Jan KochanowskiPieśni, Księgi pierwszePieśń XXIV[1]
1Zegar, słyszę, wybija,
Ustąp, melankolija!
Dosyć na dniu ma statek,
5U Boga każdy błazen,
Choć tu przymówki prazen
[3],
A im sie barziej sili,
Tym jeszcze więcej myli.
A kto by chciał na świecie
10Uważyć, co sie plecie,
Dziwnie to prawdy blisko,
Że człek - Boże igrzysko.
Dygnitarstwa, urzędy,
Wszystko to jawne błędy
[4];
15Bo nas równo śmierć sadza
Ani pomoże władza.
Nie masz nic nędzniejszego;
Bo na drugiego zbiera,
20A sam głodem umiera.
Więc by tacy synowie
Byli jako ojcowie,
Dawno by z tej przyczyny
Świat sie jął żebraniny.
25Lecz temu Bóg poradził,
Bo co jeden zgromadził,
To drugi wnet rozciska
[6];
Niech świata głód nie ściska.
Po śmierci trudno rządzić;
30Tyś mógł, ojcze, nie błądzić,
Syn tylko worki zliczy,
W rozumie nie dziedziczy.
Przeto te troski płone
[7]
35Niech, uprzątnąwszy głowę
[9],
Mkną w skrzynię Fokarowę
[10].
A nam wina przynoście,
Z wina dobra myśl roście;
A frasunek podlany
40Taje by śnieg zagrzany.