Tadeusz Boy-ŻeleńskiPiosenki „Zielonego Balonika”Opowieść dziadkowa o cudach jasnogórskich[1]
1Niekze to syćkie pierony zatrzasnom:
Wybrał się dziadek aż pod Górę Jasnom,
Myślał, że grosik uzbira, tymczasem
Wrócił ciupasem.
5Tego widoku dożył dziadek stary,
W całem klasztorze nic, jeno dziandary,
Sytkie osoby duchowne a święte
Pod klucz zamkniente.
Dziwne tu rzeczy bajom sobie ludy,
10Że się tam działy straśne jakieś cudy:
Niby że ojce porobieły świeństwa
Gwoli męczeństwa.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
15. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Żył jeden z drugim piknie bez turbacji,
Świątek czy piątek, przy godny
[2] kolacji,
Bluźnił Imieniu Tego, co go stworzył
20I cudzołożył.
Chował pod sobą w sofie nieboszczyka,
Że jak bez tego na ty sofie grzeszy,
To go nie cieszy.
25Przeor też, mówiom, jucha jest morowa,
Ponoś co tydzień ziżdżał do Krakowa,
Jako że tu miał śtyry konkubiny,
Same hrabiny.
Co jaki grosik na tacke się wśliźnie,
30To go dzieliły ojce po starszyźnie,
A zaś do skarbca każdy za swe grzychy
Miał dwa wytrychy.
Jak przyszło Księdzu dla dobra klasztoru
Zatłamsić kogo, to mu bez jankoru
[3]
35Póki ta zipie, własną dłonią leje
Świente oleje.
Codziennie rano, nabożnym zwyczajem,
Spowiadały się ojcaszki nawzajem,
By chtóry trafił, jak przyńdzie potrzeba,
40Prosto do nieba.
Różnie dopuszcza Bóg w mądrości swojej,
Ale to jakoś bardzo nie przystoi,
Iżby siedziały w takiem świentem gronie
Same Pochronie.
45
Mnie złość już bierze, chociek dziadek świecki,
Cóż ta dopiro w grobie Xiądz Kordecki
[4]:
Musi go skręca od straśnej tertury
Zadkiem do góry.
Kogo Bóg kocha, tego i doświadcza,
50Więc choć zgrzyszyła ręka świętokradcza,
Módlmy się, bracia, by nasz zakon miły
Znów porósł w siły.
Iżby zapomniał Bóg o swy boleści,
Trza mszów zakupić dziennie choć z czterdzieści:
55Niech więc na tacke co ta chtóry może
Rzuci w klasztorze.