1
Tędy, przez wzgórza ciszą zarośnięte,
przejdę swobodnie błękitnawym morzem,
przez szlam tymianku i zgaszoną miętę,
dzwony wieczorne jak bramę otworzę,
5szorstkimi dłońmi odsunę żaluzje —
— dwa łuki puszczy na bok spadną miękko,
w las rozdzwoniony jak w zieloną kuźnię
wejdę przewilgły parną gamą dźwięków.
W rozmiękłej woni przechodzę szelestem,
10płynące łany w świty drzew odchodzą.
Ciężar przestrzeni przenoszę na barkach,
na srebrne brzegi w gorzką zieleń brodząc.
Ramiona dźwięczą brązem dzwonnej siły,
w nocach pierzchnących sypką wonią dojrzę
15dźwięczny chłód planet jak jabłka dojrzałych
i w czerstwej ciszy poszukam twych spojrzeń.
DrogaPatrz… gładzę wiatry po gorących ustach,
zbieram modlitwy drzew rozpierzchłe w trwogach
i kiedy przyjdę do twych stóp o zmroku,
20nie pytaj,
po co szedłem taką drogą.