuje go w usta….
A mąż… zimny jak kamień i blady jak chusta…
Krew mu obryzgła
[37] piersi — o szczęśliwy człecze!
Krew zaskrzepła od zimna, w serce ci nie piecze;
A u mnie w sercu pożar nad wszystkie pożary!
225A mojaż biedna żona!… a mój ojciec stary!…
I tak całą noc bożę
[38] zlewałem się potem,
Myśli szumiały w głowie i biły z łoskotem,
Nazajutrz weszła jutrznia i słonko jak złoto,
Nie rozpędziło myśli sczerniałych zgryzotą!
230Wstałem i biegłem daléj, gdzie doniesie oko,
Tu bezpieczno od ludzi na głębokiéj puszczy:
Ale cóż, gdy sumienie czarną myśl poduszczy?
Nigdzie nié ma schronienia! —
235
Po gęstwinach sosny
Błąkałem się jak mara aż do ciepłej wiosny,
Kiedy zimno dokuczy: zaczajony w borze
Wykrzeszę sobie ogień i płomień rozłożę,
Gdy głodno: — nabój prochu i kawał ołowiu,
240Tutaj ptak się nadarzy, tu zwierz w pogotowiu,
Gdy wyszedł proch i kule: jadłem drewna korę,
Czasem z zębów wilków zająca odbiorę,
Czasem puchacz wyparty z wypróchniałéj chwoi
[40]
Albo skoczna wiewiórka głód mój zaspokoi,
245A czasem… głód dni kilka. —
Gdy nic nie znachodzę
[41].
A tam bitym gościńcem idą karawany,
Jeżdżą pieniężne kupcy i wielmożne pany,
250Wyskoczysz na przesmyku… i zdobycz bogata;
Wszak twój topor stalowy niezawodnie płata,
Zdobędziesz kawał chleba, jak doma we żniwie,
Toż rozkosz chleb pieczony pożérać łapczywie!
A nie chcesz? zamiast cierpieć, zamiast znosić nędzę,
255Czy widzisz sznur rzemienny na twojéj poprędze
[42]?
Zrób stryczek i odważ się, — skończysz w samą porę…
A ja ci co najlepszą osinę wybiorę«. —
Tak mi szeptał kusiciel — daremne staranie —
— »Krzyż na ciebie Chrystowy! — odczep się szatanie!
260Idź kusić suche wierzby albo dzikie skały!«
Czart uciekł — a głód został i myśli zostały.
I tak do saméj wiosny, pod niebem otwartém,
Walczyłem z głodem, chłodem, sumieniem i czartem».
VII
«Ot zawiośniało, pocieplało w lesie,
265Woda z pagórków sparła się
[43] w dolinie;
Szumno i huczno lód i śniegi niesie,
Po mokrych mszarach jakby morze płynie. —
Nie lepsze życie miałem i na wiosnę,
Rozpacz rozrywa, głód człowieka suszy,
270Lecz czasem myśli nadpłyną radosne
Rzewniéj na sercu i nadziejniéj w duszy. —
Czasem się ocknę przy jakiéj zatoce,
Gdzie woda huczy i ptastwo strzekoce;
A tam straciwszy i zmysły, i wiedzę,
275W głuchych dumaniach całe dni przesiedzę;
Czasem w bagnistej oczeretniéj
[44] trawie,
Wierzbowy więcierz
[45] na ryby postawię,
I słucham świętą upojony ciszą,
Pluskanie rybek albo fali dźwięki,
280Lub nie zważając, że ludzie posłyszą,
Tnę bezprzytomny rodzinne piosenki.
Nie mogłem biédny odważyć się dosyć,
Zmówić paciérza lub położyć krzyża,
285Albo spojrzenia do niebios podnosić. —
A wiosną, panie, samemu i w lesie,
Ot, nie wytrzymasz bez modlitwy bożéj!
Tak ci zapłakać i pomodlić chce się,
Że krzyż na piersiach nie chcąc się położy.
