1Niekształt jeziora jak andrzejkowa wróżba,
wiatr, suchy szelest zeszłorocznych trzcin. 150
kilometrów w nogach, masło zmęczenia dobrze ubite
w mięśniach. Jak ulirycznić rower, zabytkowe złożenie
5kilku podstawowych mechanizmów? Uczulenie
na barwy, pojedyncze zapachy, dźwięki w pozycji
izolowanej. Nos szarpie narkotyk powietrza.
Gotowe obrazy: latawiec nad łąką maleńki jak plemnik,
jedynak w całym błękicie. Dzieci podążające
10na Mszę, ze święconką w plecionych koszyczkach
jak z chorym kotem, uważne. Wilgotne zatoki zmierzchu,
punkcje halogenów. Kubistyczny kościół jak makieta rakiety
oświetlona od wewnątrz, odłączam rzężącą prądniczkę,
żeby usłyszeć pół zdania od dowódcy lotu: to noc
15rozerwania potęg
zła i ciemności, śmierci i grzechu. Tak?
Rozbijamy namiot, nad nami okrągłe
odblaskowe światło księżyca. Wodne ptactwo jęczy
na sto sposobów, z oddali słychać co trochę
20głos, jakby olbrzym dmuchał w butelkę po piwie
wielkości bojlera. O jutrzni będą nas budzić
dzwony i huk jak z armat, nieznany mi zwyczaj,
umarły by zmartwychwstał. Runą wszelkie budowle,
każdemu wcześniej czy później
25zawali się świat, u podstawy jest kilka
prostych mechanizmów, zagadkowe złożenie.
Martwo szeleści przeszłość. Trwoga. Wesołych świąt.