- Miłosierdzie: 1
- Żebrak: 1
Władysław SyrokomlaGawędyŻebrak-fundatorGawęda klasztorna
I
1Z torbą na plecach, w wypłowiałéj kurcie,
Dziad siwobrody, schylony przez lata,
Stanął pokornie przy klasztornej furcie,
I drżącą ręką we dzwonek kołata.
5Stary kapelusz cienił starą głowę,
Na czarnym sznurku, wisiały u szyi
Krzyż Chrystusowy i medal Maryi,
A u popręgi
[1] paciorki bukowe.
Żebrak, czy pielgrzym? — a któż jego zbada?
10I kto by zresztą troszczył się o dziada.
Starzec we dzwonek furciany kołata,
Była to furta bernardyńskiej braci —
Snadź
[2] musi pomniéć staroświeckie lata,
Snadź i ojcowie tutaj niebogaci;
15Klasztor i kościoł budowane z drzewa —
Czasy Witolda pamiętają pono
[3] —
Ściany się trzęsą, kiedy wiatr powiéwa,
Dachy słomiane zakwitły zielono,
Przy starych ścianach rozrosły się chwasty,
20Szorstka pokrzywa i oset kolczasty.
Starzec za sznurek pociągnął po trzecie,
Rozbity dzwonek gdzieś głucho kołata —
Wreszcie ktoś idzie: — otwarła się krata —
Odźwierny spytał: «A czego tam chcecie?»
25Dziad się pokłonił, aż brzękły u szyi,
Krzyż Chrystusowy i medal Maryi.
II
Oto do miejsc cudownych wybrałem się w drogę,
Ślubem po żebraninie obchodzę te strony,
30Ale głodny, schorzały, daléj iść nie mogę.
Mam moje święte wota, chcę czynić im zadość,
Ale cóż? Stare nogi nie służą mi sporno,
Stare kościska bolą… ej! starość nie radość,
Ojcowie! chcę gościny za furtą klasztorną
35A za dzionek, za drugi, orzeźwiwszy duszę,
Powiém szczérze: Bóg zapłać, i daléj wyruszę.
A może tutaj umrę, no! to zawsze lepiéj
Umrzeć w świętym klasztorze niż na drodze pono,
Przecię kapłańska ręka powieki zasklepi,
40I trupa choćby wodą pokropi święconą.
Ojcze! powiedz starszemu, że tu dziad w podróży
Prosi o miskę strawy i schronienie skromne,
A za to, czyli umrę, czy żyć będę dłużéj,
Nigdy w moich modlitwach ojców nie przepomnę.
45Uczynność niestracona — wszak wiész ksiądz dobrodziéj,
Kiedy żebrak przychodzi, sam Chrystus przychodzi,
Kropla wody, co podasz ze szczérego łona,
Na Sądzie Ostatecznym będzie policzona!»
III
Dziad się pokłonił, aż brzękły u szyi,
50Krzyż Chrystusowy i medal Maryi. —
Odźwierny fuknął: «A toż co się znaczy?
Niedobrześ trafił, morałów twych szkoda;
Tu klasztor księży, nie szpital żebraczy,
Ani zajezdna żydowska gospoda.
55Tu nie masz chléba i kątka dla ciebie,
U nas ciasnota i ubóstwo wszędzie,
My sami żyjem o żebranym chlebie;
Ruszaj stąd dziadu! nic z tego nie będzie!
A zresztą… zostań, odpocznij za bramą,
60A ja się dowiem do starszyńskiéj celi,
Możeć jałmużnę gwardyjan udzieli —
Lecz pewien jestem, że powié to samo». —
I tak odźwierny, z niechęcią na twarzy,
Odszedł i zniknął w głębi korytarzy.
65Wkrótce powrócił — «Mówiłem zapewno,
Że się nie wnęcisz pod klasztorne szczyty;
Ksiądz przełożony ofuknął mię gniewno:
Czy my bogacze? Czy my jezuity?
Czy widzą u nas pałace w klasztorze?
70Że się włóczęgi chcą wnęcać bez pracy,
Na nas poddaństwo nie sieje, nie orze,
Sami jesteśmy w Chrystusie żebracy!