290O! wam nie pojąć: jak się zbrodniarz modli
Kiedy mu w sercu odeźwie
[46] się skrucha!
Choć szatan szepce: że się człek upodli,
Wzywając Ojca i Syna, i Ducha,
Że trzeba hardo postawić się Bogu,
295Gdy już nadziei w miłosierdziu nié ma, —
Poczniesz modlitwę — jak gdyby z nałogu,
A skończysz płaczem, aż serce się wzdyma.
Tak było ze mną —
Tymczasem od słonka
300Wiosenne listki puściły na drzewie,
Począłem słyszeć śpiéwanie skowronka,
Już po zaroślach tokują cietrzewie:
— Zaśpiéwał słowik —
Jedzeniejuż częściéj się spotka
Borowy kwiatek lub grzyb i jagódka;
305Lecz zły to pokarm, choć zebrać tak blisko,
Człek jako źwierzę pragnie krwi i mięsa,
Nieraz bywało, jak głodne wilczysko
Człek się za mięsną zdobyczą wałęsa…
Lecz trudno zdobyć! — nie służą dla człeka
310Ni orle skrzydła, ani rysie szpony;
Nieraz zwietrzywszy źwierzynę z daleka
Trzeba fortelić
[47] jak kot zaczajony.
Czasem się ptaszki usidlą jak więźnie
[48],
Czasem mój topor w łeb wilczy zagrzęźnie, —
315O! wtenczas uczta! przy takiéj biesiadzie,
Ze stosu łomów
[49] ogień się nakładzie —
A tam śpiéwając i ćwiertując
[50] zwierzę,
Nabiéram myśli weselsze i żwawsze;
Lecz rzadkie, rzadkie zbytkowne wieczerze,
320Głód co najczęściéj, a złe myśli — zawsze».
VIII
«Przyszło lato — spalone od słońca powietrze,
Ledwie daje odetchnąć osłabionéj sile;
Był to pewnie sianokos, czas po świętym Pietrze
[51],
Bo leśny bąk i owad dokuczał nie tyle
[52].
325
Bo obecność szatana czuła się jak plaga;
Chciałem je spędzić krzyżem, i krzyż nie pomaga.
Nuda, głód, czarna rozpacz i zwątpienie ducha,
330Nawet topor wypadał z osłabionej ręki
— »A widzisz — szeptał szatan — jak źle, kto nie słucha!
Już dzisiaj stary głupcze nie znosiłbyś męki!
Wszak tobie trzeba wisieć, bo któż tego nie wié?
Zbrodnia się prędzéj, późniéj, wyjawi przed rzeszą,
335
Kiedy lepiéj — to czekaj, aż ciebie powieszą!«
— »Nie — rzekłem — czekać nie chcę, bo życie tak dręczy!
Ot, poszukam gałęzi, co się nie obłamie«.
Podniosłem w górę oczy — cóś huczy, — cóś brzęczy,
340Aż tu pszczółka lecąca ukłuła mię w ramię —
Patrzę, a tu na drzewo rój spuścił się pszczelny,
Piękny rój… krew poleska wzięła swoją władzę…
Czekajcie… nim pomyślę o drodze śmiertelnéj,
Piérwéj rój ten obiorę i w ulu osadzę;
345Bo wy państwo nie znacie poleskiego rodu:
U nas pszczoła to rozkosz, to bogactwo człeka,
I mój dziad, i mój ojciec, i ja sam za młodu
Znałem się na pszczelnictwie — Ot będzie pasieka!
Skoczyłem do roboty żwawo i radośnie,
350Zebrałem rój do czapki — jak powiedzieć słowo,
I wydrążywszy kłodę w niedalékiej sośnie,
Wpuściłem moje pszczółki na sadzibę
[54] nową.
To mi zabrało czasu cały dzień wesoły,
Wieczorem już do śmierci ochota nie bierze, —
355Chce się jutro obaczyć, czy przyjmą się pszczoły, —
Więc przeżegnałem pszczoły, zmówiłem pacierze.
