Jan KochanowskiPieśni, Księgi pierwszePieśń VII[1][2]
1Trudna rada w tej mierze
[3], przyjdzie sie rozjechać,
A przez ten czas wesela i lutnie zaniechać.
Wszystka moja dobra myśl
[4] z tobą precz odchodzi,
A z tego mię więzienia nikt nie wyswobodzi,
5Dokąd cię zaś nie ujźrzę, pani wszech piękniejsza,
Co ich kolwiek
[5] przyniosła chwila terazniejsza.
Już mi z myśli wypadły te obecne twarzy;
Twoje nadobne lice jest podobne zarzy
[6],
Która nad wielkim morzem rano sie czerwieni,
10A z nienagła
[7] ciemności nocne w światłość mieni;
Przed nią gwiazdy drobniejsze po jednej znikają
I tak już przyszłej nocy nieznacznie
[8] czekają.
Takaś ty w oczu moich; szczęśliwa to droga,
Po której chodzić będzie tak udatna noga;
15Zajźrzę
[9] wam, gęste lasy i wysokie skały,
Że przede mną będziecie taką rozkosz miały:
Usłyszycie wdzięczny
[10] głos i przyjemne słowa,
Po których sobie teskni biedna moja głowa.
Lubeż moje wesele, lubeż me biesiady!
20Mnie podobno już prózno szukać inszej rady,
Jeno smutnego serca podpierać nadzieją;
W nadzieję ludzie orzą i w nadzieję sieją.
A ty tak srogą nie bądź ani mię tym karzy,
Bych długo nie miał widzieć twojej pięknej twarzy.