Krzysztof Kamil BaczyńskiHellada[1]
1
Kolumny mdleją cieniami,
bluszcz gryzie słodki jak biel marmur,
błękitne wzgórza pełzają po miękkim morzu,
cisze spadają w dłonie bogactwem za darmo,
5w szept mgieł schodzą strumienie w cierpkich błyskach noży.
Można nic nie mówić,
w chmurach się położyć,
wędrować:
w drodze napotkam omdlałą świątynię Nike
[2],
10obejmę miękko dłońmi — przyjacielskim splotem,
w góry zmącone echem — pasterskim pokrzykiem,
pójdziemy wolno nad groby zgubionych homerów
[3].