Dziad, mówisz, chory — umrze gdzie pod progiem,
To nowy kłopot, chować go potrzeba,
75Dajcie mu piwa i krajankę chléba,
I niech co prędzéj wynosi się z Bogiem». —
Tak rzekł odźwierny i z sobą cóś radzi,
W środek klasztoru żebraka przyzywa,
I dał mu w izbie klasztornéj czeladzi
80Krajankę chléba i szklanicę piwa.
Dziad się orzeźwił — i z Bożego domu,
Wyszedł pokornie cieniem korytarzy,
I siwym wąsem mrugnął po kryjomu, —
Czy to był uśmiéch czy boleść na twarzy?
85Potrząsnął głową, aż brzękły u szyi,
Krzyż Chrystusowy i medal Maryi.
IV
Pokulał w miasto — o kroków niewiele,
Stała kaplica drewniana i niska,
Z cmentarza brzydkie oczyszczono ziele,
90Na dachu krzyżyk jak gwiazda połyska;
Kapliczka nowa, skromna i chędoga,
Że gwałtem pragniesz modlić się do Boga.
Tuż przy kaplicy stoi domek cichy,
Na dachu krzyżyk, a u okien kraty,
95Snadź, że i tutaj zamieszkały mnichy,
Snadź, że i tutaj zakon niebogaty. —
Nad furtą obraz, wielkiemi rozmiary,
Skréśleni więźnie, księża i Tatary. —
Starzec uklęknął i uchylił głowę,
100Snadź do modlitwy zapalony szczerze,
Odpiął od pasa paciorki bukowe,
Bije się w piersi i liczy pacierze;
I słońce zaszło, i ciemno na dworze,
A starzec jeszcze z Bogiem w rozhoworze
[4].
V
105Wtém ktoś mu rękę na ramię położy,
Dziad się obejrzał, oto kapłan przy nim —
Ubrany biało jako anioł boży,
Krzyż ma na piersi purpurowy z sinim,
— «Wybacz mi dziadu, żeć przerywam modły,
110Znać, że odbywasz pielgrzymkę pobożną,
Lecz kiedy ciebie losy tu przywiodły,
Wiedz, że przed nocą odejść stąd nie możno.
Nie tobie ziębnąć na wieczornym chłodzie,
Nie jesteś młodzik, krew ci się nie żarzy,
115Nie szukać kąta w żydowskiéj gospodzie,
Gdy masz pod bokiem klasztor trynitarzy.
Z łaski Najwyższéj, choć dostatków nié ma,
Lecz nie jesteśmy ubodzy i głodni,
Znajdzie się szklanka wina dla pielgrzyma,
120Znajdzie się kątek na noc dla przychodni.
Chodź za mną stary! dam ci w szczupłéj celi,
Misę pokarmu i siennik pościeli».
Dziad się pokłonił i szepnął nieśmiało:
«Ej! Chciałbym spocząć we schronieniu świętém!
125Miałem już dzwonić, lecz męstwa nie stało,
Człowiek w łachmanach nie chce być natrętem.
Wasz klasztor szczupły, jako z wierzchu baczę,
Och dobry księże! nieśmiałość mię bierze,
Gdzie by tam miejsce na szmaty żebracze?
130Gdzie by tam waszę objadać wieczerzę?» —
Ksiądz się ofuknął i podnosząc ręce
«Boże! — zawołał — co ten człowiek plecie?
Myż trynitarze, wykupując jeńce,
I wzdłuż, i w poprzek, włóczym się po świecie,
135Toć w Tureczyźnie, i w tatarskim Krymie,
Kiedy obaczą, żeś pielgrzym z daleka,
Proś o gospodę w Chrystusowe Imię,
Dadzą ci miskę kobylego mléka,
A tuż mój bracie przecię nie Tatary,
140Lecz klasztor polski, co w Chrystusa wierzy,
Nié ma co gadać, chodź ze mną mój stary,
Resztę modlitew skończysz po wieczerzy». —
Dziad się pokłonił, aż brzękły u szyi
Krzyż Chrystusowy i medal Maryi.
VI
145Nocował z bracią, a nazajutrz rano
Nie poszedł w drogę, — dni za dniami biega,
Dziad nie odchodzi, bo i nié ma czego,
Gdy mu tak dobrze za kratą furcianą.
