1Od rana skrzypienie dulek, warkot motorówek.
I płyną: spaleni słońcem, z psami, termosami, sami.
Mąciciele wody, siewcy śmiecia, hodowcy hałasu.
Wspominam więc innych, sudeckiego Niemca,
5pogodnego starca godnie znoszącego
zmierzch pilarskiego żywota lub tę parę,
która z jakiegoś powodu wydała mi się lepsza,
choć ujrzałem ich z szosy może na pół sekundy:
dziewczyna przegięta w tył z głową zatrzymaną
10by zdjąć ustami wiśnię z drzewa, gdy nogi idą dalej,
więc on przytrzymuje ją z tyłu. Zewnętrzny pozór,
brud gasi już nawet światło tych pojedynczych gestów,
lecz miło ulegać nowym perspektywom
na serpentynach: zobaczyć od spodu czyjeś życie wczepione
15w spad góry, z detalami odłożonych narzędzi i suszących się ubrań,
zajrzeć do wózka kołyszącej go zniszczonej kobiecie wypluwającej robaczywy kęs jabłka
poniżej. Blisko, zupełnie inaczej, niż w oczach chłopca
mającego świat u stóp, gdy stoi na moście
szykując się do skoku dwadzieścia metrów w dół,
20jeszcze się trzyma barierki, pręży, odchyla głowę
i pluje z rozmachem w wodę, okazując pogardę
wszystkiemu, żądając podziwu i zdobywając go,
choć kiedy leciał wydawał mi się głupi i stracony.