I począłem rozmyślać: kiedy Bóg pozwoli,
Może się więcéj rojów nadybać gdzie zdarzy,
Zaprowadzę
[55] pasiekę i w mójéj niedoli
360Będę leśny gospodarz, cudo gospodarzy!
Nie dla siebie — bo gdzież mi? nie przedawać w mieście
Miodu z mojéj pasieki; to ciekawość wzbudzi, —
Lecz dla pracy, pożytku… ot tak sobie wreszcie…
Praca dla Pana Boga, pożytek dla ludzi.
365Teraz człowiek bez pracy wałęsać się musi,
I karmić brzydkie myśli, ażby serce zgniło…
Nad błotem krzyż postawię, to czart nie spokusi,
A pod krzyżem niekiedy pomodlić się miło,
A jak głód mię pokona albo zmrozi zima,
370Któś znajdzie moje kości i zapłacze może —
Zapłacze, ani wątpić, bo w spadku otrzyma
Całą pszelną pasiekę — dopomagaj Boże!»
IX
«
LasA nasze lasy to jak koniec świata,
Ciemna, wysoka i rozległa puszcza,
375Tam nie objechać przez całe trzy lata,
A tam zabłądzić, niech Bóg nie dopuszcza!
Nie zhukasz ludzi, nie trafisz do domu,
Echo zamiera, choć puka i stuka,
Tam całe życie przesiedzisz kryjomu,
380A nikt i z psiarnią ciebie nie odszuka,
Szérokie mszary i mokre bagniska,
Jak okiem rzucić ścielą się z daleka,
Gęstą olszyną ocieniona rzeka,
Pomiędzy karczów jak loch się przeciska…
385Nikt cię nie znajdzie, chyba czasem w lecie
Syknie gadzina w mokrym oczerecie,
Chyba przy zdroju, u mokrych wybrzeży
Niedźwiedź zamruczy albo lis przebieży,
A zresztą cicho — sam jeno
[56] bór stary
390Szumi odwiecznie i chwieje konary.
O! w takich borach urodzaj bogaty
Na wonne zioła i miodowe kwiaty!
W spróchniałych drzewach, bez ludzkiéj opieki,
Pszczół co niemiara lęgnie się i roi;
395Więc by je zebrać do przyszłéj pasieki,
Chodzę uważnie od chwoi do chwoi —
I tuż przy piérwszym dalsze ule żłobię,
I tam osadzam me jeńce skrzydlate,
I sam jak pszczoła na zimę już sobie,
400W ogromnym dębie wydrążyłem chatę.
Przy niéj zrąbawszy jodłowe polana,
Krzyż postawiłem — tarczę od szatana.
Ej, wierzcie pany! gdzie modły i praca,
Ze złemi myślmi szatan nie powraca,
405Ot, nic, bywało, nie przyjdzie do głowy
Kiedy pracuję cały dzionek boży,
Tępą siekierą rąbię pień sosnowy
Lub się wieczorne ognisko nałoży,
I tam się modlę, — żal mi tylko szczérze,
410Że mało modłów umiałem z pamięci,
Jeden Ojczenasz, ot, całe pacierze,
Ten wciąż powtarzam, a tu łza się kręci,
Serce klekoce i w rozlicznych głosach,
Szepce »Ojcze nasz, któryś jest w niebiosach!«
415Nadeszła zima, mój leśny zakątek
W pośrodku mszarów zakwitnął jak wianek —
Zliczyłem ule, było ich dziesiątek,
Tu nowa praca: jak przyjdzie poranek,
Tam się oczyszcza, ówdzie brzęku bada,
420Czy silne pszczółki? czy karmu nie mało?
Czy się gdzie żołna lub szczur nie zakrada?
Czy się utulić od zimna udało?
Czasem zapłaczę — widząc, jak przy matce
Tulą się pszczółki w wesołéj gromadce —
425Bo moja chata w pamięci mi stoi,
Mój ojciec, żona, sąsiedzi wioskowi,
Jakbym ich witał: »o serdeczni moi!