Pod bokiem kościoł, korzystając z pory,
150Starzec się modli od samego ranka,
Daléj obiadek, a daléj nieszpory,
I przyjacielska z ojcy pogadanka;
Ma czysty siennik i wygodną celę,
Ma w refektarzu
[5] swój stolik, gdzie jada,
155Nawet w drewnianym i szczupłym kościele
Jest wedle kruchty ławeczka dla dziada.
Tydzień i drugi dziad bawi z rozkoszą,
Lecz być natrętnym nie wypada dłużéj,
Już by i poszedł, lecz go księża proszą:
160«Pozostań starcze! wypocznij z podróży!»
I tak do siebie przywykli nawzajem,
Że kiedy przyszło pożegnanie rzewne,
Dziad się nie kłaniał żebrackim zwyczajem,
Lecz ściskał ojców jakby swe pokrewne —
165Przełożonemu oddał ze swéj szyi,
Krzyż Chrystusowy i medal Maryi.
VII
Dziad powędrował — i wieść przepada,
I zapomniano starego dziada;
Aż oto… minął miesiąc, nie daléj,
170Pańska karoca po bruku pali,
A za nią wozów ładownych w zboże,
Wąska ulica objąć nie może.
Strojny w bogate z futrém czamary,
W karocy siedzi pan jakiś stary;
175On skinął ręką — i wozy staną
Przed trynitarską furtą drewnianą;
Pan wysiadł z wozu i przed kościołem,
Zdjąwszy swój kołpak, uderzył czołem,
A jako dobrze świadom téj strony,
180Poszedł do celi, gdzie przełożony.
Widząc, że postać tak znakomita,
Ksiądz przełożony u progu wita,
Prosi do celi, jeżeli łaska;
Pan się uśmiécha i brodę głaska:
185«Ej dobry księże! czyż w nowéj szacie
Starych znajomych już nie poznacie?
Patrzaj — jaż przecię żebrak ten samy,
Coś sprzed kościelnéj przywiódł mię bramy,
Coście tak długo ojcowie mili,
190Chlebem karmili, winem poili;
Dziś znów przychodzę do was gościną,
Lecz niosę z sobą mój chléb i wino,
I was zapraszam do mego stołu;
Co Bóg udzielił, jedzmy pospołu,
195A co zostanie, użyjem godnie,
Zjedzą ubodzy albo przychodnie!» —
Ksiądz przełożony patrzy ciekawie,
Nie wie, czy we śnie, czy to na jawie,
Nie śmie zadawać pytań starcowi.
200Ten się uśmiechnął i daléj mówi:
VIII
«Nazwisko moje: Paweł Majkowski,
Bóg mię na długie błogosławił lecie,
Mam piękny dworzec, przy nim cztéry wioski,
Miłość u ludzi i urząd w powiecie.
205Byłem szczęśliwy wpośród dziatwy grona,
Lecz sądów bożych nikt nie zna, nikt nie wié.
Umarła dziatwa, umarła mi żona,
Zostałem jeden jako liść na drzéwie:
Gdy drodzy sercu, gdy zmarli jedyni,
210Tęskno mi było w mym złoconym gmachu;
Jęczałem smutnie jak ptak na pustyni,
Jako kruk nocny, co czuwa na dachu,
I rzekłem w duchu: dopomoż mi Panie!
Dolę, niedolę złożyć w Twoje ręce,
215Niech dusza moja spokojną zostanie,
Na chwałę Twoją me włości poświęcę!
Bóg mię wysłuchał w utrapieniu mojém
I duszę świętym nawiedził spokojem.
A więc skwapliwy ze śluby mojemi,
220Przed Sakramentem przysiągłem w kościele,
Grosz mego skarbca i majątek ziemi,
Oddać na dobre dla ludzkości cele;
Na jakiś zakon, co w świętéj pokorze,
Z otwartém sercém jako zbawca stoi,
225Pełni nad bliźnim miłosierdzie boże,
Łaknących karmi, pragnących napoi,
Co garnie ludzi jako Chrystus dzieci,
Słabych umocni, a ciemnych oświeci.
Jest pełno mnichów, wszystko niebogaci,
230Wszyscy gorliwi i święci być mogą;
Jak zrobić wybór między tylu braci?
