1„Dziadku Mietku! Dziadku Mietku!” — wołanie Dawida
rozkrawa mi pierś jak krajzega. Posypany trociną
mój „tatuń” podnosi nieśmiałe oczy znad maszyny.
Już wczoraj patrząc z Drogi w oświetlone okno,
5widziałem, że jest stary. Pisał coś w zamyśleniu, z okularami na nosie
jak człowiek uczony. Teraz widzę po stole, że rozwiązywał krzyżówki.
Widzę tę samą od lat popielniczkę, radyjko, książeczkę
do nabożeństwa, cyrkiel osadzony na tanim długopisie,
obok rysunek techniczny (wciąż plany!), w słoiku czosnek z cytryną
10na astmę i dwie krople powietrza w wasserwadze, jedynej
zabawce dla Dawida. „Mój tatuś
miał 64 lata jak umarł, ja już mam 66” — śmieje się. „Ale palenie
to muszę rzucić” — dodaje z tym samym przekonaniem, co zawsze,
i sądząc po geście myśli, że podniósł
15wskazujący palec, dawno obcięty. I oto
zza moich pleców dobiega przepiękny, minorowy dwudźwięk
znajdujący rezonans w każdym zakamarku
zapchanej pamięci. Trwa to długo, ponieważ
uderzeń jest jedenaście. „Śpieszy godzinę i dziesięć minut,
20chyba tę sprężynę z żyletki ma za tępą”. „Naprawiłeś go?”
„A jakoś nie było roboty, to zniosłem go ze strychu i podłubałem”.
Chyba jest dumny nad miską barszczu z proszku, choć mogę się mylić.
Naprawił zegar.
Poprawił świat.