Jak się miewacie? czy żywi? czy zdrowi?!« —
SamotnośćO! z jakiém szczęściem, o, z jaką pociechą
430Gwarzyłbym, gwarzył, gdzie ludzi gromada!
A tutaj gwarzysz, to zamruczy echo,
Hukniesz, odhuknie — samo nie zagada. —
Czy jęczysz we łzach, czy pracujesz w pocie,
Mógłbyś tu przebyć od wieku do wieku,
435Echo nie przyjdzie osłodzić w robocie,
Nie powie tobie: »Pomagaj Bóg człeku!«…
Lecz po co żądać, co stać się nie może,
Płakałem długo, w końcu… mniejsza o to,
Człek się odziczył
[57] borową głuchotą,
440Jakby się w wilczéj wyhodował norze».
X
«
ŚmierćTak przeżyłem na puszczy całe lat trzydzieści:
Prędko w myśli podumać, wygwarzyć w powieści,
Ale przeżyć nieprędko! mocna dusza człeka,
Z wyniszczałego cielska niełatwo ucieka!
445Na pracy i pokucie, na głodzie i zimnie,
Kiedy wszystko starzało, umiérało przy mnie.
Gdy dęby, które pomnę
[58] z zieleniuchném czołem,
Poschły i poginęły — a ja nie zginąłem.
Nieraz sosnę, co była świadkiem mojéj pracy,
450Wypróchniła zgnilizna, podgryźli robacy
[59],
A mój robak, co trupa wietrzył już z daleka,
Dotąd się spragnionego żéru nie doczeka.
Już oniemiały język przyschnął mi do gardła,
Mój się topor wyszczerbił, siermięga podarła,
455Cóż począć — myślę sobie — zgon idzie powoli,
Lecz trzeba żyć dla pracy, dla pokuty gwoli
[60],
Nie rzucę cię sam przez się, mój dobry pszczelniku
[61],
Siekiera się jakkolwiek zostrzy na kamyku,
A zakrwawiony łachman niech już w kącie leży,
460Bo mi kudłacz zabity dostarczy odzieży.
Nie trzeba było szukać, bo nieraz otwarcie
Przychodził straszny niedźwiedź wydzierać mi barcie,
I cóż państwo powiécie — ot, zajdę mu drogę,
I kijem lub toporem na śmierć go przemogę!
465Nie nosiłem na piersiach jak ty, książę, zbroi,
Nieraz mię okaleczył… lecz to się zagoi,
Nieraz w szponach niedźwiedzich jak przyczaję ducha,
Ów mię łapą potrąci, obwącha, posłucha,
A sądząc, żem nieżywy już zemsty nie szuka.
470Och, człowiek odziczały
[62], to przemyślna sztuka…
Co to wam opowiadać? bo któż mi uwierzy?
Jakem ja się przyczajał do ptastwa
[63] i źwierzy,
Jakem dostrzegł z daleka, jak nacierał z bliska —
Ściągnąć orła z obłoków, źwierza z legowiska,
475Zdławić łosia w objęciach — na co tu narzędzie?
Głód rozumu nauczy i siły dobędzie!
Co rok gdy śnieg wypadnie w jednostajnéj porze,
Kréskę na moim dębie wyciosam na korze —
I tak znaczyłem lata — ej, niemałe dzieło
480Nim się dwadzieścia karbów na korze wycięło!
Czas płynie — a ja ufny w Najwyższéj opiece,
Modlę się, zbiéram roje albo barci klecę —
Moje pszczółki kochane znały moję
[64] władzę,
Wyjdzie rój — ot, i czeka, nim go nie osadzę —
485Wiedziały, że wsadzone rękami mojemi,
Czy wysoko na drzewie, czy nisko na ziemi,
Znajdą dobrą sadzibę — czy karmu niewiele,
Od starych miód podetnę, a młodszym udzielę, —
I tak co rok, a co rok.
490Od ziarnka do ziarnka
Mnożyła się i ręką szła mi gospodarka —
W lat dwadzieścia i kilka — w szérokim zakresie,
Trzy kopy
[65] moich barci naliczyłem w lesie».