I kogo wesprzeć moją zapomogą?
Więc jąłem czytać zakonnicze prawa,
I patryjarchów klasztornych statuta,
235Widzę, że wszędzie zbawienna ustawa,
Jeśli występkiem ludzkim nie popsuta.
Jakiż tu wybór? I różnica jaka?
Duch Święty środek poszepnął mi na to:
Przywdzieję szmaty prostego żebraka,
240Sam się przekonam za klasztorną kratą,
Gdzie ludzie bardziéj w zakonie zupełni?
Kto piękniéj cnotę miłosierdzia pełni?»
IX
«Więc z kijem w ręku, w żebraczéj odzieży,
Szedłem do miasta w pokornéj postaci;
245Zliczyłem krzyże od kościelnych wieży,
I zapukałem do najpiérwszych braci.
Ojcze, szanując ich sukienkę świętą,
Tego klasztoru głośno nie nazowę —
Dość, że mię stamtąd zelżywie wypchnięto,
250Gdym prosił chleba w Imię Chrystusowe.
Poszedłem daléj — przed memi oczyma,
Stanął klasztorek świętego Bernarda,
I tam do zbytku uprzejmości nié ma,
I tam mię gorzka spotkała pogarda,
255Tylko mi dała ręka litościwa,
Krajankę chleba i szklanicę piwa.
Tak mię to zimne przyjęcie odstrasza,
Że w waszą furtę nie pukałem zgoła —
Tylko ukląkłem, a uprzejmość wasza,
260Sama żebraka wzięła spod kościoła,
Wyście mi dali ojcowską gościną
Chléb i gospodę, i serce, i wino.
Ślub mój spełniony — niech w waszym klasztorze
Zostanie moja posiadłość ojczysta;
265Tu się wypełnia miłosierdzie boże,
Tu z moich darów społeczność skorzysta;
Skorzysta więzień, co wykupu czeka,
Stary przechodzień i żebrak kaleka.
X
«Oto mój ojcze, przyznany w urzędzie
270Akt fundacyjny księży trynitarzy,
Ze czterech wiosek dostatecznie będzie
Przyjąć żebraka, kiedy się nadarzy,
I dźwignąć z muru kościelną budowę,
I monastéru korytarze nowe:
275Ja wszystek grosz mój składam w twoje ręce,
To będzie dla mnie starego na kaszę —
Bo ja się do was na gościnność wnęcę.
Dawny znajomy, wiém porządki wasze,
Dacie mi ciepłą, choć malutką celę,
280I w refektarzu stolik, gdzie się jada,
Nawet pamiętam, że w waszym kościele
Jest wedle kruchty ławeczka dla dziada.
Potém mię pogrześć będziecie łaskawi,
Bo już przeczuwam mój kres niedaleki;
285Niech się co roku kilka mszy odprawi,
Za mego życia i w potomne wieki.
A gdy z mych wiosek będziecie bogaci,
Spełnić wam jeden warunek potrzeba:
Złóżcie corocznie bernardyńskiéj braci,
290Beczułkę piwa i bochenek chleba,
Bo oni w kuchni swego refektarza,
Chlebem i piwem przyjęli nędzarza».
XI
Obok zamku, co stare przypomina dzieje,
Murem obwiedzion kościoł i klasztor bieleje.
295Tak tu święcie, tak cicho, że westchniesz z rozkoszą:
W kruchcie siedzą żebracy i jałmużny proszą.
Zapytaj ich przechodniu, a każdy ci powié,
Kto dał piérwszy początek ceglanéj budowie:
Że bogaty fundator w żebraczym ubiorze,
300Próbując gościnności był w każdym klasztorze,
Że zewsząd odepchnięty, choć kłaniał się nisko,
Tu jeno chrześcijańskie znalazł przytulisko. —
Że przezeń trynitarze zostali bogaci,
Że włożył obowiązek na zakonnych braci:
305By ojcom bernardynom, jako rok upływa,
Składali bochén chleba i beczułkę piwa;
Że ten stary obyczaj aż dotąd się trzyma,
Że dziś ojce gościnnie przyjmują pielgrzyma,
By snadź bogaty żebrak, jeżeli się zdarzy,
310Nie powędrował daléj szukać trynitarzy
[6]