XI
495Żem niegdyś krzyż drewniany postawił nad błotem,
Jak tarczę od szatana — ot niszczał leciuchno,
Podgnił, upadł na ziemię, rozbił się na próchno,
I już trawa zarosła na ubitéj drodze,
Gdzie, bywało, wieczorem pomodlić się chodzę.
500Więc znowu Boże odpuść! byłem w sidłach diabła —
Mój topor się potrzaskał — i ręka osłabła,
Nie miałem sił na nowo odbudować krzyża,
A już czułem jak starość, jak śmierć się przybliża,
I zapragnąłem śmierci — nie sposób żyć dłużéj —
505Kiedy już drżąca ręka do pracy nie służy,
Kiedy nie mam siekiery — ej, nie przeżyć wcale!
Czém ja kłodę rozrąbię? czém źwierza powalę?
Wszak już i głód dokucza — już niedźwiedź kudłaty,
Co mi służył na odzież, podarł się na szmaty,
510Cóż począć? śmierć nadchodzi — ot, szepcąc pacierze
W mojéj dębowéj klatce do śmierci przeleżę —
Więc powlokłem kościska w wypróchniałą jamę;
Lecz tu poczęły dręczyć okropności same,
Tutaj czarna tęsknota do świata i ludzi,
515Tu pragnienie rozpali, tu się głód obudzi,
Szatan po zgniciu krzyża ufny swéj potędze,
Przeszkadzał mi modlitew i wyśmiewał nędzę,
W oczy mi się naigrawał — to wychodzi z błota,
To huczy w oczerecie, to dziko chychota
[66],
520To wejdzie mi do serca i tam ślad swój znaczy
Ponuremi myślami grzechu i rozpaczy, —
Gdy ja myślą o Bogu chcę pokrzepić ducha,
On mi ogień sumienia pod sercem rozdmucha,
I krew mi przypomina albo ryczy wściekle:
525»Żegnaj się, czy nie żegnaj, obaczym się w piekle!«
Och! wtenczas, jaśne pany, ucierpiałem dosyć.
»Nie! — rzekłem — niepodobna takich mąk przenosić,
Czyż zniosłem tyle pokus i prac nadaremno,
Aby w końcu duch czarny wziął górę nade mną?
530Nie zdołam mu się oprzeć, ratuj Matko święta!
Bo w téj puszczy przed śmiercią szatan mię opęta
I weźmie duszę moją. — Wyjdę z tej gęstwini
[67],
Niech się już sądom ludzkim zadosyć uczyni.
Może kiedy mię spotka zasłużona plaga
[68],
535Szatan się ułagodzi albo Bóg przebłaga«; —
I wziąłem moją zgniłą, podartą sukmanę,
Pożegnałem pasiekę i pszczółki kochane,
I płacząc po mym lesie, i klnąc moją dolę,
Poszedłem, by jakkolwiek wybłąkać się w pole». —
XII
540«Błądziłem długo… aż jednego ranka,
Las się przerzadził
[69] nad széroką rzeką,
I zawidniała piasczysta
[70] polanka,
A daléj wzgórek i wieś niedaleko.
Wszedłem na wzgórek, las zniknął w oddali,
545Było mi straszno, gdy wyszedłem w pole…
Drżałem z obawy, że mię wiatr obali,
Że zbytnia jasność oczy mi wykole…
Powiodłem okiem po błokitném niebie,
Potém spojrzałem na ustroń wieśniaczą,
550Mży się w źrzenicach, widzę wkoło siebie
Dęby i sosny na powietrzu skaczą —
Wszedłem do wioski, strach ogarnął piersi,
Lecz razem w piersiach tak słodko, tak rzewnie,
Ludzie! — mój Boże — to bracia najszczersi!
555Ja wszystkich ludzi uściskałbym pewnie!
Lecz wszyscy ludzie, na całéj ulicy,
Z krzykiem, ze strachem, uciekli ode mnie,
Dzieci i starsi, wszyscy bez różnicy —
Wołam ich, płaczę, wszystko nadaremnie. —
560Czy to twarz moja zniszczona przez nędzę?
Czy leśna postać straszyła z daleka?
Czy krew błyszcząca na zgniłéj siermiędze?
Czy ślady w oczach, że zabiłem człeka?
565Stronią
[71] ode mnie jakby od zarazy —
Każdy mię z dala żegna po trzy razy,
I bieży z krzykiem zamykać się w chacie.
Piérwszy z ulicy stał domek schylony,
Puknąłem w okno, zakrzyczano z chaty.
570Ja się oparłszy na mój kij sękaty,
Rzekłem: — »Niech będzie Chrystus pochwalony!«
Nikt się nie ozwał, ale drżące dziecko
Kawałek chleba rzuciło mi w ręce —
Oj pany! pany! nigdy tak zbójecko,
575Wilk nie poglądał na zwłoki jagnięce —
Ani połykał tak żarłoczném gardłem,
Krwawéj zdobyczy na wioskowej niwie —
Jak ja na chléb ten patrzałem łapczywie
I jak go żarłem…
580
Ludzie się lękli jak dzikiego gadu,
Na koniec człowiek jakiś miłosierny
Spytał się u mnie: »Kto ty jesteś, dziadu?«
I wezwał na noc, i dał ciepłéj strawy
[72],
585Starą sukmanę dał mi na przykrycie,
I gwarzył ze mną — o Boże łaskawy,
Szczęść temu człeku
[73] całe jego życie!
(Najlepszy datek — o wierzcie mi, wierzcie
Kto swojém sercem biedaka obdarzy).
590On mi powiedział: że w tutejszém mieście
Zasiadłeś książę, by sądzić zbrodniarzy,
Więc tu przyszedłem.
Jak zbrodniarze warci,
Każ mię ukarać przykładnie a srodze,
595A ja ci za to sowicie nagrodzę,
Weź moje pszczoły, — te trzy kopy barci!
Jam je hodował na bezludnym borze,
Strzegłem, czy letnia, czy zimowa pora;
Dziś tego miejsca nie znalazłbym może,
600Lecz każ wyszukać, gdzieś koło jeziora.
Las jakby wyspa — bagna idą w kółko,
Przy jedném bagnie jest krzyża ułomek,
A w środku wyspy nad samą rzeczułką,
W spróchniałym dębie wydrążony domek. —
605Nie gardź podarkiem miłościwy książę!
A mnie na gardle
[74] skaraj jak mordercę,
Może się śmiercią sumienie rozwiąże,
Może ciężaru pozbędzie się serce!!»
XIII
Chodyka zamilkł, — a ciżba milcząca
610Patrzy na dziada okiem zadumania, —
Książę z powagą wysłuchał do końca,
Westchnął ukradkiem i oczy zasłania —
Cóż to? czy książę myślami się troska,
Że zakrył oczy i poruszył głową? —
615Łza mu kapnęła — O! łza Radźwiłłowska
[75]
Łacno złagodzi srogość statutową. —
Radziwiłł dumał — Powstał na ostatek,
Uderzył w dzwonek, szmer rozległ się w tłumie.
— «Mości panowie! — krzykł woźny u kratek —
620
Solvitur[76] sessja na jutro po sumie!»
XIV
Umarł jakiś pokutnik w słuckim monastérze
[77],
A dzwonnik rozpowiadał, dzwoniąc na pacierze:
Że podobno
Chodyka było mu naźwisko
[78]. —
625Że strach bywało patrzéć, jak pokutę czyni,
Jak o chlebie i wodzie stare kości suszy;
Że podobno cóś zgrzeszył, że był na pustyni,
A zresztą Bóg go tam wié — pokój jego duszy!
A w lesie między mszarem jest wysepka dzika,
630Na niéj ogromny pszczelnik
[79] — pasieka nie lada —
A naród
[80] o téj wyśpie
[81] dziwy rozpowiada,
A ten pszczelnik od wieków nazwano Chodyka.